- Po prostu tak zróbcie. - Borowicz zaczął porządkować akta i odkładać je na odpowiednie półki.
Zapalił playersa. Zamyślił się, gryząc wargi. Powtarzalność sytuacji. Mniej więcej już wiedział, gdzie zacząć to śledztwo. Trochę też zaczął się bać. Potrzebował jednak kogoś, kto będzie mu pomocny i powie, co wie.
Niemców Miszczuk i Wasiak przyprowadzili już po kwadransie. Byli przerażeni do granic. Ustawili swój wózeczek pod ścianą i stanęli na baczność. Ojciec, matka i córka. Borowiczowi zrobiło się wstyd, że musi tak traktować ludzi. A z drugiej strony pamiętał swojego ojca, profesora, prowadzonego na rzeź. Nie mógł się połapać we własnych uczuciach. Jednocześnie było mu żal tych ludzi i rozsadzała go nienawiść. Poplątane losy - jak z tym żyć? Zerknął na wózek. Mieli tam byle co. Tak samo jak Polacy przyjeżdżający z Wilna i Lwowa. Musieli się mijać na ulicach. No ale... trzy mocarstwa zadecydowały o losie tych wszystkich biedaków, więc niech one biorą winę na siebie.
- Chcecie tuszonki? Bimbru?
- Ja nie byłem w Wehrmachcie! - krzyknął Niemiec, osłaniając żonę i córkę. - Tylko w Volkssturmie! Stary pryk jestem!
- Nikt pana o nic nie oskarża.
- Ja chcę tylko wyjechać do Niemiec. Choć kocham Breslau.
- Wiem - powiedział Borowicz swoją perfekcyjną niemczyzną. - A ja kocham moje Wilno. Na nasze nieszczęście przenieśliśmy się do Krakowa. No i tam tatusia wzięli i zabili. Ale nie oskarżam państwa personalnie. Jeszcze dziś wsiądziecie do pociągu do Niemiec, jeśli taki gdzieś będzie.
- A co z nami teraz?
- My nie z RSHA. - Borowicz nagle się roześmiał. - Oczywiście siedzimy w tym samym budynku, ale my nie bijemy. Gwarantuję, dziś wieczorem będziecie w pociągu.
Niemiec odetchnął z ulgą, choć dalej trząsł się ze strachu. Dziwny stan. Ulga i niedowierzanie. Kobiety, zacisnąwszy usta, stały nadal bez ruchu, jakby cała sytuacja ich nie dotyczyła. Borowicz obserwował mężczyznę z ciekawością. Postanowił go uspokoić.
- Niech się pan trzyma dzielnie. Jest pan Niemcem i jedzie do Niemiec. A ja jestem Polakiem i jadę do Ameryki. To kto ma lepiej?
Niemiec zgłupiał.
- Poszedłem na współpracę z tą milicją - kontynuował Borowicz. - Muszę rozwiązać jedną sprawę i wtedy mnie puszczą. Także, widzi pan, jesteśmy w podobnej sytuacji.
Wyraźnie rozluźnił Niemca, choć nadal nie do końca.
- Ja chcę do domu! - krzyknął.
- Ja też chcę do domu. - Zapalił kolejnego playersa. - Problem w tym, że go nie mam. Dzięki wam.
- Nie byłem żołnierzem. Jedyną prawdziwą walkę stoczyłem podczas powstania śląskiego. Pamiętam tylko, jak jeden z waszych, strasznie młody, wyskoczył zza węgła i ciachnął jednego z naszych w rękę. Bagnet miał posmarowany gównem, więc naszemu rękę ucięli. A kiedy złapałem powstańca, to jeszcze rzucił nożem w oficera. I zabił.
Borowicz zamyślił się i przygryzał wargę. Olśnienie.
- Widzisz, jak to wszystko się łączy?
- Co się łączy?
- Zaraz zobaczysz swojego przyjaciela.
- Którego?
- Poczekaj chwilę.
Siedzieli w milczeniu kilkanaście minut. Borowicz, gdy skończył papierosa, zaczął żuć zapałki. To nie była sprawa jak wszystkie. Za dużo zgodności, za dużo przypadków, zbyt wiele tropów prowadzących do celu. Tylko czym był cel? Miał nadzieję, że gestapowiec, który przeżył rytuał, mu coś powie.
Ciszę przerwało wejście Miszczuka i Wasiaka w towarzystwie strażników, którzy nieśli więźnia.
- Kuger! To ty?! - krzyknął Niemiec spod ściany.
- Pierschek? Ty żyjesz? Ostatni raz widzieliśmy się, kiedy nas Polacy masakrowali pod Górą Świętej Anny.
- Przeżyliśmy. - Nagle Niemiec zorientował się, że słucha go polski oficer doskonale znający niemiecki, i zmienił ton. - Rękę to pamiętam, gdy ten chłopiec rzucił się na ciebie. Ale co z nogą, przyjacielu?
- Rosyjskie bombowce. Byłem w Breslau podczas oblężenia.
- Dobrze, dobrze - przerwał im Borowicz. - Skończmy ze wspominkami. Notabene mój prawujek, jeśli można się tak wyrazić, też tam walczył. Tyle że po drugiej stronie. - Roześmiał się. - Góra Świętej Anny, czy jak to się wtedy mówiło, Annaberg. Rzeczywiście była tam taka masakra?
- Była.
- Niech mi pan uwierzy, panie oficerze - dodał Pierschek. - Prawdziwa jatka. A kiedy wasi ruszyli na bagnety, to już było piekło. Widziałem dantejskie sceny, jak żeśmy się zabijali.
- No proszę, czyli wujek jednak prawdę mówił. - Borowicz potarł skroń. - A myślałem, że to tylko fantazje staruszka.
- Czy moglibyśmy się wziąć za sprawę? - przerwał tym razem Miszczuk.
- Sekundę. - Borowicz nie mógł czegoś zrozumieć. - Czy to prawda, że gdy nasi poszli na bagnety, to wy zwinęliście swoje lewe skrzydło?
- To było prawe skrzydło, panie oficerze. Patrzy pan z odmiennej perspektywy. Z naprzeciwka.
- A fakt. Ma pan rację.
Miszczuk nie mógł już wytrzymać.
- Czy moglibyśmy wreszcie zacząć?
- Jasne. - Borowicz nie mógł jednak skończyć: - A kiedy nasi doszli do świątyni? To co się działo?