Читаем Breslau forever полностью

- Kurwa! To mnie wysyłają, żebym sprawdził, co się stało z dwoma milicjantami, którzy od dwóch dni nie zgłaszają się na komendzie, a oni sobie bibkę urządzają! - Spojrzał na sterty wiktuałów skonfiskowanych szabrownikom. - O! Nawet kawior!

- Nie, to łabędzie gówno - powiedział Wasiak całkiem szczerze. - A te butelki to, panie, szczyny jakieś.

- Beaujolais z 1938 roku? - powiedział Blumstein, podnosząc butelkę wina.

- Tego się pić nie da. Zgaga potem straszna. To jakaś taka lemoniada, ale ohydna w smaku.

- A co pijecie?

- No spiryt. Też te szabry miały.

Oficer poprawił swój nienaganny mundur.

- No właśnie. Tak podejrzewałem. Nawalili się i nieprzyszli na odprawę.

Miszczuk nie dawał za wygraną:

- Panie poruczniku... Tu są duchy.

- Tak? Doprawdy?

- Są!

- No to pokażcie mi jednego.

Miszczuk i Wasiak spojrzeli po sobie. Kolski aż się skulił ze strachu. Niemiec na szczęście nie rozumiał.

- No, nie ma sprawy. Tylko musimy pójść do Wytwórni Filmów.

- Dobrze.

- Ale ja tam z panem nie wejdę. - Miszczuk schował swoją brzytwę i lusterko.

Pachnący lawendą oficer nie wnikał. Wyglądał pięknie w swoim mundurze. Tak jakby przedwojennym. Tak jakby.

- Dobrze. Pójdę sam.

* * *

Godzinę później Blumstein przybiegł do wnętrza Hali Ludowej. Wyrwał kanister ze swojego jeepa i oblał się benzyną. Usiłowali mu przeszkodzić, ale odskoczyli, kiedy włożył do ust papierosa i wyjął zapalniczkę. Uciekali najszybciej jak mogli.

Kiedy już się palił, wrócili. Miszczuk podciął go, kopiąc w nogę obcasem. Na leżącego Wasiak narzucił swój płaszcz. Żołnierze pomogli szynelami. Udało im się zagasić ogień. Zrobili jednak błąd. Zapomnieli o kaburze. Blumstein wstał, zrzucając płaszcze i szynele. Coś charczał, usiłując mówić, lecz miał już chyba zbyt poparzone płuca, nie mogli go zrozumieć. Wyciągnął tetetkę, przeładował i strzelił sobie w usta.

Miszczuk w szoku usiadł na podłodze, podnosząc oczy do góry, jakby chciał podziwiać monstrualną betonową kopułę nad nim. Wasiak czyścił swój płaszcz z kawałków spalonej skóry. Żołnierze stali nieprzytomni. Niemiec powtarzał:

- Mein Gott! Mein Gott! Mein Gott!

Miszczuk wziął się w garść.

- Co to jest? - spytał szabrowników.

- Nie wiemy!

- Nie lubię takich odpowiedzi.

- Naprawdę nie wiem - powiedział najstarszy. - Tych dwóch naszych, co zginęli, poszło chyba za daleko.

- A dlaczego wam się nic nie stało?

- Nie mam bladego pojęcia.

- I nie baliście się robić składu szabrowego w budynku, gdzie straszy? - włączył się Wasiak.

Tamten tylko wzruszył ramionami. Wyglądał na rozsądnego człowieka. A przynajmniej racjonalnego.

- Żeby coś się stało, to chyba musi być kopuła. Tak mi się wydaje. I jeszcze ludzie muszą być odpowiedni.

- Odpowiedni do czego?

- No... inni.

- W jakim sensie?

- Nie widział pan? Ten oficer, który tu przyjechał - wskazał na trupa Blumsteina - przez cały czas bębnił palcami w drzwi samochodu. W określonym rytmie. - Szabrownik zastanowił się chwilę. - Tak jak i pan przez cały czas liczy okna wzrokiem.

Wasiak aż podskoczył. Skąd tamten wiedział? Miał aż taki zmysł obserwacji?

- Co to ma do rzeczy? - rzucił sucho.

Przerwał mu Miszczuk:

- A ja liczę rzędy ławek w tej ogromnej hali. Boże, przestańcie pieprzyć. - Podniósł swój automat. - Pójdę tam zaraz i sprawdzę.

- Nie radzę - odparł cicho szabrownik. - A przynajmniej niech pan nie wchodzi do tej sali z kopułą.

- Co tam się dzieje?

- Widzi pan, tam się nic nie dzieje. Ale kiedy przybiegł kolega i walnął do siebie z pistoletu maszynowego, to naprawdę zwątpiłem. Ja już widziałem różne samobójstwa. Od trutki, strzału w głowę, powieszenia, utopienia. Ale żeby gość walił w siebie z automatu w klatkę piersiową?

Miszczuk spojrzał na trupa Blumsteina. Drżały mu ręce. Napił się trochę spirytusu i walczył o odzyskanie oddechu. Jak zawsze po takim trunku pojawiła się uporczywa czkawka. Otworzył nową paczkę amerykańskich papierosów. Zapalił chesterfielda. Po machorce, którą palił na Wschodzie, wszystkie zachodnie gówna były dla niego za słabe. A te brązowe, ogromne brazylijskie papierosy już się skończyły.

- Kim byłeś przed wojną?

- Policjantem. Wydział zabójstw.

- I teraz szaber robisz?

- A z czego mam żyć? Co mam do mordy włożyć? Może do milicji mnie weźmiecie na pensję? - zakpił. - Poślecie do gułagu, bo miałem czelność przed wojną ścigać bandytów.

- No dobra, dobra - powstrzymał go Miszczuk. - Za wojny co robiłeś?

Szabrownik masował sobie skronie. Potem spojrzał na nich w desperacji.

- Nie wiem, dlaczego to mówię, bo kręcę sobie sznur na szyję. - Odetchnął głęboko. - Byłem informatorem AK. A kiedy mi się grunt zaczął palić pod nogami, spierniczyłem do lasu.

- Jaki oddział? Nazwisko dowódcy?

- Gówno się ode mnie dowiecie!

Miszczuk i Wasiak spojrzeli po sobie. Facet robił wrażenie.

- A jak ty się właściwie nazywasz?

- Sławomir Borowicz.

Niedokończony chesterfield z pstryknięcia wylądował na samym środku hali. Był to wyczyn świata, choć nie odnotowano go w żadnych kronikach.

- No to teraz cię zdziwię. Zostałeś właśnie przyjęty do Milicji Obywatelskiej.

Перейти на страницу:

Похожие книги