Читаем Rzeźnia numer pięć полностью

Jedno z najlepszych ciał należało do Amerykanina dużo starszego od reszty, nauczyciela szkoły średniej z Indianapolis. Nazywał się Edgar Derby i jechał w innym wagonie niż Billy. Jechał z Rolandem Wearym i trzymał jego głowę na kolanach, kiedy ten umierał. Zdarza się. Derby miał czterdzieści cztery lata. Był tak stary, że miał syna, który służył w piechocie morskiej gdzieś na froncie japońskim.

Derby musiał skorzystać z wysokiej protekcji, aby w tym wieku pójść do wojska. W Indianapolis uczył przedmiotu pod nazwą „Współczesne problemy zachodniej cywilizacji”. Był również trenerem drużyny tenisowej i bardzo dbał o swoje ciało.

Syn Derby’ego przeżyje wojnę. Derby nie. Jego dobrze utrzymane ciało podziurawi pluton egzekucyjny w Dreźnie za sześćdziesiąt osiem dni. Zdarza się.

* * *

Billy nie miał najgorszego ciała. Posiadaczem najgorszego ciała był mały złodziej samochodów z Cicero w stanie Illinois. Nazywał się Paul Lazzaro. Miał nie tylko przegniłe kości i zęby, lecz również odrażającą skórę. Był cały pokryty bliznami wielkości dziesięciocentymetrowej monety, gdyż stale cierpiał na czyraki.

Lazzaro również jechał z Rolandem Wearym i dał mu słowo honoru, że znajdzie jakiś sposób, aby Billy Pilgrim zapłacił za jego śmierć. Rozglądał się teraz, usiłując odgadnąć, która z tych nagich istot ludzkich jest Billym.

Nadzy Amerykanie stanęli pod prysznicami wzdłuż wyłożonej kafelkami ściany. Nie było żadnych kurków. Mogli tylko czekać cierpliwie na to, co się wydarzy. Penisy skurczyły im się z zimna. Czynności rozrodcze nie były przewidziane w programie wieczoru.

* * *

Niewidzialna ręka odkręciła główny kran. Z sitek trysnął parzący deszcz. Był to płomień, który nie ogrzewał. Bębnił po skórze Billy’ego nie topiąc zmarzniętego na lód szpiku jego długich kości.

Tymczasem ubrania Amerykanów przechodziły przez gaz trujący. Wszy, pchły i bakterie ginęły całymi miliardami. Zdarza się.

Nowy przeskok w czasie przeniósł Billy’ego w dzieciństwo. Był niemowlęciem wykąpanym właśnie przez matkę. Teraz owinęła go w ręcznik i przeniosła do różowego, pełnego słońca pokoju. Odwinęła go, położyła na łaskoczącym ręczniku, posypała pudrem między nóżkami, bawiła się z nim, poklepując go po małym, grubym brzuszku, który pod jej dłonią wydawał mlaskające dźwięki.

Billy śmiał się i gaworzył.

* * *

A potem znowu był dorosły, był optykiem i grał w golfa w upalne niedzielne przedpołudnie. Nie chodził już do kościoła. Grał z trzema innymi optykami. Siedmioma uderzeniami zbliżył się do dołka i teraz znowu była jego kolej.

Wycelował bezbłędnie z odległości ośmiu stóp. Schylił się, aby wyjąć piłkę z dołka, i w tym momencie słońce zaszło za chmurę. Billy’ego na chwilę zamroczyło. Kiedy się ocknął, nie znajdował się już na polu golfowym. Był przywiązany do żółtej kanapy w białej kajucie na pokładzie latającego talerza, który zmierzał ku Tralfamadorii.

* * *

— Gdzie ja jestem? — spytał budząc się Billy Pilgrim.

— Jest pan uwięziony w innej bryłce bursztynu, panie Pilgrim. Jesteśmy tam, gdzie musimy być w danej chwili, to znaczy w odległości trzystu milionów mil od Ziemi, i zbliżamy się do fałdy czasu, która skróci naszą podróż na Tralfamadorię z kilku stuleci do kilku godzin.

— Jak… ja się tu znalazłem?

— To mógłby panu wyjaśnić tylko inny Ziemianin. Ziemianie są wielkimi specjalistami od wyjaśniania. Wyjaśniają, dlaczego dane wydarzenie jest tak a nie inaczej skonstruowane, tłumaczą, w jaki sposób można pewne sytuacje stworzyć, a innych uniknąć. Ja jestem Tralfamadorczykiem i patrzę na czas tak, jak wy moglibyście patrzeć na łańcuch Gór Skalistych. Czas to jest czas i nie ulega zmianie. Żadne ostrzeżenia ani wyjaśnienia nie mają wpływu na czas. On po prostu jest. Jeśli przyjrzy się pan poszczególnym chwilom, to przekona się pan, że — jak już wspomniałem — wszyscy jesteśmy owadami w bursztynie.

— Mówi pan tak, jakby pan nie wierzył w wolną wolę — powiedział Billy Pilgrim.

— Gdyby nie moje długoletnie studia nad Ziemianami — odpowiedział Tralfamadorczyk — nie wiedziałbym w ogóle, co to znaczy „wolna wola”. Byłem na trzydziestu jeden zamieszkanych planetach i studiowałem materiały dotyczące stu innych. Ziemia jest jedyną planetą, na której wspomina się o czymś takim jak wolna wola.

<p>5</p>

Billy Pilgrim mówi, że mieszkańcom Tralfamadorii Wszechświat nie przedstawia się w postaci mnóstwa świecących punktów na niebie. Oni widzą wszystkie miejsca, w których każda z gwiazd była i będzie, tak więc dla nich niebo jest wypełnione jakby rozrzedzonym, świetlistym makaronem. Również ludzie nie są dla Tralfamadorczyków istotami dwunogimi. Widzą oni ludzi jako ogromne krocionogi, z nóżkami niemowlęcia na jednym końcu i nogami starca na drugim końcu, jak powiada Billy Pilgrim.

* * *
Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика