Odpowiedzieli ogniem. Miszczuk ze schmeissera, Wasiak z pepeszy, Kolski z niemieckiego erkaemu, przewodnik z mauzera, a Niemiec rzucał granaty.
- Stop! - wrzasnął Miszczuk. Niewiele już słyszeli po kanonadzie. - Hej! Wy tam! - wrzeszczał. - Chcemy się dogadać.
- Czego? - rozległo się z wnętrza. Chyba duże wrażenie zrobił na nich karabin maszynowy Kolskiego. I granaty też nie były bez znaczenia.
- Macie chleb?
- Mamy.
- No to wymiana. Dwa bochenki za dwie puszki tuszonki.
- A jak się, kurwa, wymienimy?
- Jeden z waszych podchodzi do nas, a jeden z naszych do was. Wymiana pośrodku. Obaj bez broni.
Dłuższa chwila ciszy. Jakieś stłumione głosy, których nie mogli zrozumieć ogłuszeni karabinową palbą. I nagle dobiegł ich głośny krzyk:
- Dobra! Zaraz nasz wychodzi!
- No to niech się pokaże.
Z budynku wyszedł zarośnięty gość z dwoma bochenkami. Trzymał je w wysoko podniesionych rękach. Wasiak odłożył pepeszę i wziął dwie puszki. Szli w swoją stronę. Wasiak nawet nie wiedział, że ta scena stanie się podstawą kultowego westernu „Rio Bravo”. Zbliżali się do siebie.
Ktoś strzelił. Wasiak rzucił się na szabrownika i obalił go na ziemię. Kolski odpowiedział ogniem po oknach. Miszczuk czołgał się w kierunku drzwi. Przewodnik zastrzelił kogoś ze swojego mauzera. Niemiec wrzucił do środka granat. Miszczuk podniósł się i wbiegł do budynku.
- Nie ruszać się! - krzyczał. - Milicja Obywatelska.
W pierwszym pomieszczeniu zastał dwóch totalnie ogłuszonych ludzi. Krzyknął: „Na podłogę! Milicja Obywatelska”. Mogli go nie słyszeć. Wywalił w sufit pół magazynka z automatu. Teraz zrozumieli i pokładli się grzecznie.
Kolski tak skutecznie walił ze swojego erkaemu, że nawet na korytarzu trzeba było uważać na rykoszety. Miszczuk wpadł do kolejnego pomieszczenia. Zrezygnował z tradycyjnego zawołania milicjantów. Czterech mężczyzn położyło się na podłodze, kiedy wypieprzył w sufit kolejną serię. Bez słowa. Zmienił magazynek.
- Ilu was jest?
Nikt nie odpowiedział. Przybiegł Wasiak z przewodnikiem.
- Tam dalej nikogo nie ma!
- Co?
- Sprawdziliśmy wszystkie pomieszczenia. Jest tylko tych sześciu. Ale nie sposób oblecieć wszystkiego. Te korytarze to jakieś kakatumy.
- Co?!
- Wiem, że nie słyszysz - wydarł się przewodnik. - On chciał powiedzieć „katakumby”.
- Więc co? Zabieramy tych sześciu i spierniczamy?
- Myślę, że tak będzie najlepiej. Ale zobaczmy, co oni tu mają. - Podszedł do sterty przedmiotów. Gramofony, radioodbiorniki, ubrania, meble, precjoza.
Zdarł ogromną plandekę z jakiegoś wielkiego przedmiotu.
- O Matko Święta! Samochód.
- No, całkiem fajna furmanka. Ale gdzie dyszel?
Przewodnik wziął to za dowcip.
- Jak oni go tu wprowadzili?
Wasiak tylko machnął ręką.
- W tej wytwórni czy przetwórni korytarze takie, żeciężarówka by się zmieściła.
- Popatrzcie tutaj. Kawior!
Miszczuk wybałuszył oczy.
- A co to jest kawior?
Wasiak odkręcił pokrywkę malutkiego słoiczka i powąchał.
- Po mojemu jest to gówno łabędzia, ale zmielone. - Zastanowił się chwilę. I powiedział zamyślony: - Z tymi Niemcami to już naprawdę musiało być źle pod koniec wojny, jak gówno pakowali do słoiczków.
- Panowie - włączył się przewodnik - zabierajmy, co nam się przyda, i wracajmy na nasz
- Na co?
- No... - nie umiał znaleźć słowa. - Na odpowiednik Westerplatte!
Wasiak aż przysiadł z wrażenia.
- Panie. To po drugiej stronie Polski jest! Nie dojdziemy tam nawet i w cztery dni.
- Mówiłem o symbolu. Spieprzajmy na nasz balkon. Na ostatni punkt obrony.
- No dobra, spieprzajmy. Ale... Kto powie Kolskiemu, żeby przestał strzelać do okien i drzwi? - Miszczuk wskazał za siebie.
Wszyscy zwątpili. Strach był za duży. Nikt nie chciał wychodzić pod ogień.
- Wyrzućmy białą flagę.
- No przecież sam powiedział, że durny jest. A jak nie zrozumie?
Wasiak drapał się po głowie.
- No to wyrzućmy granat.
- Chcesz zabić kolegę?
- No to krzyczmy.
- Przecież nie usłyszy. Nie przekrzyczymy tej palby.
Wasiak się obraził.
- No to wezwijmy lotnictwo i artylerię.
- Masz rację. Murzyni mają takie bębny. Tam-tamy. I jeśli w nie walą, centrala od razu wie, o co chodzi. Wyprodukuj tu taki jeden, będziesz miał nagrodę Stalina.
Miszczuk zapalił camela bez filtra. Zaciągnął się i usiadł pod ścianą.
- Ile on ma amunicji? - zapytał.
- Dużo - powiedział przewodnik.
- W takim razie mamy dwa wyjścia. Albo czekamy, aż mu się skończą naboje, ale to kiepska opcja, bo może sobie coś zachować na czarną godzinę. I może się akurat ściemniać, kiedy wyjdziemy.
Przewodnik parsknął śmiechem. Miszczuk niezrażony kontynuował:
- Jest drugie wyjście. Proste, łatwe i przyjemne. Spierniczamy tymi korytarzami, po których to podobno mogą jeździć ciężarówki, wybijamy okno po drugiej stronie budynku i schrzaniamy dalej. Obchodzimy całą Halę Ludową wokół i jesteśmy za plecami Kolskiego. A wtedy już sobie poradzimy. - Rozejrzał się po twarzach obecnych. - Szabrowników, jeśli tam są, przykryje się ogniem. I co, proste?
Towarzyszący im Niemiec musiał coś zrozumieć, bo krzyknął przerażony: