- I doskonale. - Pułkownik podniósł się i energicznie przespacerował po pokoju, nad czymś rozmyślając. - Zatem pan wniesie swój talent analityczny, który już nieraz nas wszystkich ratował z opresji. A ja zatroszczę się o to, żeby książątko stało się ogólnym pośmiewiskiem. -
I dalej Stanisław Filipowicz mruczał sobie coś pod nosem, coś niezrozumiałego. - „Łoskutna”, „Łoskutna”... Tam jest mój... jak jego...
No, ten, który kieruje korytarzowymi... Tierpugow? Syczugow? Do diabła, zresztą to nieistotne... I Koko, tak, koniecznie Koko... Tego właśnie potrzeba...
- Eraście Pietrowiczu, a czy ja mogę z panem? - spytał szeptem porucznik.
- Obawiam się, że teraz przekształciłem się w osobę prywatną -
tak samo cicho odpowiedział Fandorin i widząc, jak młode oblicze porucznika wydłużyło się w rozczarowaniu, dodał na pociechę: - Szczerze żałuję. Bardzo by mi się pan p-przydał. Ale to nic, przecież i tak zajmujemy się jedną sprawą.
Z dyrekcji do domu było nie więcej niż pięć minut niespiesznej wędrówki, jednak radcy stanu czas ten w zupełności wystarczył, żeby znaleźć w śledztwie swoją niszę - niestety, wąską i niedającą za wiele nadziei.
Fandorin rozumował tak:
Pożarski wybrał dla siebie najkrótszą drogę do GB - przez Rachmeta-Gwidona.
Ochrana zacznie podkradać się do bojowców bocznymi ścieżkami, rozpracowując łańcuchy powiązań.
Żandarmi gotują się schwytać terrorystów podczas próby opuszczenia Moskwy.
Pozostał jeszcze von Seidlitz, który pójdzie na przełaj jak niedźwiedź przez brzeźniak i działać będzie metodami, o których lepiej nawet nie myśleć. Przy tym będą szli jego tropem kapusie Mylnikowa.
W ten sposób Grupa Bojowa kierowana przez Grina została obstawiona ze wszystkich stron. Nie ma jak się ruszyć. Gdzież jeszcze miałby się wcisnąć prywatny detektyw, z mglistymi pełnomocnictwami?
Dookoła tylu śledczych, że łatwo mogą go zadeptać.
Ale były trzy motywy, uparcie pobudzające Erasta Pietrowicza do natychmiastowego i zdecydowanego działania.
Żal starego księcia - to raz.
Nie wolno darować obrazy Grinowi, który przystępując do swojej zuchwałej akcji, ośmielił się ucharakteryzować na radcę stanu Fandorina -
to dwa.
I trzy. Tak, tak, trzy: urażona miłość własna.
Jeszcze zobaczymy, wasza wielmożność, ile kto jest wart i do czego jest zdolny.
Po jasnym sformułowaniu motywacji umysł zaczął pracować sprawniej i dokładniej.
Niech towarzysze broni całą zgrają szukają Grupy Bojowej.
Zobaczymy, czy uda im się szybko do niej dotrzeć. A ja zacznę szukać zdrajcy w szeregach obrońców prawa. To wydaje się ważniejsze niż schwytanie terrorystów, choćby nawet najbardziej niebezpiecznych.
I nie wiadomo, czy ta droga nie okaże się najkrótszym szlakiem do osławionej GB.
Ostatnia myśl miała nieco gorzki smak. Sam siebie oszukiwał.
Rozdział szósty,
Do pociągu Grin oczywiście nie podchodził. Usadowił się w sali dla oczekujących, zamówił w kawiarni herbatę z cytryną i przez okno zaczął obserwować peron.
Widok był wyjątkowy. Takiej ilości tajniaków na jednym skrawku placu nie widział nawet z okazji wizyt głowy państwa. Prawie jedną trzecią odprowadzających stanowili przebiegli panowie z myszkującym wzrokiem i gutaperkowymi szyjami. Szczególnym zainteresowaniem policyjnych fachowców cieszyli się bruneci o szczupłej budowie ciała. Ani jednemu z nich nie udało się bez kłopotu dojść do pociągu - brano ciemnowłosych grzecznie pod łokieć i odprowadzano na stronę, do drzwi z tabliczką: „Zawiadowca dyżurny”. Najwyraźniej przebywał tam ktoś, kto widział wcześniej Grina w Klinie.
Brunetów prawie od razu wypuszczano, ci zaś oglądali się z oburzeniem, spiesząc z powrotem na peron. Jednak brano i blondynów, a nawet rudych - ich też ciągnięto na identyfikację. Widać policji starczy wyobraźni, by przypuścić, że poszukiwany mógł się przefarbować.
Nie starczyło jednak wyobraźni, by przewidzieć, że zabójca Chrapowa pojawi się nie wśród wyjeżdżających, tylko wśród oczekujących. W
sali, gdzie siedział Grin, było pusto i spokojnie. Ani filerów, ani niebieskich mundurów.
Właśnie na to liczył Grin, wybierając się na dworzec. Pociągiem o dziewiątej powinien przyjechać Atut. Ryzyko, rzecz jasna, było, ale wszystkie sprawy związane ze ,,specjalistą” wolał załatwić osobiście.
Pociąg przybył punktualnie, według rozkładu, i wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Wcześniej niż Atuta Grin wypatrzył w potoku przyjezdnych Julię. Nie sposób było nie zwrócić uwagi na fioletowe strusie pióra, kołyszące się nad futrzanym kapeluszem o szerokim rondzie.
Julia wyróżniała się w tłumie jak rajski ptak w stadzie czarnoszarych wron. Tragarze nieśli za nią kufry i pudła na kapelusze, a obok, z rękoma wsuniętymi w kieszenie, lekkim, tanecznym krokiem szedł młody mężczyzna o nader miłej powierzchowności: wąskie palto z bobrowym kołnierzem, amerykański kapelusz, czarna tasiemka przystrzyżonych wąsików. Pan Atut, specjalista od eksów, we własnej osobie.
Grin odczekał, aż efektowna para wyjdzie na plac poszukać fiakra, i powoli ruszył jej śladem.
Podszedł z tyłu.
- Julio, a ty po co? - spytał.