Przerwał nagle, widząc, że Staszewski ociera jednorazową chusteczką pot z czoła.
-
- Proszę?
- To z opowiadania Lema o przeznaczeniu. Cytat chyba z Edgara Allana Poe. Nie pamiętam. - Ziemski dopił piwo. - Oglądasz kota sąsiadów w oknie i sprawdzasz, o której godzinie się pojawił?
- Tak.
- No to jesteś na najlepszej drodze do rozwiązania sprawy. - Nachylił się nad stołem. - Tylko pamiętaj: kresem tej drogi jest śmierć.
- A kwiatki?
- Kwiatki to ci przyniosę na pogrzeb. - Ziemski nachylił się jeszcze bardziej. - Pamiętaj. Przeżyłem jedynie dlatego, że tuż obok stała duża, silna kobieta i wyrwała mi z ręki broń.
Grunewald obudził się zlany potem. Chciał się przewrócić na drugi bok, ale poduszka była mokra i zimna. A poza tym zegar ścienny tykał potwornie głośno: „tik-tak, tik-tak, tik-tak”. Podniósł się ociężale. Jego koszula nocna była też przemoczona, podobnie szlafmyca. Chwiał się na nogach, jak zawsze po przebudzeniu. Otworzył drzwiczki zegara i zatrzymał wahadło. Było mu strasznie zimno. Budzik głośno podawał swoje „tyk, tyk, tyk”. Drażniło to Grunewalda, więc schował zegarek do szuflady, nakrył małą poduszką i zamknął. Usłyszał kroki mleczarza zza okna i podkute buty: „stuk, stuk, stuk”. W tym samym rytmie co zegary. Zamknął okno. Niewiele to pomogło. Owinął się szlafrokiem. Głowa mu się kiwała, nie mógł dojść do siebie. Usiadł na brzegu łóżka i zapalił papierosa. W oknie sąsiadów pojawił się kot, którego obserwował co rano. Natychmiast skoczył do szatki nocnej i sprawdził, która jest godzina. Szósta trzynaście.
- Helga! - krzyknął. - Helga!
Usłyszał jakieś niewyraźne dźwięki z pokoju obok.
- Helga!
Trzeszczenie kozetki, rozdzierające ziewanie, odgłosy szarpania się z garderobą, potem: „tup, tup, tup”, w tym samym rytmie co zegary. A właściwie: „szu, szu, szu”, bo szurała kapciami po podłodze. Choć ciągłe w tym samym rytmie. Służąca w podomce narzuconej na koszulę nocną stanęła w drzwiach.
- Tak, proszę pana?
- Zrób mi coś do jedzenia i przygotuj mycie..
- Już robię.
Poszła do łazienki. Zaspana szurała kapciami: „szu, szu, szu”. Grunewald kiwał głową na prawo i lewo.
- Napełnić wannę czy...
- Nie. Szybkie mycie.
Postawiła stołek, na nim miednicę. Przygotowała mydło i ręcznik. Zaczęła gotować wodę.
- A pan znowu z tymi duchami się zadaje? - spytała.
- Skąd wiesz?
- No, wczoraj pan przyszedł lekko wstawiony. A może i nie lekko. Musiałam przygotować pana do snu. No i naopowiadał mi pan, że nie może skończyć sprawy, która ciągnie się tak długo.
- To wszystko przez tego Kugera. Defetysta koszmarny. Zdobyliśmy Francję, Holandię, Belgię. Goering powiedział, że wybombardujemy Anglię z wojny. A on stale powtarza, że przyjdą Polacy i zabiorą nam Breslau. Wariat jakiś.
- Ma pan całkowitą rację. Pan Hitler zmył hańbę naszej kapitulacji podczas poprzedniej wojny.
- Dokładnie! I kazał spalić ten wagon, gdzieśmy ją podpisywali.
- Widziałam w kronice filmowej.
Nalała gorącej wody do miski. Sprawdziła ręką, dolała trochę zimnej.
- A Kuger po prostu się boi. Przecież mamy takich sojuszników jak Związek Radziecki i USA. Największe państwa na świecie!
- Ma pan rację. A co z tymi duchami? Tym się zajmuje policja?
- To jest coś bardzo dziwnego.
Umył ręce i twarz. Wkręcił nową żyletkę do maszynki. Długo rozrabiał mydło w małym naczynku. Potem nałożył je na policzki i brodę ogromnym pędzlem. Zaczął się golić.
- No i co z tymi duchami? Tego nie powinien robić ten... no... egzorcysta?
- To nie jest takie proste.
- To nie jest takie proste - powiedział Miszczuk. Zdjął skórzany pasek i zawiązał go na barierce balkonu Hali Ludowej. Naostrzył brzytwę, przesuwając ją w przód i w tył na pasku. Nie miał mydła, więc zmoczył twarz zabranym szabrownikom spirytusem. Wyjął swoje francuskie lusterko i zaczął się golić. - Ci wszyscy ludzie mieli ze sobą coś wspólnego.
- Mówisz o duchach? - Kolski ocknął się znad swojego karabinu maszynowego.
- Nie. Biorę sprawę na swój prosty, chłopski rozum. Każdy zrobił to samo. A to, co usłyszeliśmy od szabrowników, świadczy, że oni wcześniej też to robili.
Przerwał im huk rozbijanych drzwi. Do środka monstrualnej hali wjechał jeep wyładowany żołnierzami.
- Hej tam! Jest tu ktoś? - krzyknął oficer siedzący obok kierowcy.
- A wy kto? - Kolski przywarł do swojego erkaemu.
- Porucznik Izaak Blumstein. Urząd Bezpieczeństwa.
- A. To dobrze. Chodźcie tu na balkon. Żołnierze z jeepa zrobili osłonę, celując ze swoich karabinów. Kolski wychylił się znad worków z piaskiem.
Rzeczywiście słabował na umyśle. Było to widać gołym okiem.
Blumstein dotarł do nich po paru minutach, błądząc po korytarzach.
- Co tu się dzieje?
- Złapaliśmy szabrowników.
- I brzytwą ich załatwiacie? - Rozszerzył oczy ze zdumienia.
- Nie, nie. Ja się tylko golę - odparł Miszczuk.