zamieszany w jedną sprawę! Jest w kartotece! Arsen Nikołajewicz Zimin, syn adwokata! Mieszka na Miasnickiej, we własnym domu!
Nastąpiła taka cisza, że słychać było przerywany oddech nic nierozumiejącego Jewstratija Pawłowicza.
Fandorin odwrócił się od księcia w obawie, że ten wyczyta w jego wzroku sarkastyczną satysfakcję. Może nie było to złośliwe rozradowanie, tylko niewielka, nieżyczliwa przyjemność, ale radca stanu ją odczuł i od razu się zawstydził.
- No cóż - miarowym, bezbarwnym głosem rzekł Pożarski. - Wygląda na to, że i ten trop zaprowadził nas w ślepą uliczkę. Możemy sobie pogratulować, panowie. Zostaliśmy na lodzie.
Po powrocie do domu Erast Pietrowicz ledwie zdążył zmienić surdut na frak i biały krawat, gdy nadszedł czas jechać po Esfirę na Triochswiacką, do powszechnie znanego w Moskwie domu Litwinowa.
To pompatyczne marmurowe palazzo, zbudowane przed kilku laty, jakby przeniosło się na cichą, stateczną uliczkę wprost z Wenecji, od razu odsuwając na dalszy plan wiekowe szlacheckie wille z obłupanymi kolumnami i jednakowymi trójkątnymi dachami. Także i teraz, o tej przedpółnocnej porze, sąsiednie budynki tonęły w ciemności, a dom piękniś cały błyszczał i migotał, podobny do bajkowego lodowego pałacu: arcyszykowny fronton podświetlono - na najnowszą amerykańską modłę -
lampami elektrycznymi.
Radca stanu wiele słyszał o bogactwie bankiera Litwinowa, jednego z najbardziej szczodrych filantropów, mecenasa rosyjskich artystów i żarliwego darczyńcy na rzecz Cerkwi, który swój niedawny judaizm z naddatkiem odkupywał gorliwą pobożnością. Mimo to w moskiewskich wyższych sferach do milionera odnoszono się z lekceważącą ironią. Opowiadano anegdotę, że kiedy bogacz otrzymał - za pomoc sierotom - gwiazdę nadającą mu godność czwartej klasy, zaczął jakoby mówić do znajomych: „Zmiłujcie się, jak wy teraz będziecie sobie język łamać, zwracając się do mnie per Awiessałomie Efraimowiczu! Mówcie po prostu wasza ekscelencjo”.
Litwinowa przyjmowano w najlepszych moskiewskich domach, ale przy tym zdarzało się, że szeptano do innych gości, jakby się usprawiedliwiając: „Żyd ochrzczony to jak złodziej uwolniony”.
Kiedy Erast Pietrowicz wszedł do obszernego holu, wyłożonego marmurem z Carrary, ozdobionego kryształowymi żyrandolami, niewiarygodnie wielkimi zwierciadłami i monumentalnymi płótnami ze scenami z historii Rosji, pomyślał: Jeśli finanse Awiessałoma Efraimowicza będą nadal tak szybko rosły, to nie minie go tytuł barona, a wtedy ucichną ironiczne szepty, bo ludzie nadzwyczaj bogaci i utytułowani nie mają narodowości.
Majestatycznemu majordomusowi, który mimo późnej pory odziany był
w haftowaną złotem kamizelę i nawet perukę miał przypudrowaną, Fandorin podał tylko swoje nazwisko, nie musiał objaśniać celu wizyty.
- Natychmiast. - Fagas, sądząc z wyglądu, wcześniej służący co najmniej w pałacu wielkiego księcia, ukłonił się ceremonialnie. -
Panienka zaraz zejdzie. Nie zechciałby pan radca poczekać na kanapie?
Erast Pietrowicz nie zechciał i majordomus pospiesznie, lecz nie tracąc przy tym godności, wszedł po śnieżnobiałych, lśniących schodach na pierwsze piętro. Po minutce, w przeciwnym kierunku, stoczył się z nich jak gumowa piłeczka niewysoki, żywy jegomość z nadzwyczaj ruchliwą twarzą i idealnie przyczesanym kosmykiem na łysawej głowie.
- Boże mój, strasznie, strasznie się cieszę! - zaczął szybko mówić jeszcze w połowie schodów. - Wiele słyszałem o panu, przy czym same najpochlebniejsze rzeczy. Nadzwyczaj się cieszę, że Firoczka ma tak godnego znajomego, bo to, nie wie pan pewnie, do tej pory sami jacyś tacy zarośnięci, w brudnych butach, o ordynarnych głosach się pojawiali. Tu, rzecz jasna, winien jest jej wiek. Wiedziałem, że to minie. Ja oczywiście jestem Litwinow we własnej osobie, a pan, panie Fandorin, może się nie przedstawiać, jest pan znaną osobą.
Erasta Pietrowicza ciut zdziwiło, że bankier u siebie w domu chodzi we fraku i przy gwieździe - pewnie też dokądś się wybiera. Ale na pewno, w żadnym wypadku, nie na bliny do Dołgorukiego. Najpierw Awiessałom Efraimowicz musiałby się doczekać baronii.
- Taki honor, taki honor dla Firoczki dostać się na kameralną kolację do jego jaśniewielmożności! Bardzo, bardzo się cieszę. - Bankier stanął wreszcie przed gościem i wyciągnął do niego pulchną białą dłoń. -
Serdecznie się cieszę, że pana poznałem. U nas w czwartki mamy żurfiksy, będziemy wyjątkowo radzi pana gościć. A zresztą, co tam żurfiksy! Proszę przyjeżdżać po prostu, kiedy panu się tylko zachce. Nam z żoną bardzo są po myśli tacy znajomi wśród przyjaciół Firoczki.
Ostatnie zdanie swoją prostodusznością wprawiło radcę stanu w niejakie zmieszanie. Jeszcze bardziej poczuł się skonfundowany, kiedy zauważył, że drzwi wiodące do prywatnych pokoi parteru są na wpół otwarte i ktoś mu się zza nich uważnie przypatruje.
Ale po okazałych schodach zstępowała już Esfira.
Ubrana była tak, że Fandorin od razu zapomniał o swej dwuznacznej roli i zagadkowym podpatrywaczu.
- Papa, dlaczego znowu zawiesiłeś sobie tę błyskotkę?! -