gdy klątwa w nią uderzyła, jej siła zmiotła barierę, rozbijając ją w drobny mak, a fala
uderzeniowa pchnęła Severusa z taką mocą, iż jego buty zostawiły wyryte w szronie,
półtorametrowej długości ślady, zanim opadł na kolana tuż przed Harrym, a z jego
ust wyrwał się gardłowy jęk, gdy resztki klątwy dosięgły jego skóry.
- Severusie! - wykrzyknął Harry, przypadając do niego i z przerażeniem spoglądając
na jego wykrzywioną bólem twarz, a później na uśmiechającego się okrutnie
Voldemorta, który już unosił różdżkę do kolejnego ataku, którego tym razem nie będą
w stanie odeprzeć.
Nie! Nie pozwoli na to! Prędzej zginie niż pozwoli, by Severus...
Nie namyślając się wiele, wyprostował się, osłaniając sobą Severusa i celując
różdżką w Voldemorta.
- Jeżeli spróbujesz mu coś zrobić, to najpierw będziesz musiał zabić mnie - wysyczał,
wkładając w słowa tyle nienawiści, iż był zaskoczony, że nie wypływa mu ona jeszcze
z ust. Voldemort roześmiał się zimnym, triumfalnym rechotem, który wydawał się
jeszcze bardziej zamrażać powietrze. Harry trząsł się z wściekłości. Nie był w stanie
nad tym zapanować.
Merlinie, gdyby tylko istniała jakakolwiek szansa, by go zabić... choćby najmniejsza...
Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie!
Eliksir! Miał przecież jeszcze eliksir!
Ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł dłoń Severusa zaciskającą mu się na
ramieniu z siłą imadła, mocne szarpnięcie do tyłu i wydyszane do ucha instrukcje:
- Kiedy zobaczysz rozbłysk, zamknij oczy i uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej stąd.
Będę tuż za tobą.
- Ale...
- Nie dyskutuj ze mną!
Harry zamrugał, widząc unoszącą się różdżkę Severusa i nagle odniósł wrażenie, że
świat zwalnia swój bieg. Ujrzał te cienkie usta wypowiadające słowa nieznanego mu
zaklęcia i poczuł jeszcze silniejsze szarpnięcie, kiedy Severus odepchnął go od
siebie i nagle przestrzeń wypełniło rażące, białe światło.
Harry błyskawicznie zacisnął powieki, ale i tak miał wrażenie, jakby coś przypaliło mu
źrenice i gdzieś nieopodal usłyszał wykrzykiwane ochrypłym głosem Zaklęcie Cienia:
- EFFIGIA!
Rzucił się do ucieczki. Chociaż wiedział, że poza kręgiem, w którym zamknął go
Voldemort, była jedynie pusta, jałowa przestrzeń, pozbawiona jakichkolwiek roślin
czy choćby kamieni, ciągnąca się aż po horyzont, na którym górowały niewielkie
wzniesienia, to musiał spróbować.
Odwrócił głowę, próbując coś dostrzec i nawet, jeśli jasność już opadła, to jego wzrok
nadal nie był do końca sprawny i wszystko przykrywała biała, rozmyta mgła, w której
Harry dostrzegł... kilka identycznych sylwetek Severusa, biegających we wszystkie
strony i ciskających w rozwścieczonego Voldemorta zaklęciami.
Ostry, przeszywający dźwięk nad nim sprawił, że Harry zatrzymał się gwałtownie, z
przerażeniem obserwując, jak horda Dementorów rusza w jego stronę.
Uniósł różdżkę, próbując skupić się na najszczęśliwszej chwili swojego życia, ale w
tym samym momencie poczuł łapiącą go w biegu dłoń i niemal się przewrócił, kiedy
Severus pociągnął go za sobą.
- Kazałem ci biec! - wykrzyczał. - Nie ma na to czasu! Musimy wydostać się ze strefy
antyaportacyjnej!
Harry poderwał głowę i ujrzał obok siebie pozostałe cienie Severusa, a nad sobą
długie, łopoczące szaty i wyciągające się ku nim, pokryte liszajami dłonie.
Zamknął oczy, czując ich lodowate oddechy na karku i w tej samej chwili... wpadł na
niewidzialną, twardą niczym szkło barierę. Uderzenie było tak silne, jakby spadł z
wysokości na kamienną posadzkę. Jęknął głośno i odepchnięty siłą rozpędu,
przewrócił się na ziemię.
Na chwilę stracił wzrok i orientację. Kiedy ją odzyskał, Severus już się podnosił,
pociągając go za sobą, ale nagle osunął się na ziemię tuż obok niego, dysząc ciężko
i kaszląc, tak jakby coś pozbawiło go wszystkich sił.
Harry zrozumiał, co to było, w momencie, w którym tylko poderwał głowę. Wszystkie
cienie, które wyczarował Severus, rozpłynęły się po zderzeniu z magiczną barierą.
Pozostali sami.
Odsłonięci.
Harry słyszał nad sobą świszczące oddechy Dementorów, które przypominały
niecierpliwe sapanie upiornej besti , czekającej na jedno skinienie swego pana, aby
mogła w końcu pożreć to, co nęciło jej zmysły już od tak długiego czasu.
- Tego nie zaplanowałeś, prawda, Severusie? - zapytał cicho Voldemort, zbliżając się
powoli i obracając w długich, zakończonych szponami palcach... różdżkę Harry'ego!
Do diabła! Musiał ją upuścić, kiedy się przewrócił i Voldemort ja przywołał. Do diabła!
Do diabła! Do diabła! - Jesteście w pułapce. Nie macie dokąd uciec. Stąd nie ma
wyjścia. Bardzo długi czas przygotowywałem się do tej chwili. I nawet twoje
niespodziewane przybycie nie zniweczy moich planów. Zbliża się wasz koniec.
Zaklęcie świsnęło tak nagle, że Harry zdążył się tylko osłonić ramionami, ale nie
poczuł bólu. Zobaczył tylko, jak różdżka Severusa wyślizguje się z jego osłabionej
dłoni i wpada wprost w wyciągniętą rękę Voldemorta.
- Teraz jesteście całkowicie bezbronni. I macie tylko jedną szansę, aby nie skonać w
niezwykle długich, niewyobrażalnie bolesnych męczarniach, przyglądając się