Najgorsze były wizje. Wizje, w których jej palce wplatają się w jego włosy, w których
jej uda drżą pod naporem jego pchnięć, w których otwarte usta wymieniają się
gorącym oddechem, a wargi smakują swą słodycz, w których on szepcze jej imię z
pragnieniem, z oddaniem... dzieląc się z nią sobą, swoim ciepłem i zapachem, swą
jasnością...
Te wizje paliły oczy, płonęły w gardle, nie pozwalając mu oddychać, zaczerpnąć tchu,
zobaczyć cokolwiek innego poza szkarłatną ciemnością i usłyszeć cokolwiek innego
niż wypełniające umysł, przejmujące wycie. I nie opuszczały go nawet na chwilę,
cokolwiek robił, zaciskając na jego szyi pętlę, coraz mocniej i mocniej, łamiąc i
krusząc każdą tamę, jaką próbował stawiać, aby je powstrzymać.
Ale wtedy Potter popełnił ten błąd i przyszedł do niego. I w momencie, w którym go
dotknął, w momencie, w którym ośmielił się go objąć tymi splugawionymi nią dłońmi...
Severus pragnął jedynie sprawić mu cierpienie. Pragnął, aby jego ciało i dusza
również spłonęły, zamieniając się w dymiące zgliszcza, pragnął wypalić z niego jej
smród...
I zrobił to w jedyny znany sobie sposób. W sposób, którego używał już tak wiele razy,
że stał się dla niego czymś, co przychodzi samoistnie, czymś, w czym był naprawdę
dobry.
Tortury.
Czymś, przy czym już tak wiele razy odłączał swe emocje, że przychodziło mu to już
bez większego trudu... przy czym stawał się pozbawionym wszelkich skrupułów
Śmierciożercą, mogącym karmić swą ciemność niemalże do syta, dopóki krzyki nie
ucichły, zamieniając się w rzężenie. Dopiero wtedy z jego oczu opadał szkarłatny
mrok i nadpływał zamrażający żyły chłód...
Tak było również tym razem. Ocknął się dopiero wtedy, kiedy zobaczył pozostawione
przez Pottera w myślodsiewni wspomnienia z tamtego wieczoru.
I zrozumiał, co zrobił. I komu to zrobił.
Ale wiedział, że było już za późno.
*
Nie chcę się z tobą spotkać. Nie chce teraz z tobą rozmawiać. Po prostu... odwal się.
Severus spodziewał się tego. Żal wypływający z każdego słowa przysłanego mu
przez Pottera zdawał się niemal promieniować z kamienia, osiadając niczym szron
na jego skórze.
Wziął kolejny łyk prosto z butelki, czując, jak alkohol przyjemnie rozlewa się w jego
żyłach, ogrzewając nieco jego zamarznięte wnętrze. Tylko on mógł stępić chociaż
odrobinę to nieprzyjemne pulsowanie w klatce piersiowej i uczucie, jakby coraz
mocniej coś go w niej uwierało.
Po raz kolejny zrobił z siebie głupca. Po raz kolejny pozwolił się zaślepić tej
przeklętej słabości, która rozrastała się w nim coraz śmielej, niczym niemożliwy do
wyrwania chwast. Do czego było mu to potrzebne? Do tego, żeby siedzieć tutaj,
niczym żałosny pijaczyna i przypominać sobie wyraz tych popękanych zielonych
oczu? Do tego, żeby nie móc przestać o nim myśleć i wciąż zastanawiać się, jak
bardzo musi go teraz nienawidzić?
Zawsze do tej pory było mu to obojętne. Tylko ludzie słabi i pozbawieni pewności
siebie przejmują się opinią innych. Tylko ci, którzy nie potrafią poradzić sobie bez
wszechobecnego uznania.
Tylko ci, którzy nie potrafią dalej funkcjonować bez wpatrzonych w siebie,
wypełnionych blaskiem oczu.
Na ściany i sufit wpełzł wypełniony mrokiem lód. Ciemne brwi zmarszczyły się, a
spomiędzy warg wyrwało się zachrypnięte:
- Cholera!
I było to ostatnie słowo, zanim usta Severusa ponownie wypełniły się wypalającym
wszystko alkoholem.
***
Nie patrzył na niego. Wiedział, że Potter znajduje się w klasie, ale w ogóle nie miał
zamiaru na niego spoglądać. Nie chciał sobie przypominać wczorajszego wieczoru.
Nie chciał sobie przypominać tego, co mu zrobił. W zupełności wystarczało mu to...
wyjące w jego duszy uczucie. Uczucie, które miotało nim, odkąd tylko wytrzeźwiał.
Coś, co kąsało jego wnętrzności, rozrywając je niemal na strzępy. Coś, co sprawiało,
że nie potrafił odczuwać niczego poza pełzającym w żyłach gniewem, którym ciskał
we wszystkich kierunkach, nie mogąc się od niego uwolnić i zatamować jego
wypływu, jakby wciąż nie był w stanie odnaleźć celu, w który powinien go skierować,
by poczuć ulgę. By uwolnić się od niego i tego pożerającego go żywcem uczucia.
Ale w pewnym momencie wszystko wymknęło mu się spod kontroli. W momencie, w
którym Potter postanowił się wtrącić.
Nie powinien był tego robić. Nie po tym, jak Severus przez całą lekcję celowo unikał
jego spojrzenia. Celowo go nie zauważał, za wszelką cenę starając się odciągnąć od
niego ten szarpiący nim gniew i nie dopuścić do tego, by znalazł się w jego zasięgu.
Ale Potter zawsze taki był. Zawsze musiał być tym, który jako pierwszy wchodzi do
wzburzonej wody. Nigdy nie potrafił po prostu siedzieć cicho, nigdy nie potrafił
odpuścić. Zawsze się wychylał, bez względu na niebezpieczeństwo, bez względu na
to, jak wielką burzę może rozpętać.
Ale tym razem... tym razem to nie była już nawet burza. To był kataklizm.
Kataklizm, który narastał z każdym ciśniętym w gniewie słowem, z każdym rzuconym
niczym błoto oszczerstwem. Aż w końcu osiągnął taki punkt, w którym nie dało się
już zawrócić, nie dało się już cofnąć zniszczeń, które wyrządził, i w którym nawet