Читаем My полностью

Serce biło we mnie —ogromne, i z każdym uderzeniem wyrzucało z siebie szaloną, gorącą, radosną falę. I niech tam sobie, coś się rozsypało w drobny mak —wszystko jedno! Byle tylko nieść ją tak, nieść, nieść…

Wieczorem, godzina 22

Z trudem trzymam pióro w ręku: tak niezmierne zmęczenie po wszystkich oszałamiających zdarzeniach dzisiejszego ranka. Czyżby runęły zbawcze, odwieczne mury Państwa Jedynego? Czyżbyśmy znowu postradali dach, znaleźli się w dzikim stanie wolności —jak nasi dalecy przodkowie? Czy nie ma już Dobroczyńcy? Przeciw… W Dzień Jednomyślności —przeciw? wstyd mi za nich, boleśnie, strasznie. A zresztą —co to za „oni”? Czy ja to „oni”, czy „my” —skąd mogę wiedzieć?

No, tak: ona siedzi na gorącej od słońca szklanej ławce —na najwyższej trybunie, gdzie ją przyniosłem. Prawe ramię i niżej —początek cudownej, niewymiernej krzywizny —odsłonięte; cieniutka czerwona żmijka krwi. Jakby nie dostrzegała, że krew, że odsłonięta pierś… Nie, więcej: widzi to wszystko —ale to właśnie to, czego jej teraz trzeba, i gdyby junifa była zapięta —rozdarłaby ją sama, ona…

— A jutro… —wciąga łapczywie powietrze przez zaciśnięte, połyskliwe, ostre zęby. —A jutro —nie wiadomo co. Rozumiesz: nie wiem, nikt nie wie —nie wiadomo! Rozumiesz, że skończyło się —całe to: „wiadomo”, wszystko —nowe, niewiarygodne, niebywałe.

Tam w dole pienią się, pędzą, krzyczą. Ale to —daleko, coraz dalej, bo ona patrzy na mnie, powoli wciąga mnie w siebie przez wąskie, złote okna źrenic. Tak —długo, w milczeniu. I nie wiadomo czemu przypomina mi się, jak kiedyś, przez Zielony Mur, wpatrywałem się w jakieś niepojęte żółte źrenice, a nad Murem szamotały się ptaki (choć może to było innym razem).

— Słuchaj: jeżeli jutro nic specjalnego się nie stanie —zaprowadzę cię tam —rozumiesz?

Nie, nie rozumiem. Ale w milczeniu kiwam głową. Ja —znikłem, ja —to nieskończenie mały, ja —punkt…

Koniec końców —w tym punktowym stanie jest pewna logika (dzisiejsza): punkt to kulminacja niewiadomych; wystarczy, że drgnie, poruszy się —i może się zmienić w tysiące przeróżnych krzywych, w setki ciał.

Strach się ruszyć: w co się zmienię? Wydaje mi się —wszyscy, tak samo jak ja, boją się najmniejszego ruchu. Na przykład teraz, kiedy to piszę, wszyscy siedzą, wciśnięci w swoje szklane klatki, i na coś czekają. Na korytarzu nie słychać zwykłego o tej godzinie brzęczenia windy, nie słychać śmiechu, kroków. Czasem widzę: parami, oglądając się na wszystkie strony, przemykają na palcach korytarzem, szepczą…

Co będzie jutro? Kim stanę się jutro?

<p>Notatka 26</p>Konspekt:ŚWIAT ISTNIEJEWYSYPKA410

Ranek. Przez sufit —niebo jak zawsze mocne, krągłe, czerwonolice. Myślę —mniej by mnie zdziwiło, gdybym ujrzał nad głową jakieś niezwykłe, czworokątne słońce, ludzi w różnobarwnych ubraniach ze zwierzęcej sierści, kamienne, nieprzejrzyste ściany. Wynika więc z tego, że świat —nasz świat —jeszcze istnieje? Czy też to tylko siła bezwładności, generator już wyłączony, ale zębate koła jeszcze łoskocą i kręcą się —dwa obroty, trzy obroty, przy czwartym znieruchomieją…

Czy znacie ten dziwny stan? Ocknęliście się nocą, otworzyli w ciemnościach oczy i nagle czujecie —zabłądziliście, prędzej, byle prędzej —zaczynacie macać dokoła, szukać czegoś znanego, pewnego —ściany, lampki, krzesła. Tak właśnie macałem, szukałem w dzisiejszej „Gazecie Państwowej” —prędzej, byle prędzej —jest:

W dniu wczorajszym odbyły się obchody od dawna przez wszystkich oczekiwanego Dnia Jednomyślności. Po raz czterdziesty ósmy wybrano na Dobroczyńcę tego, który wielokrotnie składał dowody swojej niezłomnej mądrości. Uroczystość zakłócona została ekscesami, wywołanymi przez wrogów szczęścia, którzy tym samym odebrali sobie prawo do miana cegiełek w odnowionym wczoraj fundamencie Państwa Jedynego. Jest rzeczą dla wszystkich oczywistą, że uwzględnienie ich głosów byłoby równie niedorzeczne, co uznanie za składnik wspaniałej heroicznej symfonii —kaszlu osób chorych, przypadkiem obecnych na sali koncertowej…

O, przemądry! Czyżbyśmy jednak, mimo wszystko —byli uratowani? Rzeczywiście, cóż można przeciwstawić temu arcykryształowemu sylogizmowi?

I dalej: jeszcze dwie linijki:

Dzisiaj o godzinie 12 odbędzie się wspólne posiedzenie Urzędu Administracji, Urzędu Medycyny oraz Urzędu Opieki. W ciągu najbliższych dni spodziewane jest ogłoszenie ważnego Aktu Państwowego.

Tak, ściany jeszcze stoją —oto one —mogę ich dotknąć. I zniknęło już to dziwne wrażenie, że się zgubiłem nie wiadomo gdzie, zabłądziłem, i wcale mnie nie dziwi, że widzę niebieskie niebo, okrągłe słońce; i wszyscy —jak zwykle —wychodzą do pracy.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика