- Ja przecież opowiadam to wszystko panu nie ze zwykłej chełpliwości. Pan już na pewno dawno zrozumiał, że do prostodusznych nie należę. Nie, ja chcę panem poruszyć, żeby się pan nie upodobnił do tego kamiennego siedzącego idola. Ja i pan, Eraście Pietrowiczu, jesteśmy rdzennymi szlachcicami, na jakich całe cesarstwo rosyjskie się trzyma. Ja wywodzę swój ród od Waregów, pan jest potomkiem krzyżowców. W naszych żyłach płynie odwieczna rozbójnicza krew, która z wiekami stała się tak cierpka jak stare wino. Jest gęstsza niż rzadki cynober kupczyków i subiektów. Nasze zęby, pięści i pazury powinny być mocniejsze niż Mininów, inaczej cesarstwo przepłynie nam przez palce, takie nadchodzą czasy. Pan jest rozumny, ostry, odważny, ale ma też w sobie, jak na pięknoducha przystało, arystokratyczną apatię. Jeśli na drodze przed panem pojawi się, pardon, kupa gówna, pan na nią spojrzy przez lornetkę i obejdzie bokiem. Niech inni sprzątają, a pan swoich delikatnych uczuć i białych rękawiczek kalać nie będzie. Pan mi wybaczy, specjalnie uszczypliwie i ordynarnie teraz się do pana zwracam, aby pana zabolało, aby nie pozostał pan obojętny - to moja stara idee fixe. Niech pan zauważy, w jakim wyjątkowym położeniu obaj się znaleźliśmy - z woli przeznaczenia i wskutek zbiegu okoliczności. Zginął naczelnik Dyrekcji Żandarmerii, zabito naczelnika Oddziału Ochrany. Zostaliśmy tylko my dwaj. Mogliby tu przysłać ze stolicy kogoś nowego, kto by pokierował
dochodzeniem - dyrektora departamentu albo i samego ministra, ale to są stare wygi. Boją się o swoje stołki, wolą powierzyć wszelkie pełnomocnictwa mnie i panu. I świetnie! - Pożarski energicznie machnął
ręką. - My nie mamy się czego bać i nie mamy już nic do stracenia, za to zyskać możemy jeszcze bardzo, bardzo wiele. W adresowanej do nas wczoraj depeszy jego cesarskiej mości napisano: „nieograniczone pełnomocnictwa”.
Rozumie pan, co to takiego „nieograniczone”? To oznacza, że w Moskwie i właściwie w cesarstwie, całym aparatem ścigania przestępstw politycznych w rzeczywistości kierować będziemy my dwaj. Dlatego proponuję, abyśmy nie rozpychali się łokciami, nie przeszkadzali sobie nawzajem, jak to robili Burlajew i Swierczyński. Przecież laurów starczy dla nas obu. Połączmy wysiłki.
Na tę długą filipikę Erast Pietrowicz odpowiedział jednym słowem.
- Chętnie.
Gleb Gieorgijewicz poczekał, czy padną jeszcze jakieś słowa, i z zadowoleniem skinął głową.
- Pańskie zdanie o Mylnikowie? - spytał znów rzeczowym tonem. -
Według starszeństwa tymczasowym naczelnikiem ochrany powinno się mianować właśnie jego, ale ja bym postawił na Zubcowa. Nikogo z Petersburga moim zdaniem wzywać nie trzeba. Nie możemy czekać, aż nowy człowiek wciągnie się w sprawę.
- Tak, nowego nie trzeba. Zubcow jest rezolutny. Ale my potrzebujemy teraz od ochrany nie tyle analitycznych opracowań, ile p-praktycznych osiągnięć, wywiadowczo-poszukiwawczych działań, a to jest parafia Jewstratija Pawłowicza. Z-zresztą nie chciałbym obrażać go bez powodu.
- Ale Mylnikow odpowiada za tę wpadkę. Rezultat operacji jest panu znany: zginął Burlajew i trzech szpicli, mamy pięciu rannych.
- Mylnikow nie jest winien - oznajmił z przekonaniem radca stanu.
Pożarski spojrzał na niego uważnie.
- Nie? A w czym tkwi pańskim zdaniem przyczyna klęski?
- W zdradzie - odpowiedział szybko Fandorin i zauważywszy, jak brwi rozmówcy uniosły się ze zdumienia, wyjaśnił: - Terroryści wiedzieli, o której zacznie się operacja, byli przygotowani. Ktoś ich uprzedził.
Ktoś z naszych. Tak samo jak w sprawie Chrapowa.
- To taka jest pańska wersja i pan do tej pory milczał? - spytał
z niedowierzaniem książę. - No, wie pan, jesteś pan po prostu niezrównany. Powinienem był wcześniej z panem szczerze porozmawiać.
Jednak pański zarzut jest bardzo poważny. Kogo konkretnie pan podejrzewa?
- K-krąg wtajemniczonych w szczegóły nocnej akcji był wąski. Ja, pan, Burlajew, Mylnikow, Zubcow. No, jeszcze mógł słyszeć porucznik Smoljaninow.
Gleb Gieorgijewicz parsknął, uznając chyba przypuszczenie rozmówcy za zbyt absurdalne, mimo to nadal liczył, zginając palce.
- No dobrze, spróbujmy. Jeśli pan pozwoli, zacznę od siebie. Jaki mógłbym mieć motyw? Sypnąłem operację, aby sława likwidatora GB nie dostała się Burlajewowi? To już lekka przesada. Teraz Mylnikow. Chciał
zająć miejsce naczelnika? I przy okazji nie pożałował trzech najlepszych szpicli, o których troszczy się jak dziad Czarnomor? I w dodatku nawet nie wiadomo, czy zostanie naczelnikiem... Zubcow. Persona o bardzo skomplikowanym charakterze, istna cicha woda. Po co jednak miałby gubić Burlajewa? Żeby pozbyć się „nierozgarniętego” bojownika, który źle walczy z rewolucją? Moim zdaniem takie przesadne metody nie leżą w charakterze Siergieja Witaljewicza. Co prawda, ma przeszłość spiskową. Podwójny agent, jak Kletocznikow w Trzecim Oddziale? Hmm, to trzeba sprawdzić...