Читаем Żmija полностью

Lewart oderwał wzrok od paskudnie obłażącego z tynku sufitu, spojrzał na Sawieliewa. Nie na jego twarz, lecz na dłoń i stukający o blat stołu ołówek. Major jakby to zauważył, bo ołówek zamarł.

– Interesującym – podjął – byłoby dowiedzieć się, jakżeż ty, przedstawiciel niższego szczebla dowodzenia, zapatrujesz się na tę kwestię. Co? Lewart! Otwórzże wreszcie gębę! Zadałem pytanie!

– Ja tam, towarzyszu majorze – Lewart odchrząknął – jedno wiem. Ojczyzna kazała.

Sawieliew milczał przez chwilę, obracając ołówek w palcach.

– No proszę – rzekł wreszcie, zmieniając ton z drwiącego na jakby zadumany. – Warte odnotowania. Miast frazesem, zapytany o polityczną świadomość przedstawiciel niższego szczebla dowodzenia odpowiada cytatem z Okudżawy. Myśląc pewnie, że pytający cytatu nie rozpozna.

– A cytat ów – major powrócił do zwykłego tonu – w twoim konkretnym przypadku na żart zakrawa. Nazwisko takie jakieś dziwne, oj, Rusią to ono nie pachnie, nie pachnie. A ruski duch? Utrwalił się aby przez pokolenia? Pradziad, polski buntownik, zmarł wszak i leży w mogile ciemnej, na domiar złego katolickiej, w Tarze, w byłej guberni tobolskiej. Dziad, też Polak… Chcecie coś powiedzieć? Mówcie.

– Mój dziad – rzekł spokojnie i cicho Lewart – nie wrócił do wolnej Polski, choć mógł. Po powrocie z Syberii został w Wołogdzie, u boku babki, z domu Mołczanowej. A jego najmłodszy syn, mój ojciec…

– Uczestnik Wielkiej Ojczyźnianej, odznaczony Orderem Sławy I klasy za boje o Półwysep Kurlandzki w marcu roku tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego – równie spokojnie nie pozwolił dokończyć major. – Najmłodszy chyba w historii kawaler tego orderu. Wszystko jest w aktach. Wszystko, Lewart, o tobie, o twojej rodzinie, o krewnych i znajomych. A że wielka jest siła papieru, wiele z tego da się wykorzystać… Gdy będzie trzeba. Dlatego jeszcze raz pytam: kto strzelił w plecy starszemu lejtnantowi Kirylence?

– Nie wiem. Nie widziałem. Trwał bój.

– Jeśli – ołówek ponownie zawisł w powietrzu – dowiem się od ciebie tego, co chcę wiedzieć, obiecuję, za tydzień będziesz w domu. W Pitrze. Tfu, chciałem powiedzieć: w Leningradzie. Wojnę będziesz oglądał w telewizji. Chodził na Fontankę na piwo z kumplami. Rwał panienki na medale i afgańską opaleniznę. No, niech tam, załatwię ci jeszcze wywiad w „Komsomolskiej Prawdzie”, a po czymś takim jak nic zaliczysz jakąś działaczkę, a sam wiesz, jakie to stwarza perspektywy… Załatwię ci to wszystko. Jeśli powiesz, kto strzelał.

– Nie powiem, bo nie wiem. Mam skłamać? Zmyślić? Zdemobilizujecie, jeśli zmyślę?

– Nie. Wprost, powiedziałbym, przeciwnie.

– Więc nie zmyślę.

Zamilkli, obaj, zmusił ich zresztą do tego ryk silników, dobiegający z zewnątrz, z góry. Kolejny szturmowiec zrywał się z pasa startowego. Budynek zadrżał, łyżka w szklance majora zadzwoniła dziko, demaskatorskie szklano-butelczane brzęczenie dobiegło też zza uchylonych drzwi żelaznej szafy na akta. Sam major patrzył na Lewarta zimno.

– Ostatnia szansa, pan Lewart – powiedział, gdy już ucichło. – Powiesz, kto strzelał, inaczej przywieszę ci współudział. Jest czas wojenny, dostaniesz dwadzieścia pięć bez mrugnięcia okiem. Powiedziałbym, że odnowisz rodzinną tradycję, ale byłaby to nieprawda. Sam wiesz, że w porównaniu z naszym radzieckim miejscem pracy i poprawy, na takiej, dajmy na to, Kołymie, tarska zsyłka twego buntowniczego pradziada to był czarnomorski kurort.

Lewart nie przejął się, od czasów szkolnych miał za sobą bezlik podobnych rozmów i gróźb. Nie, nie przyzwyczaił się, bo przyzwyczaić się do tego nie było sposobu. Nie przestał się bać, bo nie było można przestać. Zwyczajnie zobojętniał.

– Pomógłbym wam, towarzyszu majorze – skłamał gładko, standardowo i obojętnie – gdybym tylko mógł. Uwierzcie.

– Jasne. – Sawieliew gwałtownie zamknął akta. – Uwierzyłem. Spójrz na mnie. Widzisz, jaki jestem wierzący? Ech, zawlókłbym ja cię przed trybunał, Polaczku, choćby dla przykładu. Ech… Jesteście wolni, praporszczyk. Odmaszerować.

Lewart wstał energicznie, omal nie wywalając taboretu, przyjął postawę zasadniczą, złączył obcasy.

– Towarzyszu majorze! Chorąży Lewart…

– Paszoł won, powiedziałem.

* * *

– Dlaczego Sawieliew uczepił się właśnie mnie? A skąd mnie to wiedzieć? – odpowiedział pytaniem na zadane mu pytanie Lewart. – Powtarzam, widziałem, jak starlej Kirylenko dostał serię w plecy, stało się to na moich oczach, ale o tym przecie Sawieliew wiedzieć nie mógł. Ja nawet lubiłem starleja… Zdarzyła się kiedyś, nie skrywam, między nami scysja, bo czepiać potrafił się o byle co… Ale to bez świadków było… Tak przynajmniej myślałem. Bo chyba jednak o tym donieśli…

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне