Let me stand where you stand
With al that I am*
Ból był potworny. Po pewnym czasie zaczął przypominać lawę, która płynęła przez
mięśnie i wypalała rany w jego wnętrznościach. Języki ognia sięgały aż do
koniuszków palców, sprawiając, że Harry zupełnie tracił czucie. Ulga przychodziła
tylko wówczas, gdy jego umysł gasł na chwilę. To nigdy nie trwało długo, ponieważ
Voldemort błyskawicznie go wybudzał, aby torturować go kolejnymi, coraz bardziej
wyszukanymi klątwami, które sprawiały, że miał ochotę zedrzeć sobie płatami skórę,
byle tylko przestało boleć. Byle przestało...
Jednak te krótkotrwałe chwile ulgi były dla Harry'ego niczym zanurzanie się w
lodowatej wodzie tuż po spędzeniu długich godzin na rozpalonym słońcu. Organizm
przeżywał gwałtowny szok, ale był gotów na kolejną dawkę przeszywającego żaru.
Za każdym razem... za każdym razem miał nadzieję, że tym razem już się nie
wybudzi. Ale potem nadpływał chłód, a wraz z nim świadomość, kiedy w nagłym,
bolesnym uderzeniu przypominał sobie, gdzie się znajduje i że ta lodowata, twarda
rzecz przyciskająca mu się do policzka to zmarznięta ziemia, na której leży, nie
potrafiąc poruszyć żadnym mięśniem ciała, nie potrafiąc nawet otworzyć oczu.
Zresztą i tak nie chciał ich otwierać. Zmaltretowany umysł płatał mu figle i za każdym
razem, kiedy Harry unosił powieki... widział tę znajomą, wysoką sylwetkę... tak
wyraźnie jakby Severus naprawdę tu był. I stał tuż obok. Ale Harry wiedział, że to
tylko i wyłącznie jego wyobraźnia. Że Severusa tu nie ma i nie przyjdzie. Że jest tu
sam. Tylko z Voldemortem, który prawdopodobnie znowu krąży wokół niego niczym
sęp, zastanawiając się nad kolejnym atakiem.
Zmusił się do uniesienia powiek.
Znowu ujrzał tę bladą twarz, otoczoną długimi, ciemnymi włosami i błyszczące
pomiędzy nimi, wpatrujące się w niego przenikliwie, czarne oczy. I chociaż wiedział,
że to jedynie kolejna, desperacka projekcja jego podświadomości, to patrzenie na
niego przynosiło... ukojenie.
Tym razem jednak Severus nie stał nad nim, tylko leżał nieopodal na ziemi. Świat był
poszatkowany i połamany, ale Harry miał wrażenie, że obok Severusa leży coś
jeszcze. Ktoś. Ktoś jasnowłosy...
Znowu zamknął oczy.
Nie, już zupełnie pomieszało mu się w głowie.
Usłyszał szelest i skrzypienie szronu.
Kroki.
Pomimo tego, iż miał wrażenie, jakby jego powieki były z kamienia, udało mu się je
na chwilę uchylić i w świecie popielato-czerwonej mgły pojawiła się ciemna sylwetka,
pochylająca się nad nim.
Wizje stawały się coraz wyraźniejsze, ale wciąż były... tylko wizjami. Nie mogły
wypełniać jego serca fałszywą nadzieją. Nie mogły być aż tak realne. Nie mogły...
Merlinie!
Coś wsunęło mu się pod kark i poderwało jego głowę z ziemi, a na twarzy poczuł...
poczuł dotyk. Delikatny. Czuły. Drżący.
Prawdziwy.
Dotyk kogoś, kto przez pewien czas był przekonany, że stracił wszystko. Ale w
końcu, po bardzo długiej wędrówce... odzyskał to.
Nie chciał otworzyć oczu. Nie chciał. Bał się, że jeżeli to zrobi, wszystko zniknie i
znowu będzie sam.
Ale... ale...
Smukłe palce przesunęły się po policzku Harry'ego tak ostrożnie, jakby był ze szkła i
w każdej chwili mógł się rozsypać, a następnie musnęły skroń i odgarnęły włosy z
czoła.
Przegrał. Uniósł rozpalone powieki w tej samej chwili, w której chłodna dłoń złapała
oprawki jego przekrzywionych okularów i wsunęła mu je na nos.
I ujrzał go.
Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w bladą, pokrytą zaschniętą krwią twarz, tak
blisko swojej... w te czarne oczy, przypatrujące mu się w taki sposób, jakby to nie
Severus, a on, Harry, był zjawą. W te czarne oczy, wypełnione... wypełnione bólem. I
nie mógł uwierzyć, że to... nie, to z pewnością nie... jak to możliwe?
- Severusie? - wyszeptał, ale nie słyszał własnego głosu. Jego usta otworzyły się i
zamknęły, nie będąc w stanie wydać z siebie dźwięku. Jego struny głosowe były
całkowicie zdarte od krzyku.
- Zabiorę cię stąd.
Głos Severusa był tak zachrypnięty, że Harry miał problem z odróżnieniem słów. Ale
rozpoznawał go. Tak wiele razy sączył mu się do ucha niczym gęsty, lepki syrop,
ciężki od potrzeby i gorący od spalającego go ognia... Czy to była tylko kolejna zjawa
i zaraz się obudzi, a nad nim będzie stał pochylony Voldemort z twarzą wykrzywioną
perfidnym okrucieństwem, czerpiący przyjemność z jego rozpaczy, kiedy Harry
zrozumie, że to nie było prawdziwe... że to wszystko okazało się tylko snem...?
Wtedy mężczyzna pochylił się nagle, szczelnie owijając go ramionami i przyciskając
do siebie i Harry'ego uderzył ten znajomy, oszałamiający zapach... słaba woń ziół,
ukryta pod dominującym aromatem krwi i wojny. I już nie miał żadnych wątpliwości.
To nie był sen.
Silne szarpnięcie w okolicach żołądka sprawiło, że Harry jęknął z bólu. Miał wrażenie,
że zaczynają się aportować, ale zderzyli się z niewidzialna ścianą, która zatrzymała
ich obu na miejscu.
Harry usłyszał ciężkie przekleństwo, wyrywające się z ust Severusa, ale był zbyt
otumaniony, aby wiedzieć, co się wokół niego dzieje. Poczuł jedynie, że jedno z