Gdzie to było? Musiał mu dać jakąś wskazówkę! Malfoy musiał wiedzieć coś więcej!
Ale im głębiej schodził, tym bardziej się oddalał. Czuł wypełniający go gniew,
przepalający swym żarem wszystko, co napotkał. Spalający wszystkie wspomnienia,
które nie chciały mu dać odpowiedzi.
To niemożliwe. On był jego kluczem. Gdzie są te pieprzone drzwi!? Gdzie?!
Szukał w ciemnościach, po omacku, zupełnie zatracając się w rozgrzebywaniu
najciemniejszych zakamarków tego zatrutego umysłu, byleby znaleźć to, czego
szukał, a jego furia potęgowała się z każdą chwilą.
Drzwi zatrzaskiwały się przed nim, ale on je rozsadzał i szukał dalej i szukał... aż w
końcu wszystko zniknęło, pogrążając się w bezszelestnej ciszy i nieprzeniknionej
ciemności, a on w ostatniej chwili wynurzył się z obumarłego umysłu, łapiąc haustem
zimne powietrze i próbując zapanować nad zawrotami głowy. Jego wzrok wyostrzył
się, kiedy spojrzał na nieruchomą twarz Lucjusza Malfoya. Z jego nosa sączyła się
krew, a oczy...
- Cholera! - zaklął Severus, opierając ręce na kolanach i spuszczając głowę, by
wyrównać oddech. Jeszcze raz spojrzał w szare oczy.
Nie było wątpliwości. Były martwe. Delikatny szmer umysłu ucichł i nawet jeżeli
Severus próbował go wychwycić, nie miał już czego poszukiwać.
Zabił go.
Oczy Severusa zalała ciemność.
Merlinie, naprawdę go zabił! Jedyną osobę, która mogła doprowadzić go do
Czarnego Pana!
Zawładnęła nim konsumująca, przerażająca wściekłość. Przestał się kontrolować,
teraz już nie pozostało nic, co oddzielałoby go od tej wrzącej lawy, która kipiała na
obrzeżach jego umysłu od kiedy tylko odkrył, że Potter wymknął się do Czarnego
Pana.
- JAK? - wrzasnął, uderzając pięściami w martwe ciało. - Jak miałeś się z nim
skontaktować?! Jak miałeś się do niego dostać?! W JAKI SPOSÓB?!
To nie mogło się tutaj zakończyć. Tak wiele przeszedł, dotarł tak daleko, tylko po to,
by zderzyć się ze ścianą, której w żaden sposób nie był w stanie przekroczyć?
- Skąd wiedziałby, że masz eliksir? W jaki sposób miałby to poczuć?
W tej samej chwili jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Znieruchomiał,
przypominając sobie fragment wypowiedzi, którą usłyszał w umyśle swej ofiary:
Tylko najwierniejsi mogę odnaleźć tę drogę...
Jednym szarpnięciem podwinął rękaw swojej szaty, spoglądając na wyryty na
przedramieniu Mroczny Znak.
Niemal jak przez mglę przypomniał sobie ból, jaki poczuł, kiedy ten Znak zapiekł go
po raz pierwszy po powrocie Czarnego Pana. I to niespotykane wrażenie, kiedy
aportując się w nieznane, nie mając pojęcia dokąd zmierza i gdzie się znajdzie,
pojawił się tuż przed jego obliczem. Jakby Mroczny Znak był pewnego rodzaju
niewidzialną nicią, łączącą go z Czarnym Panem.
To są te drzwi!
Niemal jak we śnie wymacał różdżkę Malfoya, złapał ją w dłoń i podwinął rękaw jego
szaty, odsłaniając wyraźnie wyryty na skórze znak czaszki i wypełzającego z jej ust
węża.
Przycisnął koniec różdżki do Znaku i wezwał go.
Odpowiedź nadeszła niemal od razu. Znak zaczął się poruszać, jakby wił się na
skórze.
Wezwanie. Skierowane tylko do jednej osoby. Tylko do Malfoya.
Severus ukrył różdżkę Lucjusza w fałdach swej szaty, wyciągnął swoją, złapał ramię
mężczyzny w żelazny uścisk i... podążył za Wezwaniem.
Świat rozpłynął się.
Przybywanie na wezwanie Czarnego Pana nie przypominało typowej aportacji.
Raczej karkołomny zjazd bardzo wąskim i stromym, pogrążonym w ciemności
tunelem, jaki tworzył się pomiędzy Czarnym Panem, a Śmierciożercą, którego do
siebie przyzywał.
Gdyby Severus był sam, wylądowałby na nogach, tak jak zwykł to czynić wiele razy w
przeszłości. Ale podróżowanie w taki sposób z martwym ciałem było o wiele
trudniejsze i kiedy tylko świat rozwinął się mu przed stopami niczym dywan, Severus
upadł na twarde, zimne podłoże, na wpół przygnieciony bezwładnym ciałem
Lucjusza.
Pierwszym, co poczuł, było lodowate, przeszywające zimno, wnikające mu w ciało
niczym tysiące maleńkich igiełek. Zanim ustąpiły zawroty głowy, ujrzał nad sobą
morze ciemnych, emanujących odorem zgnilizny, unoszących się w powietrzu
sylwetek.
Dementorzy!
Zrzucił z siebie martwe ciało i uniósł się na łokciach, błyskawicznie obejmując
spojrzeniem otaczającą go, zmarzniętą ziemię, pokrytą delikatnym, iskrzącym się
szronem.
I wtedy jego wzrok napotkał czarne kosmyki, rozsypane w nieładzie wśród
srebrnobiałego szronu... i bladą, nieruchomą twarz, którą okalały... i potrzaskane,
przekrzywione okulary... i oczy. Zamknięte.
Serce Severusa zatrzymało się w jednym gwałtownym, bolesnym uderzeniu, a świat
skurczył się do rozmiaru tych dwóch wąskich linii, otulonych czarnymi rzęsami.
Poza nimi nie było niczego. Jedynie próżnia.
I wtedy rzęsy zadrżały, a zamknięte powieki uniosły się powoli i świat wypełnił się
zielenią.
I Severus znowu mógł oddychać.
Ponownie znalazł się w świecie, w którym pragnął żyć. I już nigdy więcej nie pozwoli
mu go sobie odebrać.
69. I'll bleed for you, you'll bleed for me
I am the white dove for a soldier
Ever marching as to war
I would give my life to save you
I stand guarding at your door
I give you all that I am
And I breathe where you breathe