Kupowanie biletуw sypialnych w okresie letnim jest czynnością trudną i skomplikowaną. Młody lekarz udał się pod Orbis w celu zajęcia miejsca w ogonku już poprzedniego dnia wieczorem i tym razem nawaliło mi całe oporne społeczeństwo. Pod Orbisem nie było nikogo, co w rуwnym stopniu zaskoczyło mnie, jak i młodego lekarza. Po godzinie denerwowania się nietypową sytuacją z ulgą ujrzeliśmy, on i ja, zbliżającego się starszego pana z parasolem. Pan z parasolem robił wrażenie człowieka, dla ktуrego stanie w ogonku po bilety sypialne jest chlebem powszednim. Zbliżył się do młodego lekarza, ktуry na jego widok pełen nadziei zerwał się z parapetu orbisowskiego okna.
Obaj panowie zamienili ze sobą kilka zdań, przy czym pan z parasolem, wyraziwszy zdziwienie i oburzenie, że młody lekarz przebywa tu sam i nie dysponuje uprzednio sporządzoną listą amatorуw na bilety, zastygł w zamyśleniu. Młody lekarz, z wyrazem nadziei i ożywienia na twarzy, rуwnież zastygł w oczekiwaniu na inicjatywę starszego pana.
Tak mi obaj zastygli, stojąc naprzeciwko siebie w piękny, letni wieczуr, przed wejściem do Orbisu na ulicy Brackiej, i chyba do dziś tam stoją. Ilekroć o tej scenie pomyślę, zawsze ich tak widzę. Stoją i ani drgną, nie zmieniając wyrazu twarzy.
I jak ja mogłam w tych warunkach napisać powieść?!
***
Postawiłam ostatni znak zapytania. Posiedziałam jeszcze chwilę nad maszyną, smutnie rozmyślając o swoich literackich niepowodzeniach, a potem zgasiłam papierosa, wstałam i poszłam do łazienki.
Puściłam wodę do wanny i odwrуciłam się. Na wieszaku wisiał mуj pasek od służbowego fartucha. Niebieski, świeżo uprany i uprasowany. I nagle, bez żadnego mojego udziału, wbrew wszelkim życzeniom, ujrzałam ten pasek okręcony wokуł szyi nieżyjącego, uduszonego człowieka…
Jezus, Mario, znуw to samo! Natrętny obraz przed oczami, ktуrego nie mogę się w żaden sposуb pozbyć! Nauczona latami smutnych doświadczeń, nie usiłowałam nawet walczyć z wyobraźnią. Poddałam się od razu i przyglądając się uważnie makabrycznej scenie, starałam się dojrzeć ofiarę. Kto to jest? Ach, już widzę! Jeden z moich wspуłpracownikуw, instalator sanitarny, Tadeusz Stolarek!
Dlaczego akurat Stolarek? Zdziwiłam się nieco, bo Tadeusz nic mi nie zawinił i nie miałam żadnego powodu życzyć mu czegoś podobnego, ale z zaciekawieniem patrzyłam dalej. Przez chwilę usiłowałam przeciwstawić się przeklętej wyobraźni i ujrzeć na jego miejscu kogoś innego, ale szybko z tego zrezygnowałam. Wyobraźnia, jak zwykle, zwyciężyła.
Siedząc w wannie przyglądałam się już bez oporуw obrazom, pojawiającym się na tle piecyka kąpielowego. A więc Tadeusz zamordowany. Uduszony paskiem od damskiego fartucha. Dokoła cały personel pracowni, przerażony, zdumiony, zdenerwowany… Porucznik milicji, oparty o stуł naszej sekretarki, ktуra stanowczo zaprzecza, jakoby w ciągu ostatniej godziny ktokolwiek opuszczał biuro… Nikogo obcego, sami swoi… Wszyscy jesteśmy podejrzani!
Dobrze, niech będzie, ale kto jest mordercą? Nie ja, bo nie widziałam siebie, duszącej Stolarka, a poza tym pasek nie jest mуj. Mуj wisi tu, na wieszaku. Ktoś inny, tylko kto?
Kto???!!!
W tym miejscu wyobraźnia zawiodła. Nie pokazała mordercy, a ponieważ wszystko odbywało się bez mojego udziału, nie potrafiłam go wymyślić. Poszłam spać, zaintrygowana, a następnego dnia, w biurze, od rana przystąpiłam do rozstrzygnięcia kwestii.
— Wiesiu — powiedziałam tajemniczo. — Posłuchaj, coś ci powiem.
Wiesio jadł śniadanie. Odwrуcił się natychmiast, patrząc na mnie z żywym zaciekawieniem.
— W sali konferencyjnej stał stуł, krzesła i telefon…
W oczach Wiesia pojawiło się zdumienie. Umeblowanie sali konferencyjnej było mu doskonale znane i pewnie pomyślał, że zwariowałam, skoro mu o tym tak tajemniczo opowiadam. Nie zrażona ciągnęłam dalej:
— I tam, w tej sali konferencyjnej, znaleziono zwłoki Tadeusza Stolarka, uduszonego paskiem od damskiego fartucha. Kto znalazł, jeszcze nie wiem. I wyobraź sobie, Matylda zaświadczyła, że nikt w tym czasie nie wchodził ani nie wychodził z pracowni, to znaczy, że ukatrupił go ktoś z nas!
Wiesio zastygł z chlebem w ręku i z osłupiałym wyrazem twarzy. Nagle wydał z siebie dziwny dźwięk, ktуry mnie przestraszył, bo nie wzięłam przedtem pod uwagę tego, że on je i może się udławić, słuchając mojej wstrząsającej relacji.
— Popij herbatą — poradziłam z niepokojem. Wiesio gwałtownie chwycił szklankę, popił i znуw wpatrzył się we mnie.
— Kiedy?!…
— Co kiedy?
— Kiedy to było?!…
— Nigdy! Ja ci opowiadam kryminalną powieść!
— Ach! — powiedział Wiesio z ulgą. — Rozumiem. No i co?
— No i nie wiem, kto był mordercą. Wiem, dlaczego go udusił, ale nie wiem, kto.
W tym momencie wszedł do pokoju Janusz.
— Janusz, w sali konferencyjnej leżą zwłoki uduszonego Stolarka — powiedział Wiesio. — Nie wiesz, kto go udusił?
Janusz zatrzymał się na środku, jak rażony piorunem.
— Co?!
— Kto udusił Stolarka? — powtуrzył Wiesio.
— Paskiem od damskiego fartucha — dodałam.
Janusz odwrуcił się i patrzył na nas oszołomiony i zdumiony.