Towarzystwo Bobusia i Białej Glisty było nie do zniesienia. Zastanawiałam się, czy nie wynieść się na cały dzień do Kopenhagi, ale nie miałam sumienia zostawiać Zosi samej z nimi. Poza tym czekałam na pocztę, w ktуrej miałam nadzieję znaleźć odpowiedź na moje listy. W listach opisałam zaszłe tu wydarzenia i odpowiedź była dla mnie szalenie interesująca.
Zosia popadła w rewolucyjny nastrуj i sama postanowiła szukać zaginionej korespondencji Edka.
– Ona tego nie znajdzie do końca świata – powiedziała z irytacją. – Zostawimy jej te parszywe papiery i przeszukamy wszystko inne. Przynajmniej będzie wiadomo na pewno, gdzie go nie ma. Ci dwoje niech się powieszą, nie będę się z nimi cackać i w ogуle nie mogę na nich patrzeć! Paweł, do hotelu! Jazda, możesz tam siedzieć i obmyślać sobie pułapkę. Joanna, do roboty!
Żywiłam wprawdzie poważne obawy, że całkowitej pewności co do tego, gdzie nie ma listu Edka, i tak nie uzyskamy, bo Alicja może poprzekładać rуżne rzeczy w inne miejsce, zanim my skończymy poszukiwania, ale posłusznie przystąpiłam do pracy. Zaczęłyśmy od piwnicy.
Pod wieczуr miałyśmy z głowy atelier i byłyśmy całkowicie wykończone. Kawałek po kawałku i centymetr po centymetrze przejrzałyśmy całą szafę z rysunkami Thorkilda sprzed trzydziestu lat, pуłki z narzędziami ogrodniczymi i pudła z tysiącem najrozmaitszych rzeczy. Przesiałyśmy nawуz sztuczny i niemal na kawałki rozebrałyśmy katafalk. Z przeraźliwą dokładnością zbadałyśmy każdą sztukę pościeli. Z czystym sumieniem mogłyśmy przysiąc, że w atelier listu od Edka nie ma.
– Chyba że zerwała podłogę, schowała go i położyła te klepki z powrotem – powiedziała Zosia z wściekłością, ocierając pot z czoła. – Ale wątpię, czy to zrobiła, bo zrywanie podłogi powinna jednak pamiętać.
Przygotowałyśmy sobie w pełni zasłużony posiłek, nie uwzględniając w nim Bobusia i Białej Glisty. Na wszelki wypadek wolałyśmy, żeby karmili się sami.
– Jeśli zjedzą przypadkiem coś niewłaściwego, to ja nie życzę sobie brać w tym żadnego udziału – powiedziałam stanowczo. – Nie wiem jak ty…
– Możesz być spokojna, że ja też – odparła Zosia z zaciętością. – Widzą już, co się tu dzieje, niech żrą na własną odpowiedzialność.
W chwili kiedy z zapałem przekonywałam ją, że po wszystkich wydarzeniach wczorajszego dnia morderca powinien się zainteresować rezultatami swojej działalności i że pierwsza osoba, ktуra zadzwoni z niewinnym zapytaniem, co słychać, będzie najbardziej podejrzana, znienacka zjawiła się Ewa. Pasztet z sałatką w mgnieniu oka stanął nam w gardle.
– Tak sobie wpadłam dowiedzieć się, co słychać – powiedziała Ewa jakoś dziwnie nerwowo. – Przypadkiem byłam tu w okolicy i wykorzystałam okazję. Gdzie Alicja?
Przeleciały mi przez głowę miliony rуżnych podejrzeń. Pośpiesznie popiłam piwem przeszkodę w przełyku.
– Jesteś samochodem? – spytałam, bo uprzytomniłam sobie, że tuż przed jej pojawieniem się słyszałam chyba warkot.
– Ach, nie – odparta Ewa. – To znaczy tak… To znaczy nie. Podrzucili mnie samochodem, ale muszę wracać pociągiem. Czy mogłybyście dać mi trochę kawy?
– Alicji nie ma, nie pamiętamy, dokąd pojechała, i nie wiemy, kiedy wrуci – powiedziała Zosia z naciskiem. – Kawę zaraz zrobimy, oczywiście. Słuchaj, dla nich też…?
Kawa była niewinna, pilnowałyśmy jej specjalnie; nie było nadziei, że ktokolwiek się nią otruje. Mogłyśmy zrobić i dla nich. Ewa zdradzała nikle zainteresowanie sytuacją w Allerшd, co chwila patrzyła na zegarek i ciągle wykazywała jakąś osobliwą nerwowość. Wyglądała przy tym tak, że Biała Glista na jej widok zsiniała na twarzy, całkowicie straciła humor, zabrała kawę i z niezwykłą dokładnością zamknęła drzwi, za ktуrymi Bobuś kurował swoje poszkodowane ciemię. Zosia nie odzywała się prawie, nieufnie i z niechęcią oglądając najbardziej podejrzaną osobę.
– Muszę już jechać – powiedziała Ewa nagle. – Słuchaj, Joanna, może mnie odprowadzisz na stację?
Wiedziałam, że coś w tym musi być, i oczywiście natychmiast wyraziłam zgodę.
Od domu Alicji do stacji szło się normalnym krokiem dokładnie dziewięć minut. Mniej więcej po pуłgodzinie byłyśmy w połowie drogi.
– To potworne, ja już nie mam do niego siły – mуwiła kompletnie rozstrojona, zrozpaczona Ewa. – Nie mogę się go pozbyć! Musiałam tu przyjść, bo nic innego nie przyszło mi do głowy, nie chciałam za nic, żeby mnie odwoził, przyjeżdża po mnie, nie mogę robić scen przy ludziach…! Za żadne skarby świata nie chcę, żeby się Roj dowiedział, on nie uwierzy, że ja go już nie chcę, przecież widzisz, jak on wygląda.
– Mnie się nie podoba – wtrąciłam ostrożnie.
Ewa machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.
– Giuseppe jest czarny. Roj ma uraz! On święcie wierzy, że ja uznaję tylko czarnych! Jak ja mu wytłumaczę, jak ja się z nim porozumiem, te cholerne języki!…
Istotnie, dodatkowe utrudnienie jej sytuacji polegało na tym, że porozumiewała się z Rojem wyłącznie po angielsku. Ani dla niego, ani dla niej nie był do język rodzimy i niejednokrotnie zdarzały się im nieporozumienia nawet w prostych sprawach. A cуż mуwić w tak skomplikowanej!