Mrugnął do Julii. - Pojedziemy do Warszawy, stamtąd do Paryża, a z Paryża
- dokąd zechcesz.
Julia delikatnie uśmiechnęła się do niego i taki sam uśmiech posłała Grinowi. Zaskakujące, ale w jej wzroku Grin nie znalazł ani cienia winy, ani zmieszania.
- Rozchodzimy się - zadecydował i wstał. - Najpierw Atut i Julia.
Potem Gwóźdź i Marat. Później Szwarc, Bóbr i Nobel.
Odprowadzając ich do przedpokoju, dawał ostatnie wskazówki.
Starał się mówić jasno, nie połykając słów.
- Pień zrzucić na dziesięć minut przed akcją, nie później, ale i nie wcześniej. Bo mogą go jeszcze kazać stróżom odtoczyć na bok... Palić, nie wysuwając się z ukrycia. Wystawiasz rękę i strzelasz. Nie musimy ich zabijać, wystarczy ogłuszyć i odwrócić uwagę... Najważniejsze, żeby nikt z was nie zarobił kuli. Rannych nie będzie czasu zabierać. I zostawić też nie wolno. Kto będzie ranny i nie będzie mógł odejść - ma się sam zastrzelić. Słuchajcie Rachmeta i Jemieli.
Kiedy trzej ostatni wyszli, Grin zamknął drzwi i chciał wrócić do gabinetu, ale nagle zauważył, że z kieszeni jego czarnego palta, wiszącego na wieszaku, wystaje biały rożek. Co to jest - zrozumiał od razu. Zastygł w miejscu, nakazał sercu nie mylić rytmu. Wyjął arkusik, przybliżył do oczu (w przedpokoju było ciemnawo) i odczytał.
Miasto otoczone jest przez żandarmów. Nie możecie się pokazywać na dworcach i rogatkach. Blokadą dowodzi pułkownik Swierczyński. Dziś w nocy będzie na Dworcu Nikołajewskim, w pokoju zawiadowcy dyżurnego.
Spróbujcie to wykorzystać - zadajcie odciągający uwagę cios.
I najważniejsze. Strzeżcie się Rachmeta. To zdrajca.
TG
Mimochodem zauważył, że notatka została wydrukowana nie, jak poprzednio, na underwoodzie, tylko na remingtonie. Potarł ręką czoło, żeby mózg szybciej pracował.
- Grin, po co tam sterczysz?! - rozległ się głos Jemieli. - Chodź
tutaj!
- Zaraz! - odezwał się. - Tylko wejdę do toalety.
W ubikacji oparł się o marmurową ścianę. Zaczął wypunktowywać sobie problemy do rozważenia, zaczynając od tych mniej ważnych.
Skąd się wzięła kartka? Kiedy ją podrzucono? Na dworzec pojechał
nie w czarnym palcie, lecz w bekieszy Rachmeta - na wszelki przypadek wziął ze sobą bombę, a bekiesza miała duże kieszenie. Płaszcz cały dzień wisiał na wieszaku. A to oznacza, że krąg podejrzanych się zawęża.
Wszystkich tych, którzy są teraz w Petersburgu, można wykluczyć. Moskwian także. Jeśli, rzecz jasna, TG to jeden człowiek, a nie dwóch czy kilku. A może „G” także znaczy „grupa”? Terrorystyczna Grupa? Bzdura. Dobrze, zostawmy to na razie.
Swierczyński. Gdyby nie eks - świetny pomysł. Wykonać wyrok na wysokiej szarży dowódca żandarmerii, a równocześnie przerzedzić kurtynę blokady. Odciągający cios - to dobre. Przecież teraz najważniejsze jest nie tylko dać nogę z Moskwy, ale i pieniądze przewieźć. Czasu mało. Ale czy starczy sił na dwie akcje? To się okaże dopiero po eksie.
I wreszcie przyszła kolej na najtrudniejsze - na to, co w notatce podkreślono niebieskim ołówkiem.
Rachmet zdrajcą? Czy to możliwe?
Tak - odpowiedział sobie Grin. Możliwe.
Teraz wyzwanie i radość w oczach Rachmeta stały się zrozumiałe.
Żandarmi go nie złamali, nie puścił farby - odgrywa nową rolę.
Mefistofelesa, Wańki Kaina czy za kogo on się teraz uważa.
A jeśli informacje TG nie są pewne? Wprawdzie dotąd TG nigdy się nie pomylił, ale tutaj sprawa dotyczy życia towarzysza.
Grin zatroszczył się o to, żeby od wczoraj Rachmet nie wychodził
z mieszkania. Dzisiaj polecił Jemieli nie spuszczać go z oka, co po nocnej wycieczce byłego ułana nie wydawało się podejrzane.
Plan miał taki: przydzielić Rachmetowi w czasie eksu najbardziej ryzykowną operację. Cóż lepiej zaświadczy o uczciwości człowieka niż czyn? Ale teraz wydawało się, że zabranie Rachmeta na eks jest zbyt ryzykowne.
Grin podjął decyzję. Nacisnął miedziany guzik spustu wody, ostatniej nowinki techniki sanitarnej, i wyszedł z toalety.
Rachmet, Jemiela, Sniegir i Arsen, syn nieobecnego gospodarza, stali przy narysowanym węglem schemacie.
- No, jesteś wreszcie. - Oczy Sniegira błyszczały z rozgorączkowania. - Martwimy się, czy poradzicie sobie z Atutem. Przecież będzie was tylko dwóch, a nas jest cała chmara.
- Dość ryzykowna sprawa - poparł chłopaczka Rachmet. - A w dodatku czy ty nie za bardzo ufasz temu popiemu Rocambole’owi? Żeby czasem nie zwiał ze wszystkimi pieniędzmi. Lepiej ja z wami pójdę, a bombę rzuci Jemiela.
- Nie, ja wezmę bombę! - wykrzyknął Sniegir. - Jemiela powinien dowodzić chłopakami.
Wystraszył się niebezpieczeństwa, czy chodzi mu o coś innego? -
pomyślał Grin o Rachmecie.
Suchym, niedopuszczającym sprzeciwu głosem powiedział:
- My z Atutem poradzimy sobie we dwóch. Bombę rzuci Jemiela.
Rzucisz - i uciekaj za róg. Nie czekaj, aż wybuchnie. Tylko krzyknij od razu, żebyśmy wiedzieli, że rzuciłeś. Chowasz się pod ścianą i decydujesz, kiedy mają rozpocząć strzelaninę. Rachmet nie pójdzie na eks.
- Jak to?! - uniósł się Rachmet.
- Nie wolno - wyjaśnił Grin. - Sam jesteś temu winien. Twój rysopis mają wszyscy szpicle. Przez ciebie możemy wpaść. Siedź tutaj, przy telefonie.