– Zdejmie perukę, odczepi brodę i pies z kulawą nogą go nie pozna – powiedziała Zosia z niechęcią.
– Bo takich podejrzanych trzeba zatrzymywać od razu – powiedział Paweł pouczająco i z naganą.
– Paweł, nie wtrącaj się…
– Ja się nie wtrącam, ale jakby go od razu zatrzymali, wylegitymowali i obejrzeli, toby teraz nie było kłopotуw. A tak, to znуw będę musiał latać za jakimś…
Zareagowałyśmy dość gwałtownie wszystkie trzy. Zosia pedagogicznie, a my obie z Alicją w obawie, że Paweł przedwcześnie zdradzi Ewę. Paweł poczuł się urażony, w czym miał trochę racji, porzucił towarzystwo i udał się do ogrodu.
Pan Muldgaard wrуcił do gnębiącego go tematu.
– Morderca pragnie pani życie pozbawić – rzekł. – On chadza wkoło. On ma powoda. On poszukiwa. Dziwne. On zabija pani i potem inne, mrowie osoby, poszukiwa takoż. Potem znalazywa i wie, kto on jest. Dla jakiego powoda on pragnie pani śmierć?
Wypowiedź pana Muldgaarda brzmiała dziwnie, ale rozsądnie. Wiedziałyśmy, że morderca panicznie boi się listu Edka i usiłuje go znaleźć. Rуwnocześnie jednak usiłuje zabić Alicję. Gdzie sens zatem i gdzie logika? Po jej śmierci wkroczy tu przecież rodzina razem z policją, wszystko zostanie przewrуcone do gуry nogami, list Edka wreszcie się znajdzie i groźba nie przestanie wisieć mu na głową. Na rozum rzecz biorąc, należałoby ją zabić dokładnie w chwili, kiedy znalazłszy zaginioną korespondencję, będzie ją trzymała w ręku. Ewentualnie może nawet czytać. Wуwczas trzasnąć ją w ciemię, wydrzeć kompromitujący dokument i pryskać… Owszem, to miałoby sens. Ale tak…? Albo ten list napisany był szyfrem zrozumiałym tylko dla niej, albo ona rzeczywiście coś wie. Może nawet nie zdawać sobie z tego sprawy…
Przyjrzałam się jej nie mniej podejrzliwie niż pan Muldgaard.
– Nie wiem, czy nie powinnaś opowiedzieć nam szczegуłowo wszystkich wydarzeń, jakich świadkiem byłaś na przestrzeni ostatnich pięciu lat – powiedziałam w zadumie. – Coś tam mogło być.
– Teraz zaraz? – spytała Alicja jadowicie. – Ze szczegуłami?
– Dlaczego nie? Mamy wyjątkowo spokojny wieczуr. Nikt nie został zabity, gości nie ma, Bobuś i Biała Glista cicho siedzą…
Zosia i pan Muldgaard rуwnocześnie okazali nagły niepokуj.
– Przepraszam? – powiedział pan Muldgaard, jakby nieco zaskoczony. – Biała… co?
– Właśnie – powiedziała z ożywieniem Zosia. – Jakoś długo cicho siedzą. Czy przypadkiem…? Czy im się coś…
Wszystkie trzy zerwałyśmy się z miejsc, taktownie siląc się ukryć nadzieję, a wyeksponować niepokуj i troskę. Pan Muldgaard zerwał się rуwnież. Wszyscy czworo runęliśmy na drzwi pokoju, przy czym pan Muldgaard runął wbrew woli, pchnięty gwałtownie przez Zosię, ktуra nie spodziewała się, że on też się zerwie. Bez uprzedzenia, bez pukania, z hurgotem i zgrzytem, przesunęła się szarpnięta gwałtownie szklana tafla, za nią drugie, drewniane skrzydło…
– O, najmocniej was przepraszam – powiedziała z niejakim zakłopotaniem Alicja, starając się wycofać pośpiesznie i wypychając tyłem skotłowaną na nią grupę.
Bobuś i Biała Glista nic nie powiedzieli zapewne dlatego, że zabrakło im głosu. Samą by mnie zatchnęło, gdyby mi się znienacka wwaliły do pokoju cztery osoby rуżnej płci w jednej z najbardziej po temu niestosownych chwil w życiu…
– Cholera – powiedziała nieco stropiona Alicja.
– Wygląda na to, że chyba raczej nic im nie jest – powiedziała niepewnie Zosia, wzdychając.
– Raczej nic – przyświadczyłam. – Jest nadzieja, że dopiero im będzie…
– Przepraszam – powiedział pan Muldgaard, wyglądający na mocno spłoszonego. – Pani była mуwi co? Biała co?
– Biała Glista – wyjaśniła z uprzejmym roztargnieniem Alicja. – Ta dama tak się nazywa.
– A…! – rzekł pan Muldgaard i zamilkł na chwilę. Po czym dodał: – A zatem…
Nie dokończył, bo z ogrodu dobiegł nagle jakiś trzask i przeraźliwy krzyk. Poderwało nas ponownie.
– Paweł…!!! – krzyknęła Zosia strasznym głosem. Drzwi na taras na szczęście były otwarte. Gdyby nie to, zapewne wyrwalibyśmy je z zawiasуw. W dole, pod częściowo rozkopanym większym grobowcem, w pobliżu wejścia do atelier, coś się miotało.
– Światło…! – krzyknęła Alicja rozdzierająco. Pan Muldgaard wyszarpnął z kieszeni latarkę elektryczną. Blask potężnego reflektora padł na Pawła pozbawionego nogi, szarpiącego się jakoś dziwnie blisko ziemi. Zosia rzuciła się ku niemu z rozpaczliwym jękiem.
– Nie wchodź na to!!! – wrzasnął Paweł. – O rany Boga, spodnie mi się podrą!!!
Zatrzymaliśmy się w ostatniej chwili, żeby nie wpaść na niego i na to coś, co się pod nim załamało. Paweł tkwił jedną nogą w głębokiej dziurze, przykrytej deskami, ktуre, połamane, sterczały wokуł. Pod drugą nogą łamała mu się reszta. Z największym trudem w świetle imponującej latarki pana Muldgaarda pomogliśmy mu wydobyć się z pułapki bez większych uszkodzeń garderoby.
– Po diabła tam wlazłeś? – spytała z niezadowoleniem Alicja. – Masz cały ogrуd i musiałeś włazić właśnie tu?
– Czy to miała być ta pułapka? – spytała okropnie zdenerwowana Zosia.
– Morderca azali wykonywał jamę? – spytał z zainteresowaniem pan Muldgaard.