- Jatka, panie oficerze. Jatka. My ich, a oni nas. Noże, bagnety, kolby karabinów, pięści albo nawet zęby. Jeden z waszych, ranny, to nawet granat chwycił w zęby i wyszarpnął zawleczkę. A potem przytulił się do naszego oficera. Obaj zginęli.
- Zaraz, zaraz, bo to ciekawe. Czy wokół były kwiaty?
- Nie wiem. Nie patrzyłem. - Niemiec zamyślił się na chwilę. - Może były, ale kto na to zwracał uwagę w bitwie. Jakieś tam świątynne wota. Albo doniczki raczej. Nie mam pojęcia.
- Nie, nie. Ja pana nie zamierzam wypytywać o kwiatki, ale o faceta, który wziął granat do ust i eksplodował w ramionach niemieckiego oficera.
- Nie wiem. Widziałem kątem oka. Wszyscy straciliśmy słuch po wybuchu. Wasi strzelali, my też, w zamkniętym pomieszczeniu. No to przecież nic już pan nie słyszy, choćby po jednym wystrzale. Nie wspomnę o granacie.
Kuger pochylił się na krześle.
- Ja wiem, o co mu chodzi - powiedział, przerywając Pierschkowi. - O wybuchających ludzi.
- Dokładnie to miałem na myśli - uśmiechnął się Borowicz. - Też mamy z tym problem.
Kuger pochylił się jeszcze bardziej, balansując na krawędzi upadku.
- Czego pan się chce dowiedzieć?
- Przeczytałem wszystkie wasze akta. Wyjątkowo skrupulatnie prowadzone. Więc wiem o śledztwie wszystko. Zależy mi na czymś innym.
- Na czym?
- Widzi pan, mamy w areszcie gestapowca, który przeżył rytuał. Ale on nie chce mówić. Zawsze to lepiej, jak rodak z rodakiem porozmawia.
- Nie będę go przesłuchiwał.
- Proszę pana, jest pan oficerem policji, jak i ja byłem. To pogadajmy jak kolega z kolegą. Pan się nie wyzwierzęcał ani w łagrach, ani w obozach koncentracyjnych. Możemy więc porozmawiać jak ludzie kulturalni.
- Nie!
- Dobrze - Borowicz zgodził się natychmiast. - Widzi pan. Moja propozycja jest taka. - Otworzył szufladę. - Moja propozycja jest taka... - powtórzył. - Puszka tuszonki, chleb, butelka bimbru, bo to najlepsza waluta teraz, i ten papier.
- Jaki papier? - Kuger miał usta pełne śliny.
- Stwierdzający, że już dzisiaj może pan jechać do Niemiec. Pan Pierschek z rodziną zawiozą pana na dworzec. Teraz! Na tym wózeczku. - Borowicz, skupiony, mówił powoli, wyraźnie i dobitnie. - Jedna rozmowa i jedzie pan na dworzec. Jedna rozmowa!
Kuger odruchowo chciał ukryć twarz w dłoniach, nie udało mu się z powodu kalectwa.
- Nie.
- Widzi pan, ten papier można potraktować na różne sposoby - znęcał się Borowicz. - Mogę go podrzeć. - Naddarł centymetr. - Mogę usuwać kawałki. - Oderwał niewielki fragment. - I mogę go panu dać. Wybór zawsze należy do człowieka. Co pan woli? Wolność i Bawaria za parę dni czy nasze przytulne więzienie?
Borowicz oddarł następny kawałek. I jeszcze jeden. I jeszcze.
- Chce pan ten papier? Nie daję go panu do przeczytania, bo pan nie rozumie po polsku. Ale daję oficerskie słowo honoru, że jest prawdziwy. - Oddarł następny kawałeczek. - Chce pan go? Bo jestem już blisko najważniejszej pieczątki.
- Tak! Tak! Tak! - rozdarł się Kuger. - Chcę!
- No to przesłucha pan gestapowca.
-
Borowicz odwrócił się do Miszczuka i Wasiaka.
- Przyprowadźcie go.
Kuger wskazał brodą biurko.
- Po co? Tu jest konsola. Wystukuje pan numer więźnia i przyprowadzają z wartowni. Amerykanie nam sprzedali ten patent.
- Czyli sześć, sześć, sześć. Numer bestii. - Borowicz uśmiechnął się wrednie. - Nie sądzę, żeby tu numerowali więźniów. To nie Auschwitz mimo wszystko.
Miszczuk i Wasiak poszli ze strażnikami. Borowicz drażnił się z Niemcami. Patrzył na nich albo groźnym wzrokiem, albo łagodnym. Bawił się konsolą. Ciekawe, czy światełka i brzęczyki w ogóle cokolwiek mówiły chłopom zmobilizowanym z Polesia na wartowni. Ciekawe, czy potrafili czytać. Najpierw Ruscy, potem Niemcy i znowu Ruscy. Nie zdążyli skończyć szkół. Niektórym zafundowano nawet bezpłatne wycieczki „Sybir Tours”. Byli jednak inteligentni. Jeden wpadł do gabinetu z pepeszą.
- A co się tu wyrabia, towarzyszu?
- Przyjechałem z Warszawy. Kontrola wewnętrzna z UB - powiedział Borowicz. - Notabene cuchnie od was bimbrem jak z gorzelni. Zaraz zajmę się tą sprawą.
- Ale my nie pijemy, towarzyszu!
- Herbaty nie pijecie, kawy nie pijecie. Być może nawet nie pijecie wody. Ale wódę to tak!
- Nie. Naprawdę nie.
Borowicz nachylił się do Kugera.
- Gdzie jest najlepsza skrytka na wartowni? - spytał po niemiecku. - Chodzi o alkohol.
- Szafka nad drzwiami. Nikt nie sprawdzi.
Borowicz odwrócił się do spietranego już lekko, ale ciągle podejrzliwego wartownika.
- Czy mam zobaczyć, co jest w waszej szafce nad drzwiami? Tam u was, na wartowni? Mam tam pójść i wyciągnąć konsekwencje? Ewentualnie butelki.
- Nie, nie, nie, tam nic nie ma. Ja pobiegnę zobaczyć i sprawdzić, towarzyszu.
- Dobrze, sprawdźcie.
Wartownik zmył się momentalnie. Borowicz ciągle żuł zapałki i rozmyślał nad tą dziwną sprawą. Miał niby punkt zahaczenia. Ale jakoś tak podświadomie czuł, że tu potrzeba geniusza. Jakiegoś cholernego Sherlocka Holmesa. Herkulesa Poirot. Boże, natchnijcie mnie, myślał. Niech przynajmniej przyjdzie doktor Watson!