- Chwilowo zatrudnieni w Werwolfie. - Kto inny, rechocząc, wskazał na wóz. - Nie mogliście więcej tych kabli przywieźć? Sprzedalibyśmy na złom i byłoby na bimber!
Wasiak nie wytrzymał.
- Ty! - ryknął. - Bo ci zaraz przygrzmocę z działa!
- Nie masz działa!
Wasiak, wkurzony do imentu, wyjął ze środka pancerfausta i wycelował.
- Mam. Takie małe, przenośne. Chcesz jeden pocisk?
Wyraźnie ostudziło to gromadę kpiarzy. Wasiak zachowywał się jak niepoczytalny. A woleli nie sprawdzać, czy panuje nad sobą.
Zostawili pojazd z ogniskiem wewnątrz na środku ulicy. Mógłby robić za parowóz. Pozostałe po uczcie kotlety zapakowali w niemieckie ulotki wzywające do obrony miasta i pouczające, że Breslau nie będzie kapitulował. Obrońcy miasta chyba uwierzyli, bo dali z siebie wszystko. Wrocław skapitulował jako ostatni.
Miszczuk wprowadził ich na wartownię. Cieć z karabinem prawie przysiadł z podziwu.
- O Jezu! Amerykańca żeście złapali? - Wskazał na Borowicza. - Jankesi już wylądowali? Na spadochronach?
Rzeczywiście, Borowicz robił wrażenie Jankesa w kurtce i szaliku. Odparł:
- Nie. Na razie szpieguję.
- Aha. A kiedy nasi chłopcy z Anglii wylądują tutaj? Londyn przecież niedaleko.
- Londyn, Londyn? - zastanawiał się Borowicz. - To gdzieś w okolicach Obornik Śląskich? Czy parę kilometrów od Lądka Zdroju?
Znał nowe nazwy miejscowości. Szabrownicy ukradli komuś szkice do słynnego później słownika profesora Rosponda, który już zaczął zamieniać niemieckie nazwy na polskie. Im to było niepotrzebne, ale Borowicz z ciekawości przeczytał.
- Co? - cieć nie zrozumiał dowcipu.
- Jak zwykle musimy liczyć tylko na siebie. Ale damy radę.
- Cicho, kurwa - włączył się Miszczuk. - Bo nas ktoś usłyszy.
Poprowadził ich szerokimi schodami na górę. Cieć z tyłu krzyknął jednak, nie bacząc na konsekwencje:
- Pewnie, że damy radę! Tylko jakby nasze chłopaki z Anglii przyfrunęli, byłoby łatwiej!
Borowicz przystanął nagle, powalony wizją. Zobaczył Polaka, który obejmuje Tron Piotrowy. Zobaczył koniec ustroju opresji. Otworzył oczy.
- O Boże, kwiaty! - krzyknął, wskazując doniczkowe rośliny na parapetach, które musiały jeszcze ustawiać niemieckie sprzątaczki, bo teraz były całkiem uwiędłe. - Pędem na górę.
Zaczęli biec po szerokich, ultranowoczesnych schodach. Potem ogromnym korytarzem. Miszczuk wpuścił ich do wielkiego gabinetu. Wasiak dla pewności podbiegł do parapetu i wyrzucił przez okno jedyną stojącą tam doniczkę. Zaraz wyjrzał z ciekawością, czy ktoś przypadkiem nie oberwał w głowę. Stało tam kilku oficerów UB, ale, niestety, nie trafił w żadnego.
- Co wy tam wyrabiacie? - wrzasnął któryś wyższy rangą.
- Melduję, że przesłuchujemy podejrzanego o współpracę z wywiadem Anglii, Francji i Japonii. A także o zamiar wymordowania wszystkich milicjantów we Wrocławiu poprzez zatrucie wody. Towarzyszu... - zawahał się. - Z tej wysokości nie widzę stopnia.
- A to dobrze. - Ubek uspokoił się wyraźnie. - Tylko skujcie go, żeby już niczym więcej nie rzucał.
- I przyłóżcie mu! - krzyknął inny. - Bo na pewno współpracuje też z wywiadem Ameryki, skoro on taki międzynarodowy. Wy z milicji jesteście za bardzo łagodni!
- Tak jest! - Wasiak zamknął okno. Zaczął się śmiać. Nie mógł sobie wyobrazić, żeby uderzyć Polaka. Chociaż jego koledzy często to robili. - Słyszeliście? Chciał, żebym ci przyłożył - prychnął. - No, na weselu czy zabawie w remizie to tak... Nie ma sprawy. Ale na komisariacie? Zdurniał?
- Ty się wreszcie zamknij! - Miszczuk kładł przed Borowiczem sterty akt na biurku. - I mamy jeszcze takie - dodał, wskazując Himalaje teczek na górnej półce. - Tyle że germańskie.
- Znam niemiecki. Poradzę sobie.
Przerwało im huknięcie drzwiami, w których pojawił się jakiś oficer.
- Obaj natychmiast do komendanta! - wrzasnął. - A więźnia do celi na ten czas.
- Ale to nie więzień, tylko ten, no... ten...
- Konsultant - podpowiedział Borowicz. - Poza UJ-otem skończyłem jeszcze studium policyjne.
- „Ujotem”? Aaaaaa... Amerykanin!
Borowicz wzruszył ramionami.
- Być może już niedługo. Ale tylko z wyboru.
- Nie, nie - zaprotestował Miszczuk. - Musisz rozwiązać tę sprawę. Do Ameryki go nie puścimy na razie. - Odwrócił się do człowieka w drzwiach. - On jest przedwojennym oficerem policji!
- Aaa... Sanacyjny oficerek? To do tiurmy z nim.
- Nie. On jest specjalistą od kry... kry...
- Kryminalistyki - podpowiedział znowu Borowicz. I uśmiechnął się radośnie. Miał ukryty w kurtce malutki damski pistolet. „Szóstkę”. Był też wystarczająco zdeterminowany, żeby strzelać wokół, a ostatnim nabojem sobie w usta. Nie miał żadnej ochoty iść do komunistycznego więzienia, po tym co usłyszał od szabrowników, którzy czasem odwiedzali siedzących kolegów.