Lewartowi nie dane było widzieć ani przylotu śmigłowców, ani rakiet. Wybuch ostatniego wystrzelonego w blokpost pocisku z RPG, ten sam wybuch, który okaleczył młodszego sierżanta Kriuczkowa, Lewarta cisnął na kamienie z takim impetem, grzmotnął jego głową o głaz z taką siłą, że zapadł w bezwład i ciemność, utonął w niebycie i pogrążył się w nim. Kompletnie i nieodwołalnie.
Gdy przybyła odsiecz, z zastawy „Newa” zeszło na własnych nogach siedmiu żołnierzy, w tym starszy praporszczyk Panin i Wałun, sierżant Walentin Charitonow. Dziewięciu zniesiono na noszach, wśród nich radzistę Kolkę Sinicyna, całego, ale w ciężkim szoku. W traumie tak głębokiej i trwałej, że zapewniła mu dembel. Kriuka, ktуry stracił rękę po łokieć, naturalnie demobilizowano również. Lewart trafił do medsanbatu w Bagramie, gdzie zdiagnozowano wstrząśnienie mózgu. Wstrząśnienie mózgu dembelu nie zapewniało.
Ataku na zastawę, jak wkrótce donieśli konfidenci KHAD-u, dokonał ze swym oddziałem Tarik Sayid Qâdir, podległy współpracującemu z wywiadem pakistańskim ugrupowaniu Dżamiat-i Islami. Że zaś według jednego z konfidentów bazą wypadową Tarika Sayid Qâdira miała być wioska Chorandżarik, wioskę Chorandżarik ostrzelały i zbombardowały myśliwce szturmowe Su-25, nie zostawiając z niej kamienia na kamieniu. Trzy dni później KHAD oskarżył o atak na zastawę mudżahedinów mułły Abdurabullaha, jednego z podkomendnych Gulbuddina Hekmatiara z ugrupowania Hezb-i Islami. A że aktywnej pomocy mulle Abdurabullahowi miała udzielać wioska Szaran Karz, wioskę Szaran Karz poddano ostrzałowi rakietami odłamkowo-burzącymi z wyrzutni BM-21 Grad, nie zostawiając z niej nawet większego kawałka gliny. Niedługo później KHAD rozstrzelał swego konfidenta, okazało się bowiem, że oskarżał fałszywie, mając z mieszkańcami obu wiosek zatargi natury personalnej. Atak zaś na zastawę tak naprawdę był dziełem niezależnego chwilowo od nikogo pułkownika Munawara Rafi Hafiza, bazującego niekiedy w kiszłaku Szindzaraj. Ponieważ jednak tymczasem namnożyło się już całkiem nowych i świeżych ataków na posterunki i w kancelariach panował nieopisany bajzel, logistyka zawiodła i kiszłaku Szindzaraj zapomniano zbombardować. Zamiast tego szturmowce Su-17 zrzuciły bomby na będącą całkiem ni pri czom i pokojowo usposobioną wioskę Mirab Chel. I przemieszały ją z ziemią. Dokładnie, można by rzec: na gładką masę, jak nadzienie do pielmieni. Destrukcji uległy nawet okoliczne urwiska skalne i płaskorzeźby na nich, pamiętające Seleucydów.
Tymczasem Paweł Lewart wyszedł ze szpitala.
A mieszkańcy wiosek, jak zwykle, spędzili do kupy rozpierzchnięte barany. Jak zwykle, pogrzebali zabitych krewnych i znajomych. I – jak zwykle – wzięli się za odbudowę.
Od ryku turboodrzutowych silników zatrząsł się cały budynek. Z położonego nieopodal pasa startowego zrywał się właśnie i ostro szedł w górę „Gracz”, szturmowy myśliwiec bombardujący Su-25, z daleka rozpoznawalny po krótkich skrzydłach i eleganckiej sylwetce.
Lewart chrząknął. Podoficer dyżurny z pagonami sierżanta uniósł wzrok, odłożył czytane „Znanije-Siła”. Na biurku leżał jeszcze „Krugozor”, „Iskatiel” i „Rybołow sportsmen”. Lewart odczekał, aż ucichnie ryk silników.
– Praporszczyk Lewart, piąta kompania trzeciego batalionu sto osiemdziesiątego pułku…
– Kojarzę – przerwał dyżurny. Ziewnął, aż zatrzeszczała żuchwa, spojrzał na zegarek.
– Wcześnie jesteście – stwierdził. – To dobrze. Towarzysz major jest punktualny i od innych wymaga punktualności. Gdybyście się spóźnili, eskorta miałaby przesrane, a i wy… Zaraz, zaraz, a gdzie w ogóle jest wasza eskorta, praporszczyk? To oni powinni mi zameldować o dostawieniu, nie wy. Gdzie oni są? Sami przyszliście czy jak?
– Ci z eskorty – wzruszył ramionami Lewart – zaraz za szpitalem wyrzucili mnie z uaza. I odjechali, kazawszy stawić się tu samemu. Uprzedzili, że za spóźnienie lub, uchowaj Bóg, niestawiennictwo…
– Skopią dupę i wybiją zęby – dokończył sierżant, kiwając głową. – Ech, rozbezczelniło się towarzystwo, nic już im się nie chce, tylko lewizna, kurwy i wóda. Swoją drogą dobrze, żeś ich posłuchał, bratan. Oni na wiatr nie obiecują. Skopaliby ci dupę nieodwołalnie.
Lewart zlekceważył swobodne przejście na ty. Zawodowi sierżanci zwykle mieli się za ważniejszych od chorążych i z trudem dawali się zmuszać do respektowania rangi. Ten zaś sierżant był na dodatek podoficerem wydziału specjalnego, bawiącym się w dyskurs z kimś, kto, któż to wie, może za chwilę opuścić budynek jako aresztant.
– Dobry to zresztą znak – sierżant jakby czytał w jego myślach. – Dla ciebie, znaczy się. Byłyby na ciebie jakieś sieriozne haki, samopas by nie puścili, skuty byś tu przyjechał. A tak, zwyczajne przesłuchanie, nic więcej. Tak ty, bratan, nie denerwuj się. Siądź, o, tam na krześle. Pierwszy raz trafiłeś do osobistów?