- Pan zostanie? - westchnęła żałośnie była femme fatale, przyciskając ręce do piersi.
- Niestety, nie mogę. Sprawy służbowe. - Erast Pietrowicz wstał.
- Widzę, że pani jest wzruszona, a na długą rozmowę nie mam teraz czasu.
- To proszę przyjść wieczorem - zaszeleścił mamiąco głos. - Będę czekała na pana.
- Wieczorem też nie mogę - odparł Fandorin. - A żeby pani nie przyjęła mojej odmowy jako obrazy, wyjaśnię, czym będę zajęty. Mam naznaczone spotkanie zupełnie innego typu, znacznie mniej romantyczne. O
dziesiątej spotykam się z księciem Pożarskim, wicedyrektorem Departamentu Policji. Niech pani sobie wyobrazi, w łaźniach Pietrosowa! Śmieszne, nieprawdaż? Koszty k-konspiracji. Ale za to mamy zapewnioną dyskrecję i pełne tete-d-tete. Kabina numer jeden, najlepsza w dziale „szlacheckim”.
Widzi, jaśnie pani, w jakich egzotycznych warunkach zmuszeni są się spotykać kierujący dochodzeniem.
- Więc na razie proszę przyjąć tylko to...
Szybko zrobiła krok w przód i unosząc trochę woalkę, wilgotnymi ustami dotknęła jego policzka.
Od tego dotknięcia Erast Pietrowicz zadrżał, popatrzył na współpracownicę z pewnym przestrachem i ukłoniwszy się, wyszedł.
Później radca stanu zachowywał się jeszcze dziwaczniej.
Z Arbatu pojechał do Dyrekcji Żandarmerii, bez żadnej konkretnej przyczyny. Wypił kawę ze Smoljaninowem, który już ostatecznie przekształcił się w telefonistę, ponieważ sytuacja w wielkim domu na Nikickiej była w najwyższym stopniu nienormalna: wszystkie pododdziały i służby działały w trybie nadzwyczajnym, ale dowództwa w rzeczywistości, nie było. Tymczasowy naczelnik, książę Pożarski, nie urzędował na miejscu, a jeśli przyjeżdżał, to na krótko - wysłuchać relacji adiutanta, zostawić rozporządzenia - i znowu znikał, udając się w niewiadomym kierunku.
Wspomnieli świętej pamięci Stanisława Filipowicza, porozmawiali o zranionej ręce porucznika, o zuchwałości terrorystów. Porucznik pozostawał przy swoim zdaniu, że trzeba okazywać rycerskość.
- Gdybym był na miejscu pana Pożarskiego - powiedział żarliwie -
nie podrzucałbym temu Grinowi szpiegów i prowokatorów, tylko wydrukowałbym w gazetach ogłoszenie: „Wystarczy tego polowania na nas, sługi tronu. Wystarczy strzelania zza rogu i rzucania bomb, od których giną niewinni ludzie. Nie kryję się przed panem. Jeśli pan, czcigodny panie, rzeczywiście wierzy w swoją sprawę i chce złożyć życie w ofierze dla dobra społeczeństwa, to spotkajmy się w honorowym pojedynku, ponieważ ja też święcie wierzę w swoją prawość i dla Rosji życia nie pożałuję.
Przestańmy przelewać krew rosyjską. Niech Bóg - a jeśli pan jest ateistą, to nieważne, niech Fatum czy Przeznaczenie - zdecyduje, który z nas ma rację”. Jestem pewny, że Grin na takie warunki by się zgodził.
Radca stanu wysłuchał młodzieńca i z poważną miną spytał:
- A jeżeli Grin zabije k-księcia? To wtedy co?
- Jak to co? - Smoljaninow spróbował machnąć zranioną ręką i skrzywił się z bólu. - Kogo w Rosji jest więcej, terrorystów czy obrońców porządku? Jeśliby Pożarski padł w pojedynku, Grina należałoby oczywiście bezwarunkowo wypuścić, to sprawa honoru. Ale następnego dnia wyzwanie posłałby mu pan. A jeśli i panu by się nie udało, to znaleźliby się inni.
- Oficer spłonął rumieńcem. - I rewolucjoniści nic mieliby wyjścia. Nie mogliby się uchylić od przyjęcia wyzwania, ponieważ wtedy w oczach społeczeństwa utraciliby reputację ludzi odważnych i gotowych do poświęceń. W końcu nie pozostałby żaden terrorysta: fanatycy zginęliby w pojedynkach, a pozostali musieliby się wyrzec użycia siły.
- W ostatnim czasie po raz drugi z-zdarzyło mi się usłyszeć oryginalną ideę zniszczenia terroryzmu. I nie wiem, która z nich bardziej mi się podoba. - Fandorin się podniósł. - Przyjemnie było porozmawiać, ale na mnie czas. Jeszcze dzisiaj przedstawię Glebowi Gieorgijewiczowi pański pomysł. - Rozejrzał się po pustym sekretariacie i zniżył głos. -
Tylko panu powiem, w największym sekrecie. O dziesiątej mam z księciem ważne spotkanie w cztery oczy, na którym sprecyzujemy plan najbliższych posunięć. W łaźniach Pietrosowa, w dziale „szlacheckim”.
- Dlaczego w łaźniach? - Porucznik ze zdziwieniem zatrzepotał
aksamitnymi rzęsami.
- Dla k-konspiracji. Tam są oddzielne kabiny, nikogo postronnego nie będzie. Specjalnie wynajęliśmy najlepszą kabinę, numer dwa.
Obowiązkowo zaproponuję Pożarskiemu spróbować z apelem w gazetach. Ale, powtarzam panu jeszcze raz: o naszym spotkaniu nikomu ani słowa.
Z Dyrekcji Fandorin pojechał na Gniezdnikowski.
Tutaj rolę instancji koordynującej pracę wszystkich grup wywiadowców, pełnił radca tytularny Zubcow.
Z nim Erast Pietrowicz wypił nie kawę, lecz herbatę. Porozmawiali o nieboszczyku Piotrze Iwanowiczu, człowieku o żywym temperamencie, prostackim, ale honorowym i szczerze oddanym sprawie. Wymienili poglądy na temat obecnej reputacji starej stolicy, beznadziejnie prezentującej się w oczach cesarza po ostatnich, ponurych wydarzeniach.
- Wiesz pan co, ale tego nie rozumiem - ostrożnie zagadnął