skrzyżowanego z Domem Strachów, po którym oprowadzał cierpiący na manię
spiskową kustosz.
Dziewczyna na każdym kroku opowiadała mu zadziwiające historie o rzadkich
okazach nietypowych zwierząt, bądź wprowadzała Harry'ego w najmroczniejsze
sekrety tajnych spisków Ministerstwa Magii, które jej ojciec wytropił z narażeniem
życia. Jednak poza tym, była bardzo dobrą "dziewczyną" - przynosiła Harry'emu
ręcznie robione prezenty (jak medalion z denka od butelek, zaczarowany tak, że miał
pokazywać wszystkie niewidzialne stworzenia, które chciałyby zrobić krzywdę
Harry'emu), pozwalała mu na wszystko, nigdy nie wykłócała się o to, że poświęca jej
zbyt mało czasu, albo o to, że nie zabiera ją na randki.
Gryfon uważał, że nie mógł trafić lepiej. Właściwie czasami czuł się tak, jakby w
ogóle nie miał żadnej dziewczyny i bardzo mu to odpowiadało.
Kilka razy, co prawda, chciał ją pocałować w intymniejszy sposób, ale nigdy jakoś
nie mógł się do tego zabrać. Luna była fajna, ale nie potrafiła wywołać w nim
żadnego dreszczu podniecenia, czy chociażby przyspieszonego bicia serca.
Harry'ego bardzo to niepokoiło, ale pomyślał, że może na początku zawsze tak jest i
później się to zmieni. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Gryfon czuł, że jego życie nareszcie, chociaż powoli, wraca do normy.
Tylko jedna, jedyna rzecz - a właściwie osoba - nie dawała mu spokoju.
Za każdym razem, kiedy Harry zamykał oczy, widział pod powiekami obraz
czarnych, złowieszczych oczu ze snu. A wraz z nimi pojawiała się również twarz.
Wtedy przerażony, z bijącym sercem i płonącymi policzkami, otwierał oczy i za
wszelką cenę starał się skupić swoje myśli na czymś innym.
Łapał się na tym, że za każdym razem, kiedy się zapomniał, jego wzrok wędrował
ku stołowi nauczycielskiemu, przy którym z nieprzystępnym wyrazem twarzy siedział
Mistrz Eliksirów. Otulony swą czarną peleryną, jakby chciał odgrodzić się od świata,
rzucał złowieszcze spojrzenia na wszystkich uczniów i nauczycieli. Harry starał się
walczyć ze sobą, ale czuł, że z każdym spojrzeniem rzuconym przez stalowe oczy
Snape'a, przegrywa i nic nie może na to poradzić. Ciekawość i to dziwne uczucie,
które płonęło w jego sercu zdawało się przejmować nad nim kontrolę.
Gryfon, idąc korytarzem, potrafił obejmować ramieniem Lunę i jednocześnie
prawie, że podskakiwać, kiedy migał mu gdzieś fragment czarnej peleryny, która
niemal zawsze okazywała się szatą któregoś z uczniów. Denerwowało go to i coraz
bardziej niepokoiło.
Przeklinał Snape'a, ten głupi eliksir, swoje sny, a najbardziej siebie samego.
Jeżeli wcześniej nie potrafił w ogóle spojrzeć na Mistrza Eliksirów, to teraz jego
czarna sylwetka przyciągała wzrok Harry'ego za każdym razem, kiedy tylko pojawiała
się w jego polu widzenia.
"Nie, przestań się gapić!" - karcił się w myślach, całą siłą woli zmuszając się by odwrócić głowę, zanim Snape coś zauważy. Nie zawsze mu się to udawało. Czasami
hebanowe oczy Mistrza Eliksirów spotykały się ze szmaragdowymi oczami Harry'ego
i wtedy jedyne co Gryfon mógł zrobić, to rumienić się, przeklinając swoje
nadpobudliwe serce i szybko odwracać wzrok, udając, że tak naprawdę, to chciał
patrzeć w zupełnie inna stronę. Był za daleko, żeby wyczytać coś z zimnych oczu
Snape'a, zresztą i tak nie zamierzał.
Chciał, żeby mężczyzna zniknął z jego życia. O niczym tak nie marzył.
Czuł, że z każdym spojrzeniem na Mistrza Eliksirów, jego nienawiść do niego
wzrasta i powoli zbliża się do granicy, której przekroczenia Harry obawiał się
najbardziej.
Po poniedziałkowej lekcji eliksirów, następna odbywała się piątek. Neville wciąż
jeszcze nie wrócił ze szpitala, chociaż minęły już prawie cztery dni.
Harry odczuwał nieokreślony niepokój na myśl o zbliżającej się lekcji eliksirów.
Chociaż już wcześniej obawiał się tych zajęć, to po tym, co stało się na nich
ostatnio, myśl o następnej lekcji napawała go takim przerażeniem, że zastanawiał
się, czy w ogóle będzie miał dość odwagi, by na nią pójść.
Bał się.
Bał się Snape'a i tego, co ten może zrobić.
Bał się siebie i swoich niezrozumiałych reakcji.
Strach oplatał jego serce i płuca, doprowadzając do tego, że nogi Harry'ego
uginały się pod nim, a ręce drżały.
Dlaczego ten sen musiał mu się znowu przyśnić akurat tej nocy?
Gryfona prześladowały wciąż świeże wizje z mokrego, upojnego snu. Już trzeci
raz śnił o Snapie i trzeci raz spuścił się, myśląc o nim. Złapał się nawet na tym, iż
zaczął zastanawiać się, jak smakowałyby te wiecznie zaciśnięte, wykrzywione w
pogardliwym uśmiechu, blade wargi nauczyciela.
Na pewno zupełnie inaczej, niż ciepłe i słodkie wargi Luny.
Gryfon skarcił się za tego rodzaju myśli, ale z mniejszym oburzeniem, niż
zazwyczaj.
- Ciekawe, co Snape wymyśli tym razem - głos Rona przedarł się przez mgłę
posępnych myśli, otaczającą umysł Harry'ego. - Mam nadzieję, że nie postanowił
teraz otruć mnie - rudzielec zbladł wyraźnie, patrząc w ciemność korytarza, z której
powinien już się wyłonić Mistrz Eliksirów.
Nie czekał długo.
Harry usłyszał szybko zbliżające się kroki nauczyciela. Kroki zdecydowane, długie,