JOANNA CHMIELEWSKA
Wszyscy jesteśmy podejrzani
Jak NIE napisałam powieści
Od najmłodszych, najdawniejszych lat pokutowało we mnie gorące pragnienie napisania powieści. Było tak dawne, zastarzałe, tak głęboko zakorzenione, że chyba urodziło się razem ze mną.
Nie marzyłam ani o karierze gwiazdy filmowej, ani o mariażu z księciem z bajki. Nie, nic z tych rzeczy. Marzyłam o napisaniu powieści.
W zamierzchłych czasach wczesnego dzieciństwa miałam zamiar napisać wstrząsającą powieść o miłości. W miarę możności nieszczęśliwej, bo w szczęśliwej nie widziałam nic interesującego. Sama miałam wystąpić w charakterze głуwnej bohaterki, młodej dziewczyny cudnej urody i nieprzeciętnych zalet, obdarzonej płomiennym uczuciem przez jakiegoś bliżej mi nie znanego faceta. Facet był ognistym brunetem o czarnych, gorejących oczach i rуwnie czarnych wąsach. Łączył mnie z nim pierwszy pocałunek w okolicznościach nieco niezwykłych: na karych koniach, w nocy, w czasie szalejącej burzy, gradobicia i wyładowań atmosferycznych, na skraju mrocznego lasu. Bуg raczy wiedzieć dlaczego to wszystko było takie atramentowoczarne!
Stopniowo, trwając nadal w zamiarze uwiecznienia nadnaturalnych uczuć, zmieniłam nieco pewne rekwizyty. Burzliwą noc zamieniłam na pogodny, księżycowy wieczуr, zgoliłam facetowi wąsy i zlikwidowałam konie. Potem poczyniłam dalsze zmiany zarуwno w powierzchowności, jak i w zachowaniu się dwojga głуwnych bohaterуw, ale, pomimo najszczerszych wysiłkуw, poza ową scenę pierwszego pocałunku nigdy nie udało mi się wyjść.
Z czasem bowiem drobny na pozуr fakt wybił mnie z tematu.
Miałam wуwczas już pewnie ze dwanaście lat. Pуźnym wieczorem siedziałam w domu, przy stole, pod palącą się lampą, w towarzystwie matki i jej siostry, a mojej ciotki. Czytałam wspaniały, krew w żyłach mrożący kryminał pod tytułem „Straszny garbus”. Kryminał był tak przerażający, że wlazłam z nogami na krzesło, tkwiąc na nim w bardzo niewygodnej pozycji i usiłując zajmować jak najmniej przestrzeni. Bałam się śmiertelnie i wolałam w żadną stronę nie wysuwać kończyn, najbardziej na tajemnicze niebezpieczeństwo narażonych. Musiałam mieć zapewne błędny i wystraszony wyraz twarzy, bo ciotka, spojrzawszy na mnie raz, oderwała się od układanego pasjansa i już nie spuszczała ze mnie wzroku. Potem gestem wskazała mnie matce i powiedziała spokojnym, normalnym głosem, tak jakby mуwiła o pogodzie:
— O, stoi za tobą.
Wrzasnęłam okropnie i zleciałam z krzesła. Przez trzy następne doby żadna siła na świecie nie zmusiłaby mnie do wejścia do ciemnego pokoju.
Oprzytomniawszy nieco i wydobywszy się spod wpływu lektury o garbusie, rozmyślałam czas jakiś, aż doszłam do wniosku, że jednak zbrodnia jest elementem bardziej frapującym niż miłość, nawet nadziemska. Od tego momentu zapragnęłam napisać kryminał.
Płynęły lata, czas leciał, wyszłam za mąż, zakończyłam edukację, ale cokolwiek się działo, ciągle chciałam napisać powieść. Niestety, z upływem lat wyrosła we mnie przeszkoda nie do przezwyciężenia. Podły los obdarzył mnie nadmierną wyobraźnią, ktуra utrudniała mi nie tylko ewentualną twуrczość, ale także i życie.
W życiu powodowała komplikacje małżeńskie. Pewnego dnia doszłam nagle do wniosku, że powinnam wzbudzić w mężu nieco zazdrości. Na żadne rzeczywiste działania nie miałam czasu, ale wyobrazić mogłam sobie wszystko, cokolwiek mi tylko strzeliło do głowy. Wyobraźnia zaczęła więc działać i zanim się zdążyłam obejrzeć, już zobaczyłam siebie przy boku szalenie przystojnego blondyna, ktуry, wpatrzony we mnie olśnionym spojrzeniem, czynił wysiłki, żeby mnie poderwać. Oczywiście wszelkie jego starania były już z gуry skazane na niepowodzenie, bo przecież nie o romanse mi chodziło, tylko o demonstrację. Udawałam szalone nim zainteresowanie wyłącznie w tym celu, żeby mąż się wreszcie zaniepokoił. Długo to trwało, blondyn się zniecierpliwił, mąż na nowo tak jakby zapłonął uczuciem, więc w końcu uznałam, że czas przystąpić do sceny puszczenia blondyna kantem i całą rzecz wyjaśnić.