Читаем My полностью

Tak, właśnie, właśnie. Dlatego boję się I, walczę z nią, nie chcę. Dlaczego jest we mnie zarazem „nie chcę” i „chcę”? Najstraszniejsze jest właśnie to, że chcę tej wczorajszej szczęśliwej śmierci. Najstraszniejsze jest właśnie, że nawet teraz, po scałkowaniu funkcji logicznej, kiedy widać już, że skrycie zawiera się w niej śmierć, mimo wszystko chcę wargami, rękami, piersią, każdym milimetrem…

Jutro —Dzień Jednomyślności. Rzecz jasna, ona też tam będzie, będę ją widział, ale tylko z daleka. Z daleka —to będzie bolało, bo muszę, bo coś pcha mnie niewstrzymanie, żeby —obok niej, żeby —jej ręce, jej ramię, jej włosy… Ale dobrze —chcę nawet tego bólu.

Dobroczyńco Wielki! Co za absurd —chcieć bólu. Któż nie pojmie, że składniki bólowe są ujemne, pomniejszają sumę, którą nazywamy szczęściem. A zatem…

A właśnie —żadnych „zatem”. Czysto. Nago.

Wieczorem

Za szklanymi ścianami domu —wietrzny, gorączkowo różowy, niespokojny zachód słońca. Odwracam fotel, żeby nie pchała mi się przed oczy ta różowość, przeglądam notatki —i widzę: znowu zapomniałem, że piszę nie dla siebie, lecz dla was, nieznani, których kocham i którym współczuję —dla was, którzy wleczecie się jeszcze gdzieś w dole, w odległych wiekach.

Na przykład —Dzień Jednomyślności, ten wielki dzień. Zawsze go lubiłem —od dziecka. Zdaje się, że dla nas —to coś takiego, jak dla starożytnych —„Wielkanoc”. Pamiętam, zdarzało się w przeddzień: ułożysz sobie taki kalendarzyk godzinowy —i z triumfem potem wykreślasz godziny: już o godzinę bliżej, o godzinę krócej trzeba czekać… Gdybym był pewien, że nikt tego nie zauważy —słowo honoru, nawet teraz nosiłbym przy sobie taki kalendarzyk, według niego odliczałbym czas, który jeszcze pozostał do jutra, kiedy ujrzę —choćby z daleka…

(Przeszkodzono mi: przyszła nowa junifa, prosto z pracowni. Zgodnie ze starym zwyczajem wszystkim nam w przededniu święta wydaje się nowe junify. Na korytarzu —kroki, radosne okrzyki, gwar).

Ciągnę dalej. Jutro ujrzę scenę, która powtarza się co roku i za każdym razem od nowa budzi wzruszenie: potężny kielich zgody, ze czcią uniesione ręce. Jutro —dzień corocznych wyborów Dobroczyńcy. Jutro znów wręczymy Dobroczyńcy klucze do niezłomnej twierdzy naszego szczęścia.

Ma się rozumieć, w niczym to nie przypomina chaotycznych, niezorganizowanych wyborów starożytnych, kiedy —aż śmiech pomyśleć —nieznany był zawczasu nawet sam rezultat wyborów. Budować państwo na gruncie absolutnie nieprzewidywalnej przypadkowości, na oślep —czy może być większy bezsens? A przecież, jak się okazuje, trzeba było wieków, żeby to zrozumieć.

Czyż trzeba nadmieniać, że i w tej sprawie nie ma u nas miejsca na żadne przypadkowości, żadne niespodzianki? Same wybory mają raczej symboliczne znaczenie: przypominają, że stanowimy jeden potężny, wielokomórkowy organizm, że jesteśmy —mówiąc językiem „Ewangelii” starożytnych —jednym Kościołem. Albowiem historia Państwa Jedynego nie zna przypadku, by nawet pojedynczy głos ośmielił się w tym dniu zakłócić majestatyczne unisono.

Starożytni podobno przeprowadzali wybory w jakiejś tam tajemnicy, kryjąc się jak złodzieje; niektórzy nasi historycy twierdzą nawet, że na obchodach świąt wyborczych zjawiali się starannie zamaskowani (wyobrażam sobie to fantastyczne mroczne widowisko: noc, ulica, skradające się pod ścianami postaci w czarnych płaszczach; chwiejący się na wietrze szkarłatny płomień pochodni…). Czemu miała służyć cała ta tajemniczość —do tej pory ostatecznie nie wyjaśniono; najprawdopodobniej wybory wiązały się z jakimiś mistycznymi zabobonami, może nawet —ze zbrodniczymi obrzędami. My nie mamy nic do ukrycia, my nie mamy czego się wstydzić: świętujemy wybory jawnie, uczciwie, w biały dzień. Widzę, jak wszyscy głosują na Dobroczyńcę —i jakże mogłoby być inaczej, skoro „wszyscy” i „ja” —to jedno „MY”. O ileż to szlachetniejsze, szczersze, wyższe nad tchórzliwą, złodziejską „tajemnicę” starożytnych. Poza tym: o ileż bardziej celowe. Jeżeli nawet założyć rzecz niemożliwą, to znaczy jakiś dysonans w zwykłej monotonii, to przecież niewidzialni Opiekunowie są tu, na miejscu, w naszych szeregach: od razu mogą ustalić numery tych, którzy zbłądzili, ich samych ocalić przed dalszymi fałszywymi krokami, a Państwo Jedyne —przed nimi. A wreszcie, jeszcze jedno…

Перейти на страницу:

Похожие книги

Абсолютное оружие
Абсолютное оружие

 Те, кто помнит прежние времена, знают, что самой редкой книжкой в знаменитой «мировской» серии «Зарубежная фантастика» был сборник Роберта Шекли «Паломничество на Землю». За книгой охотились, платили спекулянтам немыслимые деньги, гордились обладанием ею, а неудачники, которых сборник обошел стороной, завидовали счастливцам. Одни считают, что дело в небольшом тираже, другие — что книга была изъята по цензурным причинам, но, думается, правда не в этом. Откройте издание 1966 года наугад на любой странице, и вас затянет водоворот фантазии, где весело, где ни тени скуки, где мудрость не рядится в строгую судейскую мантию, а хитрость, глупость и прочие житейские сорняки всегда остаются с носом. В этом весь Шекли — мудрый, светлый, веселый мастер, который и рассмешит, и подскажет самый простой ответ на любой из самых трудных вопросов, которые задает нам жизнь.

Александр Алексеевич Зиборов , Гарри Гаррисон , Илья Деревянко , Юрий Валерьевич Ершов , Юрий Ершов

Фантастика / Боевик / Детективы / Самиздат, сетевая литература / Социально-психологическая фантастика