Witek stał przy drzwiach, opierając się o szafę z rysunkami, wciąż z tym bolejącym wyrazem oblicza i z dziwnie zgiętą głową, bo nad nią miał wysuniętą jedną z płaskich szuflad. Leszek siedział na środku pokoju, na koszu do śmieci, a Wiesio w kącie, na kupie odbitek, wyglądając tak, jakby z zachłannym zainteresowaniem oczekiwał dalszego ciągu przedstawienia. Włodek na krześle Alicji oparł tył głowy o ścianę, zamknął oczy i przybrał taki wyraz twarzy, jakby to jego zamordowano. Niewątpliwie ta przesadna demonstracja miała obrazować jego niesłychane przeżycia wewnętrzne, był bowiem histerykiem i bardzo lubił urządzać przesadne demonstracje.
Stefan poniechał już intrygujących jękуw i chwytał się tylko co jakiś czas rękami za głowę. Kajtek za stołem Kazia bawił się nerwowo zapałkami, wysypanymi z pudełka, a dalej siedział na własnym miejscu jego ojciec, Kacper, ktуry palił papierosa, opierając się łokciami o deskę, i w milczeniu patrzył w okno. Uprzytomniłam sobie nagle, że trwa w tej pozycji przez cały czas i że od chwili wykrycia morderstwa nie wypowiedział ani jednego słowa.
Największe zdumienie wzbudził we mnie Ryszard, ktуry rуwnież siedział na swoim miejscu, opierał się o ścianę ze schyloną głową i najwyraźniej w świecie — spał!!!
To prawda, że był niedospany, bo pracował po nocach, robiąc jakiś konkurs, i z przemęczenia zasypiał w najdziwniejszych porach i okolicznościach, ale zasnąć teraz, w obliczu zbrodni? Jego snu nie mąciły szlochania Wiesi i Matyldy, ktуre siedziały przy małym, trуjkątnym stoliku i wytrwale płakały. Za nimi, oparty o futrynę stał głуwny księgowy, w przeciwieństwie do reszty dziwnie czerwony na twarzy, i nerwowo coś mamrotał, przy czym z dźwiękуw, ktуre wydawał, najwyraźniejsze było szczękanie zębami.
— Niedobrze mi — powiedziała nagle z niesmakiem Monika.
— Komu dobrze? — odparł w filozoficznym zamyśleniu Kazio, oparty o stуł obok niej.
— Słuchajcie, a może byśmy tak zrobili kawy? — zaproponowała Alicja. — Gdzie pani Gleba?
Myśl o kawie wzbudziła powszechny entuzjazm, bo to nareszcie było coś znanego, czym można się było bezpiecznie zająć, ale zanim zdążyliśmy jakoś zadziałać, weszła Jadwiga, wnosząc ze sobą intensywną woń kropli Waleriana.
— Jezus kochany, dlaczego pani tak śmierdzi? — spytał z obrzydzeniem Andrzej, odwracając się od zgnębionego Stefana i spoglądając na woniejącą Jadwigę.
— Trudno, ja jestem nerwowa — odparła z godnością Jadwiga jeszcze głębszym basem niż zazwyczaj. — Pani Glebowa już robi kawę, bo też sobie pomyślałam, że się wszyscy napiją.
— Za darmo? — spytał z nadzieją Leszek.
— Co pan? Ma pan źle w głowie? — powiedziała Jadwiga z politowaniem. — Mogliby nas wszystkich podusić, a od pani Glebowej kawy by pan darmo nie zobaczył.
— Słuchajcie, czy ktoś już dzwonił po milicję? — spytał Zbyszek. — Trzeba ich było zawiadomić.
— Cholernie jestem ciekawa, kto to zrobił — mruknęła Alicja.
— A może jednak ktoś obcy? — powiedział z nadzieją Andrzej. — Pani Matyldo, czy pani jest pewna, że nikogo obcego nie było w pracowni?
— Mogę przysiąc — odparła Matylda z niespodziewaną energią, przerywając szlochanie.
— Może przeoczyłaś?… — spytała Alicja bez przekonania, bo bardziej było prawdopodobne, że wymordujemy się wszyscy nawzajem niż że Matylda przeoczy nie tylko człowieka, ale nawet przechodzącą pluskwę. Siedziała w tym swoim przedpokoju i pilnowała tak, jakby miała oczy ze wszystkich stron głowy.
— Nie przeoczyłam. Mogę przysiąc — powtуrzyła z uporem.
— No to nie ma siły — oświadczył Leszek z satysfakcją. — Morderca jest wśrуd nas.
Na te głupie słowa zapadło grobowe milczenie, a wszystkie oczy skierowały się znуw na mnie. Z rozpaczą pomyślałam, że oni wszyscy są chyba rzeczywiście przekonani o mojej winie. Dla jakichś tajemniczych celуw, w napadzie szaleństwa zamordowałam Tadeusza, robiąc z tego możliwie dużą sensację. Jeżeli prawdziwy zabуjca nie zostanie wykryty, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się powiesić, bo nikt z nich nigdy w życiu nie uwierzy, że to jednak nie ja.
A rуwnocześnie uderzył mnie fakt, że ustawicznie pada pytanie „kto”, a ani razu nie padło pytanie „dlaczego”. Nie dość na tym, wszyscy są jacyś dziwni… Jakby przy całym wzburzeniu i zdenerwowaniu usiłowali być ostrożni i pilnowali, żeby czegoś przypadkiem nie powiedzieć. Czego? Patrzą na mnie, oczekując ode mnie wyjaśnienia, a robią takie wrażenie, jakby wiedzieli znacznie więcej niż ja… Jakby wiedzieli nie tylko, że ja go zabiłam, ale także, dlaczego to uczyniłam. A ja, nieszczęsna ofiara wyobraźni, nie wiem nic!
Wymyślone przeze mnie morderstwo stało się nagłe faktem. Popełnił je ktoś, przez cały czas obecny w pracowni. A ci tutaj, zdawałoby się, inteligentni, przedsiębiorczy ludzie, siedzą jak stado owiec i zamiast prуbować coś wykryć, przeprowadzić jakieś badania, na gorąco szukać zbrodniarza, patrzą na mnie!…