niczego, czym mógłby się obronić. Zabiją go...
Snape! Musi go zawiadomić! Musi użyć kamienia! Severus mu pomoże, uratuje
go! Tak, jak uratował go ostatnio... Nie pozwoli mu tutaj zginąć!
Przerażająca myśl wdarła się do jego pękającego z bólu umysłu. Jest nagi. Zabrali
mu ubranie. Nie ma kamienia! Nie może go zawiadomić...
Zamknął oczy, walcząc z próbującymi wedrzeć się do jego oczu łzami.
Nie chce tutaj umrzeć! Nie teraz! Nie jest na to gotowy. Tyle rzeczy jeszcze przed
nim... nie chce, by to się skończyło. Chciałby tylko żyć sobie w spokoju. Dlaczego
musi umrzeć? Nie chce!
I wtedy go usłyszał. Głos Severusa w swojej głowie.
Jego trzepoczące z przerażenia serce, przeszyte lodowatym sztyletem,
eksplodowało z bólu. Jęknął i otworzył oczy. Zobaczył krew na swoich rękach.
Spływała po jego ciele, ciepła i lepka. Na początku małymi stróżkami. Nie wiedział,
skąd się wzięła. Próbował zetrzeć ją ze swojego ramienia, ale tylko ją rozmazał.
Miała ciemny, wiśniowy, prawie czarny kolor. Jego dłoń pozostawiła na ramieniu
czerwone smugi, które niemal natychmiast znikły pod ogromną falą krwi, spływającą
po jego ciele. Zalała jego głowę, zlepiając włosy, wlewała się do uszu i nosa. Ciepła
posoka pochłonęła jego ciało do tego stopnia, że nie pozostało już na nim ani
jednego suchego fragmentu. Ciemna, czerwona, lepka maź spływała po jego skórze,
zaczęła zalewać oczy i wdzierać się do ust. Nieustające śmiechy przybrały jeszcze
na sile. Cały świat zaczął wirować, a w centrum tego wiru był on. Słaby, bezbronny,
nagi. Próbował krzyczeć, wołać o pomoc, ale z jego gardła nie wydobył się żaden
dźwięk. Nic już nie widział, gdyż krew całkowicie zalała mu oczy. Nie mógł
zaczerpnąć tchu, ponieważ, kiedy tylko otwierał usta, wlewała mu się do gardła i do
nosa. Krztusił się, rozpaczliwie próbując zasłonić twarz, aby uchronić ją przed
duszącą, gęsta mazią. Poprzez dudniący śmiech przedarł się zimny, niczym zbocza
góry lodowej, głos Voldemorta:
- Jestem taki spragniony, przyjaciele... Ucztę czas zacząć.
Harry chciał krzyczeć, ale krew wdarła się do jego ust, zajęła przełyk, zalała
tchawicę. Rozpaczliwie próbował złapać oddech. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki i
upadł na plecy, szarpiąc się i rzucając. Jednak nie był w stanie obronić się przed
zalewającym go morzem krwi.
Ostatnim tchnieniem pogrążonej w agonii świadomości poczuł, że jego ręce
chwyciły coś. Przyciągnął to do siebie, chcąc zakryć swoją twarz. Odgłos
rozdzierającej się tkaniny wyciągnął go z topieli. Zaczerpnął ze świstem powietrze,
które wdarło się do jego obolałych płuc i przyniosło ukojenie. Otworzył oczy i
zobaczył nad sobą sklepienie łóżka. W rękach trzymał rozerwaną zasłonę otaczającą
jego posłanie. Z trudem oddychał upragnionym powietrzem, leżąc przez chwilę w
ciszy, czekając, aż szarpiące nim nerwy nieco się uspokoją, a umysł zacznie działać.
To był sen.
Nie odetchnął jednak z ulgą. Dyszał ciężko, a pot spływał mu po drżącym ciele.
Przed jego oczami wciąż wirowały białe maski i rozkoszująca się jego cierpieniem
twarz Voldemorta, a w uszach dzwonił okrutny, rozrywający głowę śmiech. Gardło
blokowało coś ogromnego, kwaśnego i gorzkiego.
W pomieszczeniu było już jasno, musiał być poranek, ale oczy Harry'ego widziały
tylko zalewającą jego ciało krew. Spojrzał na swoje ręce, ale jej nie dostrzegł. Jednak
wcale go to nie uspokoiło. Dlaczego miał wrażenie, że ona wciąż tam jest, tylko, że
niewidoczna?
Zerwał się z łóżka. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, było mu niedobrze. Kiedy
wyprostował się do pozycji siedzącej, jego żołądek gwałtownie zaprotestował.
Targnęły nim torsje. Zasłonił szybko usta. W gardle poczuł ohydny, gorzki smak
wymiocin. Udało mu się je powstrzymać, ale wiedział, że nie na długo. Szybko
wrzucił na siebie ubranie, byle jak, tyłem na przód. Neville i Ron jeszcze spali,
pogrążeni w swoich przyjemnych, słodkich snach, kiedy Harry wybiegł z dormitorium i
pobiegł do łazienki. Zdążył w ostatniej chwili, pochylił się nad umywalką i
zwymiotował. Kiedy skończył, miał wrażenie, że w jego wciąż atakowanym
gwałtownymi skurczami żołądku nie pozostało zupełnie nic, jedynie piekąca, raniąca
jego przełyk żółć, którą zwymiotował na samym końcu. Wycieńczony, przepłukał
gardło chłodną wodą i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Przeraził się. Jego twarz
była blada jak papier, oczy podkrążone i zaczerwienione, wargi sine. Na jego
policzkach lśniły łzy. Włosy, przepocone i potargane, sterczały na wszystkie strony.
Całym ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze. Miał wrażenie, że jego wygląd
idealnie dopasował się do tego, jak się teraz czuł. Był tak osłabiony, że z trudem
utrzymywał się na uginających się pod nim nogach.
W pierwszej chwili pomyślał, żeby pójść do skrzydła szpitalnego, ale był niemal
pewien, że Pomfrey od razu wepchnęłaby go do łóżka i trzymała w nim przez tydzień.
Wtedy pomyślał o kimś innym, kto mógłby mu pomóc, ponieważ posiadał bardzo
wiele eliksirów uzdrawiających. Harry nie mógł iść na lekcje w takim stanie, a kolejne