Читаем Żmija полностью

– Gdyby przyszło co do czego – wyjaśnił, widząc spojrzenie Lewarta – to wyszarpnie się kółko. Wolę własną efkę od ich kindżałów i obcęgów. Obóz jeniecki w Pakistanie też mi się wcale nie uśmiecha.

Zacharycz nie mógł wiedzieć, że niewola już mu nie grozi. Obóz Badabera pod Peszawarem był przepełniony, wciąż dochodziło w nim do buntów maltretowanych jeńców wojennych. Na mocy rozkazu wydanego przez Gulbuddina Hekmatiara mudżahedini jeńców brać więc przestali. Pojmanych mordowali na miejscu. Lub trochę później.

– Tak z ciekawości – upewnił się Lewart, sprawdzając swój AKS. – Ufacie temu waszemu Salmanowi Amirowi? I jego słowu? Bo w odróżnieniu od Łomonosowa ja trochę doświadczenia w tym względzie mam. Wiem, że duchy dotrzymują słowa i przysięgi na Allaha. Ale tylko wtedy, gdy im wygodnie. Allah im to podobno wybacza, bo dżihad to dżihad…

– Bóg z Allahem – przerwał Barmalej, wkładając panamę. – I z dżihadem. Spotykałem się już z Salmanem, Zacharycz też. I żyjemy, jak widzisz. Ale ostrożność nigdy nie zawadzi i gotowym warto być na wszystko. Jeśli drejfisz, możesz zostać na gospodarstwie, z nami pójdzie Jakor…

– Idę z wami.

– Tak właśnie sądziłem, że odpowiesz. – Barmalej trzepnął go w ramię. – Straszyć to my, nie nas. Prawda, Paszka?

– Prawda.

– No. – Barmalej poprawił pas AK-74. – Komu w drogę. S Bogom!

– Chrani was Gospod’ – pożegnał ich Guszczyn.

Wyruszyli. Po mniej więcej dwustu metrach marszu skrajem drogi skręcili na ścieżkę, wijącą się wśród skał. Było dość stromo. Nie minął kwadrans, a Łomonosow zaczął sapać. Barmalej spostrzegł to, zwolnił nieco.

– Salman Amir Jusufzaj, trzeba ci wiedzieć – odezwał się do Lewarta – to nie byle bandyta. Nim poszedł do duchów, był nauczycielem. Mówią nawet, że komunistą. Ale przeszło mu, gdyśmy wkroczyli, i nie kocha nas teraz zanadto. Gdy z nim poprzednio gadałem, czułem, że czyta mi w myślach. Nie dałby się okłamać ani zwieść, pewien jestem. Trzeba z nim ostrożnie. Zaczekajcie, muszę się odlać.

– Zwykle – kontynuował przez ramię – towarzyszy mu Hadżi Hatib Rahiqullah. To mułła, w bandzie drugi po wodzu, znaczy się taki więcej politruk. Wcale bym się nie zmartwił, gdyby dziś był nieobecny. To kawał starego skurwysyna, zajadły fanatyk, nas, niewiernych, rżnąłby żywcem na kawałki i solą posypywał. Powiadają zresztą, że już to robił. Rżnął, znaczy. Nosi długaśną brodę i naprawdę wygląda jak stary czarownik, więc specnazowcy, którzy na niego polowali, przezwali go Czarnomorem.

– Czarownik straszny i wszechmocny… – zacytował, sapiąc, Łomonosow. – Czarnomor, władca gór północnych…

– Jakbyś był przy tym. – Barmalej zapiął spodnie. – Profesorku. Idziemy.

Szli, wciąż pod górę, wśród skalnych ścian. Łomonosow sapał. Zacharycz zatrzymał się nagle, uniósł rękę.

– Muzyka – wskazał przed siebie. – Muzyka jakby. Dolatuje.

– W samej rzeczy. – Barmalej odsunął panamę na tył głowy, nadstawił ucha. – Muzyka jakby i dolatuje jakby. Do tego znana jakby.

– Festiwal w Sopocie – Zacharycz wysmarkał się w palce – wszędzie cię dogoni. Nawet pod Hindukuszem.

Zza skały, niewidoczny za zakrętem ścieżki, niegłośno grał magnetofon. Byli już na tyle blisko, by móc rozpoznać melodię i głos.

Małgośka, mówią mi, On nie wart jednej łzy, On nie jest wart jednej łzy!Oj, głupia!Małgośka, wróżą z kart,On nie jest grosza wart,A weź go czart, weź go czart!Małgośka…

Wyłączony magnetofon zamilkł raptownie. Usłyszeli odgłos kroków, zgrzyt żwiru. Barmalej zatrzymał się.

– Stój, kto idzie? – zawołał, unosząc AK-74. – Dost ya duszman? Przyjaciel czy wróg?

– Wróg! – odpowiedział mu zza skał dźwięczny głos. – Nie macie w tej okolicy żadnych przyjaciół, szurawi.

Za zakrętem, gdzie ścieżka poszerzała się, stały trzy motocykle, w tym jeden z przyczepką, obok czekało sześciu mężczyzn. Długowłosy mudżahedin, który wyszedł naprzeciw, w panterce maskującej, z chińskim kałasznikowem, gestem zaprosił, by szli za nim. Na chlebaku miał wyszablonowane: US ARMY.

– Sałaam – powitał oczekujących Barmalej. – Sałaam alejkum, Salman Amir.

– Wa alejkum as-salaam. Witaj, Samojłow. Witajcie, Sowieci.

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне