Pan Muldgaard opanował wreszcie zaskoczenie, odzyskał energię i przystąpił do działania. Wziął w krzyżowy ogień pytań kolejno najpierw Pawła, a potem Anitę. Paweł, jak się okazało, siedział na skarpie obok atelier i wpatrywał się z zapałkami w ręku w zbocze grobowca, gdzie, jego zdaniem, coś się poruszało. Mogło to być tylko upragnione zwierzę doświadczalne, żerujące po nocy. Nagle jego uwagę zwrуcił jakiś ruch w głębi ogrodu. Czarna sylwetka, czając się za drzewami, prześliznęła się w kierunku okien środkowego pokoju, gdzie siedzieliśmy wszyscy razem, i zatrzymała się, zasłonięta przed jego wzrokiem grobowcem. Chciał po cichu zbliżyć się do sylwetki i napaść ją, ale trafił na tę dziurę, zamaskowaną deskami…
– Resztę wiecie – zakończył ponuro.
– Skąd ta dziura się wzięła?!
– Nie wiem, ja jej nie zrobiłem. Nic nie wiedziałem, wszedłem i nagle się załamało…
– O rany boskie, zapomniałam was uprzedzić – wyznała z głęboką skruchą i zakłopotaniem Alicja. – To ja ją wykopałam już dawno temu i przykryłam deskami. Żeby nikt nie wpadł…
– To ci się istotnie udało osiągnąć – powiedziałam z niesmakiem. – Istny cud, że ani razu w to nie wleciałam! Pętam się tu przecież dookoła każdej nocy.
– A to czarne uciekło? – zainteresowała się Zosia.
– Zdawało mi się, że uciekło, ale dopiero jak wyście wylecieli.
Anita ze swej strony jechała z Hillered do Kopenhagi i po drodze przyszło jej na myśl, żeby wysiąść w Allerшd i wpaść na chwilę do Alicji po następne wiadomości. Jechała pierwszym wagonem, ktуry zawiуzł ją bardzo daleko, nie chciało się jej wracać i poszła drugą stroną, ulicą nieco okrężną, prowadzącą na tyły posiadłości Alicji. Była jeszcze dość daleko, kiedy usłyszała krzyk, a potem dalsze hałasy, przyśpieszyła więc kroku tylko po to, żeby znieruchomieć w pobliżu dziury.
Pan Muldgaard wyraźnie sposępniał, z namysłem przyglądając się Alicji.
– Niedobrze – rzekł. – Światłość była na pani osoba. On wykonywa zła zamiara poprzez okno. Pani winna nie siadywać na światłość.
– W ogуle to siadywam na tyłku – mruknęła Alicja. – I co mam zrobić? Zamknąć się w wychodku?
– Zakamuflować otwory – odparł pan Muldgaard uroczyście, czyniąc gest imitujący zaciąganie zasłon.
Zasłon na oknach nie było. Alicja spojrzała niepewnie po oknach.
– Powinnaś to zrobić! – powiedziała Zosia stanowczo. – Masz tyle rуżnych szmat, że można tu coś zawiesić! Uważam, że przesadzasz z tą nieostrożnością!
– Owszem, powiesić jest co, tylko nie ma na czym…
– Jak to? Przecież miałaś taki pręt?
– Tak, ale on zginął…
– Jak to zginął?
– No tak zwyczajnie. Nie ma go już parę miesięcy. Szukałam wszędzie, ale bez rezultatu. Sama się zastanawiałam, gdzie on się mуgł podziać!
Przyjrzeliśmy się jej w osłupieniu i niemal z podziwem. Pręt do zasłon miał przeszło trzy metry długości. Ilość miejsc, w ktуrych mуgłby się zmieścić w domu, zarуwno pionowo, jak i poziomo, była zdecydowanie ograniczona. Zgubić coś rуwnie trudnego do zgubienia to już doprawdy była duża sztuka!
Niemniej jednak pan Muldgaard upierał się przy swoim, domagając się od Alicji zastosowania specjalnych środkуw ostrożności. Usatysfakcjonowana wizytą Anita zaczęła się żegnać.
– Właściwie nie wiem, co ci przyjdzie z zasłon, skoro tu nie ma szyby – powiedziała, wskazując ślad po zamachu na Bobusia. – Kiedy zamierzasz ją wstawić?
– Jutro. Już się umуwiłam. Rano przyjdzie człowiek i przyniesie. Znуw się spуźnię do pracy, bo chyba muszę na niego poczekać.
Pan Muldgaard, znacznie mniej usatysfakcjonowany niż Anita, z niechęcią patrzył na wybite okno i potępiająco kręcił głową.
– Ukrywać otwory – mуwił. – Nocny spoczynek zawekslować na inne miejsce. Nie objaśniać własna osoba…
– Dobrze, zweksluję się na kanapę – zgodziła się Alicja i odebrała telefon, ktуry właśnie zadzwonił.
W czasie jej rozmowy, prowadzonej po duńsku, pan Muldgaard jeszcze raz z naciskiem podkreślił fakt istnienia grożącego zewsząd niebezpieczeństwa i bez wielkich trudności nakłonił Anitę do przyjęcia propozycji odwiezienia jej do Kopenhagi. Pożegnali w końcu Alicję i wyszli razem.
– Chciałabym wiedzieć, kiedy ja wreszcie pуjdę wcześnie spać – powiedziała Alicja z irytacją, zamknąwszy za nimi drzwi. – Jens dzwonił, że będę musiała jutro podpisywać jakieś papiery czy coś takiego, ale on wrуci z tym do domu dopiero wpуł do jedenastej i o wpуł do jedenastej mam być u niego. Pewnie się przeciągnie do pуłnocy.
– Dlaczego nie przyjdzie z tymi papierami tutaj? – skrzywiła się Zosia. – Musisz ty tam jechać?
– Bo oprуcz mnie podpisuje jeszcze parę osуb. Ole, Kirsten i ktoś tam jeszcze i też jutro. Musiałby latać do wszystkich. A o уsmej rano te papiery ma dostać adwokat. A wcześniej ich nie będzie miał. Nie znam się na tym i nic mnie nie obchodzi, ostatecznie wszystko mi jedno, gdzie ja to podpisuję.
– To może chociaż dzisiaj idź wcześnie spać?
– Czekajcie – wtrącił się ostrożnie Paweł. – Czy wam się to nie wydaje podejrzane?
– Ktуre? – spytała nieufnie Alicja, zatrzymując się w połowie wylewania z dzbanka resztki kawy.