- Co mam lizać? Nikomu nie będę! - Nalał sobie nowy kieliszek wódki.
Mariola przysiadła się. Objęła go ramieniem i przytuliła. Powiedziała już cicho i spokojnie, po kobiecemu:
- Wiem, wiem, wiem. - Przytuliła się jeszcze mocniej. - Ty po prostu niczyjej dupy nie poliżesz. Znam cię, popaprańcu. Honor przeszkadza pełzać. Tak?
Spojrzał na nią.
- Kocham cię, wariatko!
- I ja ciebie kocham, wariacie!
Potem przekręciła głowę, uśmiechnęła się i zrobiłajedną ze swoich lisich min.
- Ale to nieprawda.
- Co nieprawda?
- Parę dup polizałeś.
- Ja? - obruszył się. - Jakich?
- No, na przykład tę. - Rozchyliła uda i spojrzałapomiędzy nie. - Tę!
Czy powieść może zapanować nad swoim twórcą? Czy znani mu tylko z akt, więc de facto wymyśleni bohaterowie mogą objąć nad nim władzę? Układać scenariusz tak, jak oni chcą, a nie on?
Ziemski siedział przy komputerze i nie wierzył własnym oczom. On to wszystko napisał? Czy może znowu zaczyna się wariactwo? Miał już doświadczenie z poprzedniego razu. Skoczył do drugiego pokoju błyskawicznie.
- Kobieto! - ryknął. - Trzymaj mnie! Nie daj mi dojść do sejfu z bronią!
Silna była. Przytrzymała. A potem szepnęła:
- Ty i tak nie wiesz, gdzie jest klucz do sejfu. Schowałam.
Odetchnął z ulgą.
- To daj mi telefon.
Szybko wystukał numer.
- Sławek?
- Tak. - Staszewski nie należał do osób, które kładą sięprzed północą.
- Grozi ci straszne niebezpieczeństwo.
Staszewski był już tak upity, że spadł z łóżka, z którego brzegu oglądał telewizję. Upuścił telefon. Długo gramolił się, żeby go podnieść.
- No i co z tym niebezpieczeństwem? - Odwrócił słuchawkę, bo przyłożył ją do ucha odwrotnie. - Czego mam się bać?
- Oni wszyscy kontaktowali się z chemikami. Nie próbuj tego.
Staszewski westchnął ciężko.
- Wiesz, podrzuciłeś mi niezły pomysł.
- Nie rób tego!
- Ale to jest naprawdę niezła myśl.
- Sławek, pamiętaj. Oni wszyscy nie żyją!
- My też przestaniemy, jak każdy. Ale skojarzenie dobre. Dzięki!
Grunewald przyszedł do pokoju Kugera. Ten siedział jak zwykle z papierosem w ustach i z ogromnym kubkiem gorącej kawy, studiując akta. Była trzynasta trzynaście.
- Ty wiesz, że natchnąłeś mnie genialnym pomysłem? - zaczął Grunewald.
- Jakim?
- Napisałem list do profesora Buchwaldta z uniwersytetu w Berlinie. - Przysiadł na krześle. - Zapytałem, jak można wysadzić człowieka od środka. I popatrz, co mi odpisał. - Rozwinął szeleszczący arkusz.
- Ty jeszcze ciągle przy tej starej sprawie? Zresztą... - Kuger zawahał się - przecież mnie od niej odsunąłeś. - Odłożył papierosa i pociągnął łyk kawy. - Jestem defetystą. - Jeszcze jeden łyk. - To tylko powiedz, z jaką szybkością nasze oddziały spieprzają spod Moskwy? Sto kilometrów na godzinę, jak porsche, nie osiągną. Bo tam nie ma dróg, a oni nie mają porsche.
-
Kuger uśmiechnął się ciepło.
- O! - Wyjął lugera z kabury i przeładował o kant biurka. - Mogę! - Roześmiał się. - Gorzej mi idzie ze zmianą magazynka, ale zawsze mogę kogoś poprosić. - Nachylił się do Grunewalda. - Jeśli oczywiście w pobliżu będzie jeszcze ktoś żywy oprócz Polaków i Rosjan. Bo wiesz... oni mi chyba nie pomogą.
- Masz obsesję! Ty masz po prostu obsesję. Wygramy!
- Ja mam obsesję? A kto mówił, że mamy najpewniejszych i najsilniejszych sojuszników w tej wojnie? Ty? No i gdzie są teraz USA i ZSRR? Może mi się tylko zdawać, ale tkwią chyba po drugiej stronie frontu.
- Włochy i Japonia.
Kuger aż oklapł.
- A wiesz, co to jest trzysta tysięcy rąk podniesionych do góry?
- Nie.
- To włoska armia w ataku.
Nawet Grunewald się uśmiechnął.
- A Japonia leży za daleko - kontynuował Kuger.
- Walczyli z Rosją!
- Tak, ale teraz mają większy problem na głowie. Nie chcę być złym prorokiem, lecz ten problem chyba ich przygniecie.
- Ty tylko, żeby nic nie robić!
- Tak. Nierobienie niczego byłoby niezłym wyjściem z sytuacji. Ale trzeba to było zacząć już przed wojną. W tej chwili za późno.
- Zdrajca!
- Nie. Ja po prostu za dużo gazet czytam. I niestety, nawet z oficjalnych informacji wyciągam wnioski.
- Przestań!
- Tak, tak. Czytałem na przykład, że Japończycy wysłali dwa tysiące bomb nad USA. Tyle że nie mogli osiągnąć ich kontynentu, więc podczepili bomby do baloników i korzystali z wiatru. Podobno jedna z nich zrobiła dziurę w trawniku, a druga rozwaliła drzewo w parku narodowym. Reszta nie doleciała.
- Nie kpij.
Odruchowo jednak wyobraził sobie te dwa tysiące bomb na balonikach. Jego niemiecki, precyzyjny umysł szybko obliczał stosunek obszarów zajętych przez budynki przemysłowe czy miasta w stosunku do nieużytków, lasów i pól. Jego niemiecki umysł aż się zwinął w podziwie dla cudzej głupoty. Albo aktu desperacji.