Читаем Żmija полностью

Nim sierżant wciągnął go w ukrycie, Lewart widział kurzawę krwi, jak z syfonów sikającej z trafianych, widział, jak padają, cięci i siekani kulami, słyszał, jak krzyczą i wyją. Widział, jak trafiony w brzuch Azim Karajew łamie się jak scyzoryk, widział, jak tarza się po piasku, krwawiąc, a piasek wokół aż się gotuje. Widział, jak mundur na plecach starleja Kirylenki dymi i rozrywa się nagle, pęka krwawo, a sam starlej pada, twarzą w dół, w bury afgański piach.

Eksplozja, jedna, druga, ogłuszający huk, wizg odłamków, wokół aż czarno od poderwanego żwiru i latających kamieni. Moździerz, pomyślał Lewart, skurwiele mają i moździerz.

– Moździerz! – krzyknął. – Kryj się! W ukrycia! Wszyscy w ukryyyciaaa!

Zadławił się nagłym brakiem powietrza. Dah-dah-dah-dah-dah, nie ustawały de-sze-ka. Dah-dah-dah-dah-dah. Pociski rozbijały w pył nawet całkiem spore kamienie. Skulił się, wcisnął twarz w rękaw buszłata.

Syczące wycie, oślepiający błysk, rwący uszy huk, wstrząsająca gruntem detonacja, fala gorąca. RPG, skojarzył z miejsca, to RPG. Wypalony z bliska… Z bliska!

– Allah-u akbaaar!

– Duuuuuchyyyyy!

Krzyczeli już i inni, cała zastawa, wszyscy widzieli już wyrastające jak spod ziemi sylwetki w płaskich pakolach i turbanach. Mudżahedini szli do natarcia, wzywając Allaha, paląc ze wszystkiego, co mieli. Lewart słyszał wokół szybkie fit-fit-fit-fit lecących pocisków. De-sze-ka nie cichły, wciąż łupiły po stanowiskach plutonu.

– Na moją komendę! – ryczy ze stanowiska dowodzenia starszy praporszczyk Panin. – Pluton do boju! Ognia!

– Allah-u akbaaaaaar!

– Ognia! – ryczy Panin. – Strzelać, bliaaa! Strzeeelaaaać! Strze…

Eksplozja, po plecach wali grad żwiru i drobnych kamyków. Lewart nie musi się oglądać, wie, co się stało, wie, skąd te odłamki, co odebrało głos Paninowi, dlaczego umilkł nagle PKM ze stanowiska dowodzenia. Wie, że to bezpośrednie trafienie, granat z moździerza w sam środek blokpostu.

– Ognia! Ogniaaa, job twoju maaaaaać!

Chwała Bogu, żyje, oddycha z ulgą Lewart. Alosza Panin żyje i dowodzi… Chwała Bogu, że nie ja… Kolejny po starszeństwie…

Zaciska zęby i dusi spust akaemu, strzela. Strzela obok Wałun, strzela ze swojej dziury Rogozin, strzela cały pluton. Mimo gęstego i nieustannego ognia, stwierdza ze zgrozą Lewart, sylwetek w pakolach, turbanach i arafatkach wcale nie ubywa, jest ich coraz więcej. I są coraz bliżej. Tak blisko, że widać już każdy detal. Jak choćby ten, że dwóch spośród biegnących wprost na nich brodaczy niesie ręczne granatniki, jeden RPG-7, drugi stareńki RPG-2. Że obaj przyklękają, biorą broń na ramiona.

Ledwo zdążył skurczyć się na dnie okopu i zakryć głowę rękami.

Przynajmniej jeden pocisk kumulacyjny trafił w ich blokpost, prościutko w stanowisko Miszki Rogozina, w jego kamienne gniazdo. Na oczach ogłuszonego straszliwym hukiem Lewarta z gniazda, wraz z dymem, ogniem i odłamkami skały, wyleciało to, co z Miszki zostało: strzęp skrwawionej płaszcz-pałatki, coś przypominającego zwęglony arbuz i wielki kłąb karminowo-sinych flaków.

Skurczony obok Wałun trącił go czymś twardym w plecy, ogłuszony Lewart zobaczył, że sierżant w obu dłoniach dzierży granaty obronne F-1. Zębami wydarł obie zawleczki, rzucił granaty na przedpole, krótko, nie wychylając się. Lewart poszedł za jego przykładem, ciskając kolejno swoje własne limonki. Gdy poprawiał dwoma zaczepnymi RGN, F-1 zaczęły wybuchać, eksplozje i wycie odłamków zgłuszyły na moment dzikie ewokacje do Allaha. Podniósł z ziemi i rękawem przetarł swój kałasznikow. Wałun szarpnął go za ramię.

– Wiejmy stąd! Do tyłu! Nogi, Paszka, nogi! Inaczej nam chana!

Wyskoczyli z blokpostu, poderwali się wśród świstu kul, przebiegli, kicając jak zające, do następnego stanowiska, może dziesięć metrów, dziesięć metrów skalistej ziemi, dziesięć metrów wzbijanej pociskami kurzawy. Przeturlali się przez brustwerę, spadli wprost na ciała, na trupy, na wyjących rannych, na puste magazynki i cynki po nabojach. Jedyny zdolny do walki żołnierz, Lewart nie mógł poznać, kto to, ryczał przekleństwa, wrzeszczał przeciągle, z kolbą przy okopconym policzku bez przerwy strzelał z pekaemu, siał kulami po przedpolu.

– Allah-u akbaaaar!

– Yalla, yalla!

– Basmacze posrani! – darł się, strzelając, kaemista. – Sucze-nachuj-syny! No, chodźcie! Chodźcie!

Do okopu, odbiwszy się od brustwery, wpadły dwa granaty, RGD i kakaowe pakistańskie jajko. Śmierć, pomyślał Lewart, płaszcząc się jak flądra na usianej łuskami ziemi.

Wałun skoczył szczupakiem, chwycił i z leżącego wymachu odrzucił ergedeszkę, eksplodowała na przedpolu. Pakistański granat wturlał się między trupy i rannych, oni też wzięli na siebie większość odłamków po wybuchu. Lewarta rzuciło na wznak, znowu ogłuchł, od huku i od wycia pokaleczonych. Któryś ciskał się obok, wierzgał, zaczepił butem za pas akaemu i wyrwał go Lewartowi z rąk.

– Allah-u akbaaar!

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне