- No, no. A teraz o moim planie, w którym dla pana przeznaczona jest główna rola. Dzięki podstępnej Dianie wiemy, gdzie się ukrywa Grupa Bojowa. Właściwie ich mieszkanie jest własnością Diany, tylko że nasza współpracownica od dawna tam nie kwateruje. Pod państwowym dachem mieszka jej się ciekawiej.
- Pan wie, gdzie skrywa się GB? - Erast Pietrowicz zastygł z ręką nad kieszenią niebieskiego, jakby na jego miarę szytego surduta. - I pan ich dotąd nie pochwycił?
- A co to ja jestem? Idiota Burlajew, niech spoczywa w pokoju? -
Książę z wymówką pokiwał głową. - Jest ich tam siedmiu, uzbrojonych po zęby. Takie Borodino nam zgotują, że potem znowu trzeba będzie Moskwę odbudowywać jak w dwunastym roku. Nie, Eraście Pietrowiczu. Wyłapiemy ich pieczołowicie, w wygodnym dla nas miejscu i o dogodnym czasie.
Fandorin zakończył toaletę i usiadł na łóżku naprzeciw przedsiębiorczego wicedyrektora.
- Dzisiaj wieczorem, jakieś trzy godzinki temu, do mieszkania naszych partyzantów podrzucono kolejną notatkę od TG. Treść ma taką:
„Źle. Pokpiliście sprawę. Ale jest szansa naprawić błąd. Jutro Pożarski i Fandorin znowu mają tajne spotkanie. Na skwerze Briusowskim o dziewiątej rano”. Po tych cudach zwinności, których dokonywaliśmy w łaźniach, pan Grin rzuci przeciw nam wszystkie swoje wojska, co do tego nie ma wątpliwości. Zna pan Briusowski skwer?
- Tak. Doskonałe miejsce na z-zasadzkę - przyznał radca stanu. -
Rano jest tam pusto, nikt z postronnych nie ucierpi. Z trzech stron ślepe ściany. Strzelców można rozmieścić na dachach.
- I na murach skrzydeł monasteru Symeona. Archimandryta już dał
błogosławieństwo tej miłej Bogu sprawie. Kiedy wejdą, zamkniemy szczelnie cały zaułek. Obejdziemy się bez żandarmów. O świcie z Petersburga przybędzie lotna brygada, którą wezwałem. To prawdziwi mamelukowie, kwiat departamentu, najlepsi z najlepszych. Żaden bojowiec nie ucieknie, zlikwidujemy wszystkich, co do jednego.
Erast Pietrowicz zasępił się.
- Nawet nie p-próbując aresztować?
- Pan żartuje? Należy uderzać bez uprzedzenia, salwami.
Wystrzelać jak wściekłe psy. Inaczej stracimy swoich ludzi.
- Nasi ludzie taką mają służbę, że ryzykują życie - nie ustępował
radca stanu. - A bez propozycji kapitulacji, operacja zostanie przeprowadzona niezgodne z regulaminem.
- A niech pana diabli wezmą! Dostaną propozycję. Tylko niech pan rozważy, największe ryzyko poniesie przez to pan. - Pożarski uśmiechnął
się złośliwie i wyjaśnił: -Według opracowanej dyspozycji, najmilszy Eraście Pietrowiczu, przydzielono panu zaszczytną rolę przynęty. Będzie pan siedział na ławeczce, jakby czekał na mnie. Niech GB podejdzie bliżej. Dopóki ja się nie pojawię, zabijać pana nie będą. Mimo wszystko, proszę wybaczyć mi nieskromność, wicedyrektor policji jest dla nich bardziej łakomym kąskiem niż urzędnik, choćby nawet do specjalnych poruczeń. Ja zaś im się nie pokażę, dopóki pułapka się nie zamknie.
Postąpię całkowicie zgodnie z prawem - zaproponuję adwersarzom złożenie broni. Poddać się, rzecz jasna, nawet przez myśl im nie przejdzie, ale moja wypowiedź będzie dla pana sygnałem, że czas się skryć.
- Gdzie się k-kryć? - Fandorin zmrużył błękitne oczy. Wydawało się, że plan Gleba Gieorgijewicza ma tylko jedną wadę: radca stanu wprost z Briusowskiego skweru będzie mógł się udać tylko prosto na cmentarz.
- A pan myślał, że zdecydowałem się pana zostawić pod kulami? -
Pożarski wręcz się obraził. - Wszystko jest przygotowane, w najdrobniejszych szczegółach. Spocznie pan na trzeciej ławce od wejścia.
Po prawej stronie jest zaspa. Pod śniegiem znajduje się wykop. A właściwie zaczyna się pod nią rów, ciągnący się aż do samego zaułka.
Biorą się do układania rur kanalizacyjnych. Poleciłem nakryć wykop płytami i z wierzchu zasypać śniegiem, teraz go nie widać. Ale pod zaspą, która znajduje się obok ławki, leży tylko cieniutka sklejka. Kiedy pojawię się na skwerze, pan natychmiast skacze prosto w śnieg i na oczach wstrząśniętych terrorystów znika, jakby się zapadł pod ziemię. Potem wykopem przedostanie się pan pod polem ostrzału do zaułka, by wyjść tam cały i zdrowy. No, jak znajduje pan mój plan? - chełpliwie spytał książę i nagle się zaniepokoił. - A może pan jeszcze źle się czuje? Albo nie chce pójść na takie ryzyko? Jeśli się pan boi - proszę mówić wprost. Nie potrzeba nam brawury.
- P-plan jest dobry. I ryzyko zupełnie umiarkowane.
Fandorinem miotały teraz uczucia silniejsze od strachu.
Zbliżająca się operacja, ryzyko, palba - wszystko to były drobiazgi w porównaniu z ciężarem, który spadł na niego: wtargnięcie napastników właśnie do szóstej kabiny, mogło mieć tylko jedno wytłumaczenie...
- Mam propozycję - dodał książę, wyciągając z kieszonki kamizelki zegarek na łańcuszku. - Pora już, co prawda, jest dosyć późna, ale pan, jak mniemam, wyspał się, a mnie przed poważną operacją nigdy nie udaje się usnąć. Nerwy. Jedźmy do naszej miłej mniszki. Pokażę ją panu w pełnym świetle. Obiecuję mocne wrażenia.