odparł, że nie może się doczekać. Wtedy Luna zrobiła coś niespodziewanego.
Wyciągnęła z torby list i ze słowami: "Chciałam ci go dać wcześniej, ale mam
wrażenie, że ciągle mnie unikasz", podała go Tonks. Nimphadora zarumieniła się,
szybko porwała list i schowała go do swojej teczki, jak gdyby za wszelką cenę chciała
go jak najszybciej ukryć i zapomnieć o tym incydencie. Zerknęła na Harry'ego, który
udawał, że patrzy w innym kierunku, a następnie zgromiła Lunę wzrokiem, ale
dziewczyna tylko uśmiechnęła się niewinnie i nieprzytomnie w odpowiedzi. Harry
może nie był takim uważnym i inteligentnym obserwatorem, jak Hermiona, ale bez
problemu udało mu się odczytać spojrzenie Tonks, które mówiło: "Pogadamy o tym
później. Bez świadków!"
Kiedy nauczycielka oddaliła się, Gryfon otworzył już usta, żeby zapytać Lunę, o co
chodziło, ale Krukonka uśmiechnęła się do niego z rozmarzeniem i westchnęła:
- Jakiż mamy piękny dzień, nie sądzisz? - po czym oddaliła się korytarzem,
podskakując i nucąc pod nosem jakąś wesoła piosenkę. Harry spojrzał w okno.
Niebo było zasnute ciężkimi, szarymi chmurami, z których bez przerwy padał deszcz.
- Rzeczywiście, piękny... - mruknął do siebie, patrząc na oddalające się plecy Luny
i nic nie rozumiejąc. Postanowił zapytać o to Hermionę. To ona była specjalistką od
wyciągania wniosków z obserwacji ludzkich zachowań.
Jednak wciąż nienadchodzące odpowiedzi na wiadomości, które wysyłał
Severusowi, wprawiły go w taki stan, że potem całkowicie o tym zapomniał.
Wieczorem jego dłoń mimowolnie zacisnęła się na kamieniu i wysłała:
Później był zły na siebie, że to zrobił. Męczy go, jak jakaś zakochana bez pamięci
dziewczyna. A przecież ani nie jest dziewczyną, ani nie jest w nim... Zarumienił się,
nie potrafiąc nawet pomyśleć o sobie, Snapie i wiadomo-czym w tym samym zdaniu i
uznał, że nie będzie dłużej tego roztrząsać. Skoro Snape postanowił go, z
nieznanego powodu, ignorować, to Harry będzie robił tak samo. A przynajmniej
będzie próbował.
Skoro Severus go lekceważy, to jego sprawa. Nie będzie za nim więcej biegał,
jakby nie miał innych spraw na głowie. Dosyć tego!
Było już późno, jednak Harry nie potrafił zasnąć. Przewracał się z boku na bok,
ponieważ wciąż coś go dręczyło. Panująca w pomieszczeniu cisza, przerywana tylko
niekiedy pochrapywaniami Rona albo Neville'a, doprowadzała go do obłędu.
Cisza była zła. Czaiły się w niej ponure, przerażające myśli, które wychodziły teraz
z ukrycia, atakowały go i zanurzały w nim swe długie, ostre zębiska, odbierając mu
pewność siebie i spokój.
Harry zacisnął dłoń na zielonym kamieniu. Gładkość klejnotu odganiała potwory,
leczyła rany, chroniła go.
Zamknął oczy, czując, że rozszarpujące go kły wycofują się.
* * *
Wszędzie panował chłodny mrok. Nagie kamienie i rosnące gdzieniegdzie kępki
traw były, pomimo panującej wokół ciemności, wyraźnie widoczne w upiornym,
zimnym świetle, które nie miało nigdzie swojego źródła. Zdawało się unosić w
powietrzu. Krajobraz wyglądał, jak podczas pełni księżyca, tylko, że księżyc nie
istniał. Nie było niczego, poza niewielkim fragmentem podłoża, na którym stał Harry.
Kiedy spoglądał dalej, wszystko ginęło w mrocznej pustce i dzwoniącej w uszach
ciszy.
Nagle do jego uszu dotarł wysoki, zimny, upiorny śmiech. Obejrzał się gwałtownie,
próbując zlokalizować jego źródło, ale w tym samym momencie, z innego kierunku,
nadciągnął kolejny. Tym razem niski i chrapliwy. W krótkim czasie już wszędzie
wokół niego rozbrzmiewały śmiechy, mieszając się ze sobą i odbijając się od jego
umysłu, stawały się coraz głośniejsze. Sprawiały mu ból. Zastawił uszy, ale to nic nie
pomogło. One wciąż przybierały na sile, jakby odbijały się echem od pustki i
powracały w kolejnych falach.
Nagle zorientował się, że nie jest już sam. Stoi w środku kręgu, otoczony przez
wysokie, odziane w czerń postacie, stapiające się z wszechogarniającym mrokiem.
Niczym materialne cienie. Na ich twarzach bieliły się maski w kształcie czaszek.
Jednak jedna z nich była odsłonięta. Oblicze Voldemorta wykrzywiał okrutny, pełen
uniesienia uśmiech, a z jego gardła wydobywał się mrożący krew w żyłach, pełen
satysfakcji rechot.
Harry zadrżał mimowolnie i złapał się za ramiona, ale coś było nie w porządku.
Spojrzał w dół i odkrył, że nie ma na sobie ubrania. Stoi przed nimi całkowicie nagi.
Pomimo przerażenia, poczuł, jak na jego twarz wypływa rumieniec. Śmiechy
wzmogły się jeszcze bardziej. Ich siła rozrywała uszy chłopca, spychała go w głąb
ciemności, przygniatała. Ugiął się pod nimi i opadł na kolana, dygocząc ze strachu,
zimna i wstydu.
Co oni zamierzają z nim zrobić? Jest tutaj całkowicie sam, nie ma różdżki, nie ma