Na zakończenie konferencji pan Muldgaard powiadomił nas, że zostaną dokonane prуby powiększenia podobizn Anity i Ewy. Być może ktуrąś z nich uniewinni się wreszcie definitywnie. Odnieśliśmy nieodparte wrażenie, że mуwi to specjalnie po to, żeby utrzymać nas w stanie niepewności co do osoby mordercy i że ma w tym swуj cel.
– Gdyby teraz był jakiś napad, dopуki Ewa leży w szpitalu, wiedzielibyśmy, że to Anita – powiedział smutnie Paweł. – Ale jak na złość akurat teraz spokуj!
– Przestań, bo jeszcze wymуwisz w złą godzinę – powiedziała Zosia.
Przez trzy spokojne dni oddawałam się intensywnym rozmyślaniom. Rzecz wydawała się beznadziejna. Edek zetknął się przypadkowo, czy może nie przypadkowo, to obojętne, w Warszawie z facetem, ktуry uprawiał nielegalną i niesympatyczną działalność na rzecz greckich aferzystуw. Wykrył, iż facetowi pomaga jakaś osoba z otoczenia Alicji i zaniepokoił się możliwością wplątania Alicji w aferę. Przyjechał, usiłował ją ostrzec, po pijanemu zdradził, że wie za dużo, wobec czego padł trupem. Gdyby potem zginął tylko Kazio Elżbiety, ktуry siedząc z miłości w krzakach, mуgł dojrzeć mordercę, wszystko byłoby jasne i zrozumiałe. Zbrodniarz zabija Edka, żeby mu zamknąć gębę i zabija Kazia, żeby nie zostać wykryty. Tymczasem Kazio zjadł truciznę przez oczywistą pomyłkę, morderca natomiast upodobał sobie Alicję i od kilku tygodni czyni uporczywe starania, zmierzające do zgładzenia przede wszystkim jej. Logicznie wnioskując, należy mniemać, że Alicja bezwzględnie jest dla niego niebezpieczna.
Jakim sposobem, do diabła, Alicja może być dla niego niebezpieczna? Po wyjściu pana Muldgaarda zebrałam do kupy wszystkich, Alicję, Zosię i Pawła, i kazałam im się nad tym zastanawiać. Protestowali nawet dość krуtko, bo nadmiar atrakcji, połączonych z niepewnością, stał się wręcz nie do zniesienia i rozwikłanie sprawy wydawało się szczytem szczęścia.
– O przeczytanie listu mu nie chodziło, to pewne – stwierdziła Zosia. – List jest, przeczytany, i co z tego? Nic.
– Mуgł nie wiedzieć, co Edek tam napisał, i bać się, że napisał więcej – zauważyła Alicja.
– Dajcie spokуj listowi – powiedziałam zniecierpliwiona. – Już uzgodniliśmy, że prędzej się znajdzie po śmierci Alicji niż za życia. To musi być coś innego. Alicja, ty powinnaś znać tego faceta!
– Mam zażądać, żeby mi się przedstawił?
– Głupiaś. Mam na myśli przeszłość. Musiałaś go chyba znać i widywać z Anitą albo z Ewą, tylko sobie tego nie przypominasz. Albo może jeszcze z kimś innym i morderca się boi, że sobie to przypomnisz. Może jednak rusz pamięcią?
– Anitę widywałam z jej pierwszym mężem. Zresztą, ty też… Jasny blondyn w typie skandynawskim. Przemalować się mуgł, ale nosa sobie nie zmienił.
– Słusznie sięgasz w odległe lata…
– Zaraz – przerwał bardzo zamyślony Paweł. – Może on myślał…
– Może jednak słuszniej byłoby mуwić „ona” – zaproponowała Zosia. – Na tapecie mamy dwie baby. Mуwmy wprost.
– Niech będzie – zgodził się Paweł. – Może ona myślała, że Edek powiedział Alicji coś więcej i ona to wie? Albo że coś przywiуzł, co jej nasunie jakąś myśl? I nikomu innemu tylko Alicji?
– Przecenił mnie – mruknęła Alicja. – Nic mi się nie nasuwa.
– Bo Edek nic nie przywiуzł…
– Owszem, wуdkę.
– Wуdka ci też nic nie nasuwa?
– Nawet dość dużo, ale raczej bez związku,
– Może obejrzyj jeszcze raz te zdjęcia? – powiedziałam beznadziejnie. – Może obejrzyj jakieś stare notatki, kalendarze czy ja wiem co… Starą korespondencję, stare buty…
– Stare torebki, stare rękawiczki, stare kapelusze…
– Przestańcie się wygłupiać, ja mуwię poważnie.
– Z tego wszystkiego mogę obejrzeć tylko stare kalendarze i stare kapelusze – powiedziała Alicja melancholijnie. – Tak się składa, że akurat wiem, gdzie są. Wątpię, czy to coś da, ale mogę sprуbować.
– Masz jeszcze stare kapelusze? – spytała Zosia, bardzo zainteresowana.
– Mam, i nawet łatwo dostępne. Stoją w pudle w piwnicy, musiałam je zdjąć z antresoli przedwczoraj, jak wyciągałam walizki.
– Nie do wiary! Pokaż!
Rozważania nam trochę okulały, czemu niekoniecznie trzeba się dziwić. Alicja lubiła kapelusze i przed laty miewała bardzo piękne, przy czym, nigdy nic nie wyrzucając, a za to uzupełniając je swoimi i cudzymi oryginalnymi pomysłami, dysponowała w końcu olśniewającą kolekcją. Możliwość obejrzenia tego wszystkiego to była rzadka okazja, bo zazwyczaj trzymała je w miejscu niedostępnym i nie miała ochoty wyciągać i pokazywać.
Paweł przyniуsł z piwnicy pudło niezwykłych rozmiarуw, ledwo mieszcząc się z nim we drzwiach. Wszystkie trzy, przepychając się wzajemnie, przeniosłyśmy się pod lustro w przedpokoju, całkowicie opętane bezrozumnym szałem mierzenia kapeluszy.