- Prze-gra-cie! Dlaczego?! - ponowił, wskazując palcem w stronę Krukonów.
- Bo ma-my Harry'ego!
Harry miał ochotę schować się pod stół. Było mu wstyd przed Cho i resztą Krukonów.
Czuł, jak ogromny rumieniec wpełza na jego twarz i bierze ją w posiadanie.
Hermiona spojrzała na niego z mieszaniną rozbawienia i współczucia, a Ron klepnął
go w plecy, szczerząc się.
- Z tobą nie ma szans, żebyśmy przegrali - powiedział beztrosko.
- Uhm - mruknął niewyraźnie Harry, czując, jak żołądek wywraca mu się na drugą
stronę.
***
- I pamiętajcie, każdy pilnuje swojej strony i przydzielonego wam zawodnika
przeciwnej drużyny. Harry, ty masz się skupić wyłącznie na zniczu. Wszyscy podają
do Ginny - ona wykańcza akcje. Jimmy, Ritchie, pilnujcie jej jak oka w głowie. -
Angelina udzielała w szatni ostatnich wskazówek, ale Harry niemal jej nie słuchał.
Stał tylko i wsłuchiwał się w ryk na trybunach. Nie mógł powiedzieć, że się nie
denerwował. Czuł na sobie taką presję, iż miał trudności z oddychaniem. Chociaż
Ron wyglądał na znacznie bardziej przerażonego.
Automatycznie sięgnął do kieszeni i zacisnął palce wokół chłodnego kamienia.
Poczuł ulgę. Zamknął oczy. Nie potrafił się powstrzymać.
Życz mi szczęścia - wysłał i dopiero po chwili stwierdził, że to, co zrobił, było głupie i Snape tylko go wyśmieje, kiedy odczyta wiadomość. Wziął głęboki oddech.
Ciekawe, czy przyszedł...
- Ustawić się! Wychodzimy! - krzyknęła Angelina i wrota otworzyły się. W uszy
Harry'ego uderzył ryk i hałas, a jego twarz owionęło zimne powietrze pachnące
nadchodzącą szybko zimą. Wsiadł na miotłę i wzbił się w górę, pozwalając, by inni go
wyprzedzili, gdyż sam rozglądał się po falującym morzu głów w poszukiwaniu czarnej
sylwetki.
Nie wypatrzył jej.
To dziwne, ale poczuł ulgę. Podejrzewał, że gdyby Severus przyszedł, jego szanse
na złapanie znicza spadłyby na łeb, na szyję, ponieważ myślałby tylko o śledzących
go czarnych oczach.
Kiedy z szatni zaczęli wylatywać zawodnicy przeciwnej drużyny, z trybun podniosła
się pieśń Gryfonów ułożona specjalnie na ten mecz:
Już za chwilę TO się zacznie
Rozpocznie się wielki mecz
Gdzie Gryffindor będzie górą,
A przeciwnik pójdzie precz!
Potter, Weasley, Bell i Johnson,
Weasley, Peaks, no i Coote,
Bo Gryffindor to drużyna,
Która zawsze gra jak z nut!
Harry pomachał do Hermiony, Luny i Tonks, a następnie spojrzał na Cho, która
ustawiła się naprzeciw niego. Miał wrażenie, że odkąd ją pocałował, minęły już całe
wieki. Do tej pory czasami się zastanawiał, dlaczego to wtedy zrobił i co mu się w niej
podobało. Teraz, kiedy na nią patrzył, nie widział w niej nic interesującego.
Wydawała mu się taka... pospolita. Nie miała tych czarnych, wwiercających się w
duszę oczu, tej zmarszczki pomiędzy brwiami, oznajmiającej całemu światu, że jej
właściciel mógłby jednym mrugnięciem zmusić cię do chodzenia za nim na
czworakach, nie miała tej ukrytej siły, która objawiała się w spojrzeniu i dumnej
postawie, nie potrafiła uśmiechać się w tak cyniczny sposób, sprawiający, że twoje
nogi zamieniały się w watę... Miał wrażenie, że wtedy, kiedy sądził, że mu się
podobała, tak naprawdę szukał przeciwieństwa, czegoś zupełnie innego, ucieczki od
tego, co ukrywał głęboko wewnątrz siebie, ponieważ jego podświadomość nie
chciała, albo może nie potrafiła dopuścić do głosu jego prawdziwych pragnień, a już
z pewnością nie potrafiłaby ich zaakceptować.
Otrząsnął się dopiero wtedy, kiedy pani Hooch wyrzuciła w powietrze kafla i gra się
rozpoczęła. Przez pierwsze piętnaście minut Harry tylko krążył nad boiskiem i
wypatrywał błysku złota. Ginny, po kilku udanych akcjach, strzeliła trzy gole, Angelina
jednego, a Krukoni dwa, choć Ron naprawdę dwoił się i troił, aby obronić pętle. Do
uszu Harry'ego dobiegała dalsza części pieśni Gryfonów:
Dostępu do naszych bramek
Strzeże dzielnie Weasley Ron,
Zawsze szczelnie je ochrania
Tak potrafi tylko on!
Harry uśmiechnął się widząc, jak zaczerwieniony przyjaciel macha do tłumu. Usłyszał
świst i zachwiał się, kiedy tłuczek śmignął tuż obok jego głowy. Cho przez cały czas
siedziała mu na ogonie, co było cholernie irytujące. Zanurkował trochę niżej udając,
że dostrzegł znicz. Jak było do przewidzenia, podążyła za nim. Nad jego głową
przeleciała Angelina, goniona przez dwóch krukońskich ścigających. Pieśń wzmogła
się:
W środku pola nasza trójka:
Angelina, Katie, Ginny!
Oto ich cudowna akcja
I kolejny punkt drużyny!
Angelina zwodem zmyliła ścigających, a następnie podała do Ginny, która posłała
piłkę do pętli, tuż pod ramieniem obrońcy. Na widowni rozległ się ryk radości. Głos
Jordana niknął wśród krzyków i piosenki śpiewanej przez wszystkich kibiców
Gryffindoru:
Swoim silnym uderzeniem
Każdego z miotły zwalają!
Strzela Jimmy, strzela Ritchie
Przeciwnicy uciekają!
Harry wzbił się do góry i zanurkował ponownie, aby zgubić i zmylić Cho, jednak ona
zdawała się być przyklejona do niego zaklęciem trwałego przylepca.
Po kolejnych dwudziestu minutach Gryffindor prowadził siedemdziesiąt do
pięćdziesięciu, grając chwilowo w osłabionych składzie, gdyż Katie dostała tłuczkiem