– Znalazłam rachunek, ktуry mi zginął dwa lata temu – powiedziała melancholijnie Alicja, wychodząc ze swego pokoju. – Uprał się bardzo porządnie, prawie nic nie można odczytać.
– To co robimy? – spytał Paweł niespokojnie. – Łapiemy tego kota?
– I tak nie ruszy najbardziej podejrzanych potraw. Nie zeżre ani pomidorуw, ani kukurydzy. Już lepsza byłaby kura. Nie widziałeś gdzieś kury?
– Tylko mrożoną w sklepie…
– Kura będzie jutro, dziś nie miałam głowy do kury – powiedziała Zosia stanowczo. – Siadajcie wreszcie do stołu! Alicja, zostaw, na litość boską, to biurko!
Mniej więcej w połowie obiadu Alicja zostawiła biurko i usiadła do stołu. Była głęboko zamyślona. Uznałam, że zapewne zastosowała się do mojej rady i idzie drogą dedukcji, nie wiadomo tylko, czy zbliżając się ku listowi Edka, czy też oddalając się od niego. Rozmawialiśmy cicho, nie chcąc przeszkadzać jej w tej pracy myślowej. Zosia gniewnym szeptem czyniła Pawłowi wyrzuty na opieszałość przy pracy w ogrуdku.
Ogrуdek istotnie wyglądał nieco dziwnie i wymagał pewnych zabiegуw. Od czasуw kiedy Thorkild budował atelier, pozostały na jego terenie jakby dwa grobowce, jeden mniejszy, na środku, a drugi większy, tuż przy tarasie. Za większym, w dole, znajdowało się bezpośrednie przejście do atelier. Mniejszy był w trakcie likwidacji, ziemia z niego uzupełniała wał biegnący wokуł od strony ulicy, większy zaś był porośnięty niezwykle bujnym zielskiem, w ktуrym na pierwszy plan wybijały się pokrzywy. Pomiędzy grobowcami leżała olbrzymia kupa schnących gałęzi, wyciętych z drzew i krzewуw, porastających wał i przeszkadzających w jego podwyższaniu. Wszystko to razem było jedną z przyczyn, dla ktуrych Alicja, wbrew wewnętrznym, dość zrozumiałym oporom, zdecydowała się na zainstalowanie owej niskiej lampy, oświetlającej tylko kawałek tarasiku i pozwalającej ukryć w mroku całą resztę.
Rozgoryczony Paweł protestował przeciwko obarczaniu go winą za całość pejzażu.
– Drzewo rżnęła Joanna – oświadczył wzburzonym szeptem. – Ja miałem wozić ziemię! Ja tego tam nie kładłem!
– To dlaczego nie wozisz?
– Ktуrędy? Gałęzie leżą na środku!
– To dlaczego ich nie porąbałeś i nie spaliłeś?
– Joanna mi nie pozwoliła!
– Fakt – przyświadczyłam cicho, ale stanowczo. – Ja mu nie pozwoliłam. Drewno należy do mnie, niech się nie czepia.
Zosia zaczęła wobec tego czepiać się nas obydwojga.
– Przecież to nie może tak zostać, co wy sobie wyobrażacie? Wyjedziemy, a Alicja ma to wszystko sama zrobić? Rozbebeszyć było komu, ale skończyć to już nie ma! Kto niby ma być od tego?
– My. Uspokуj się. Są trudności na razie, widzisz przecież, że ustawicznie jakieś zwłoki nam wchodzą w paradę.
– W ogrуdku nie ma żadnych zwłok!
– Nie wiadomo. Ciemno, nic nie widać, rano niby nic nie było, ale teraz kto wie czy tam gdzieś coś nie leży…
Zosia wzdrygnęła się nerwowo.
– Przestań, na litość boską! Jeszcze wymуwisz w złą godzinę! Paweł, nastaw wody na kawę…
Sprzątnęliśmy ze stołu. Alicja, nadal nie odzywając się, wrуciła do biurka. Wyjęłam filiżanki do kawy, Zosia otworzyła puszkę.
– Tu już nic nie ma – powiedziała z niezadowoleniem. – Dwie łyżeczki na krzyż. Paweł…
– Ja i tak będę piła herbatę – powiedziałam stanowczo.
– Ja też! – zawołał Paweł.
Zosia wysypała resztkę kawy z puszki do dwуch filiżanek.
– Ale i tak trzeba dosypać. Paweł…
Paweł dolewał wrzątku do czajniczka z herbatą. Odstawił czajnik i sięgnął po słoik z kawą do szafki. Odkręcił przykrywkę i zajrzał do środka.
– Tu już też niewiele zostało – powiedział, podał słoik Zosi i odwrуcił się po większe filiżanki do herbaty. Rozmawialiśmy cicho i działaliśmy niemal bezszmerowo, toteż to, co rozległo się nagle od strony Alicji, zabrzmiało jak trąby jerychońskie.
– O rany boskie!!! – jęknęła strasznym głosem, rуwnocześnie z hurgotem odsuwając krzesło od biurka. Słoik z kawą wyleciał Zosi z rąk. Paweł upuścił jedną filiżankę do kawy razem ze spodeczkiem. Nie uczyniłam żadnej szkody tylko dzięki temu, że akurat nic nie trzymałam w ręku.
– Cholera ciężka, zupełnie o tym zapomniałam! – powiedziała Alicja z wściekłością, zanim ktokolwiek z nas zdążył wydobyć z siebie głos. – Jeszcze tylko tego mi brakowało! Podniosła się od biurka z jakimś papierem w ręku i usiadła przy stole.
– Ciotka Thorkilda pisze… O… ? Co tu się stało?
– Nic – odparłam. – Na drugi raz powstrzymaj się od takich efektownych okrzykуw, bo nie odpowiadamy za straty, jakie w tym domu poniesiesz. Jakaś taka nerwowa atmosfera się wytworzyła.
– I nerwowa atmosfera tu leży? – zainteresowała się Alicja, oglądając podłogę.
Skorupy z filiżanki zmieszały się wdzięcznie ze skorupami spodka w innym kolorze i kawą na rannych pantoflach Zosi. Nietłukący się słoik z plastyku poturlał się pod stуł, siejąc za sobą ciemną smugę w kształt regularnego pуłkola.
– Abstrakcja wyszła – powiedział Paweł odkrywczo, patrząc pod nogi.
To otrzeźwiło Zosię.
– Jeżeli ja nie dostanę na tym urlopie rozstroju nerwowego, to będzie cud – oświadczyła z irytacją.