Atut szybko się odwrócił, nie wyjmując rąk z kieszeni. Poznał, krótko skinął głową.
Ale Julia nigdy nie odznaczała się powściągliwością. Jej świeżą twarzyczkę rozjaśnił szczęśliwy uśmiech.
- Grinczyk, kochany, witaj! - wykrzyknęła i rzuciła się Grinowi na szyję. Głośno cmoknęła go w policzek. - Jak się cieszę, że pana widzę!
- I szeptem: - Jestem taka dumna z pana i tak się o pana niepokoję. Wie pan, że jest pan teraz największym bohaterem?
Atut komicznie wykrzywił usta.
- Nie chciałem jej wziąć. Mówiłem, jadę na robotę, nie dla zabawy. Ale spróbuj, człowieku, ją przekonać.
To była prawda, trudno sprzeczać się z Julią. Kiedy czegoś bardzo chciała, to nadlatywała niczym huragan: otaczała aromatem perfum, zasypywała milionami pospiesznie wypowiadanych słów, jednocześnie żądała, chichotała, błagała, groziła, a jej łobuzerskie niebieskie oczy miotały diabelskie ogniki. Na wystawie w Paryżu Grin widział portret jakieś aktorki, rzucony na płótno przez modnego malarza Renoira. Wyglądał, jakby przedstawiał samą Julię - twarz wydawała się identyczna.
Lepiej by było, żeby Atut przyjechał sam, robota poszłaby prościej. Mimo wszystko Grin się ucieszył. Ponieważ jednak ta wesołość była nie na miejscu, zmarszczył brwi i powiedział surowiej, niż należało:
- Niepotrzebnie. Tylko niech pani nie przeszkadza.
- Czy ja kiedykolwiek przeszkadzałam? - wydęła usteczka. - Będę się zachowywała cichutko jak myszka. Pan mnie nie będzie widział ani słyszał. Dokąd teraz pojedziemy? Do mieszkania czy do hotelu? Muszę się wykąpać i doprowadzić do porządku. Na mnie teraz z pewnością patrzeć nie można.
Wyglądała prześlicznie i dobrze o tym wiedziała, dlatego Grin odwrócił się i gestem wezwał „dryndziarza”.
- Hotel „Bristol”.
- Dlaczego nie? Można, nawet dziś, jeśli znajdzie się dziesiątka fartownych chłopaków - leniwie ciągnął Atut, polerując wymanikiurowane paznokcie.
W takim umyślnym rozleniwieniu widocznie krył się najwyższy bandycki szyk.
- Dziś? - spytał Grin z niedowierzaniem. - Jesteś pan pewny?
„Specjalista” z nonszalancją wzruszył ramionami.
- Atut nie plecie trzy po trzy. Weźmiemy z pół miliona, raczej nie mniej.
- Gdzie? Jak?
Bandyta uśmiechnął się i Grin nagle zrozumiał, co Julia widziała w tym filucie: szeroki, białozęby uśmiech nadał smagłej twarzy Atuta wrażenie chłopięcego nieokiełznania i zuchowatości.
- O tym „gdzie” powiem później. A o „jak” tym bardziej. Najpierw należy tam pojechać, rozejrzeć się. Mam w Moskwie upatrzonych dwóch bogatych łosi: kasę okręgu wojskowego i ekspedycję składnicy papierów skarbowych. Trzeba wybrać. I jednego, i drugiego można wziąć - jeśli się nie bać rozlewu krwi. Ochrona jest liczna, lecz poza tym nie ma żadnych utrudnień.
- A bez krwi nie można? - spytała Julia.
Zdążyła się przebrać w purpurowy jedwabny szlafrok i rozpuścić włosy, ale na razie nie dotarła jeszcze do łazienki, by wziąć kąpiel.
Pokój, zamówiony przez Grina dla Atuta, jej by nie zadowolił - bagaże z sań zaniesiono na półpiętro, do apartamentu typu „lux”.
Jej sprawa. Grin nie rozumiał, co takiego ludzie znajdują w luksusie, ale nie potępiał tej słabości.
- Bez rozlewu krwi tylko jabłka można kraść - rzucił niedbale Atut, wstając. - Moja działka to jedna trzecia. Na robotę pójdziemy wieczorem. Na kasę - o wpół do szóstej. A jeśli dzisiaj będzie transport z ekspedycji, to o piątej. Niech pan da znać swoim, żeby zebrali się w mieszkaniu. Rewolwery i bomby będą potrzebne. I sanie. Lekkie, amerykanki. Płozy słoniną wysmarować. I koń, rzecz jasna, szybki jak jaskółka. Proszę tu przyjechać. Wrócę za trzy godziny.
Kiedy Atut wyszedł, a Julia skierowała się do łazienki, Grin pokręcił rączką naściennego ericssona i poprosił hotelową telefonistkę o połączenie z abonentem numer 38-34. Po pospiesznej ewakuacji z Ostożenki zmusił jednak Igłę do tego, by podała mu swój numer - łączność przez
„skrzynkę pocztową” w obecnych warunkach była zbyt powolna.
Usłyszawszy w słuchawce kobiecy głos, powiedział:
- To ja.
- Witam, panie Sievers - odpowiedziała Igła, podając umówione nazwisko.
- Towar wysyłamy dzisiaj. Partia jest duża, przydadzą się wszyscy wasi pracownicy. Niech natychmiast idą do biura i tam czekają. Powinni zabrać ze sobą sprzęt, pełny zestaw. I potrzebne będą także sanie. Lekkie i szybkie.
- Zrozumiałam. Natychmiast wydam dyspozycje. - Głos Igły zadrżał
nerwowo. - Panie Sievers, bardzo pana proszę... Czy nie mogę i ja pomóc?
Przydam się panu.
Grin milczał, z niezadowoleniem patrząc w okno. Chciał odmówić tak, żeby jej nie obrazić.
- Uważam pani pomoc za zbędną - rzekł w końcu. - Ludzi w zupełności wystarczy, a pani będzie bardziej przydatna, jeżeli...
Nie dokończył, ponieważ w tej samej chwili gołe ramiona delikatnie objęły go z tyłu za szyję. Jedna, po rozpięciu guzików, wślizgnęła się pod koszulę, druga pogładziła po policzku. Kark połaskotał
mu ciepły oddech, a potem spiekło dotknięcie gorących ust.
- Nie słyszę - zapiszczał mu w ucho cienki głos. - Panie Sievers, przestałam pana słyszeć!
Ręka, która dotarła pod koszulę, zaczęła się tak poruszać, że Grin stracił wątek.