Istota zamarła, usłyszawszy pisk, i zgięła się wpół w ukłonie.
Prostując się, rzekła:
- Cień topry.
- Aaa... - odpowiedziała drżącym ze strachu głosem Esfira i odwróciwszy się do Fandorina, chwyciła go za ramię, żeby jak najszybciej się obudził i przegonił to przywidzenie.
Ale Erast Pietrowicz, okazało się, już nie spał.
- Dzień dobry, Masa, dzień dobry. Jestem gotów... To mój kamerdyner Masa - wyjaśnił. - Japończyk. Wczoraj z grzeczności się schował, dlatego go pani nie widziała. P-przyszedł, ponieważ zawsze rano razem zajmujemy się g-gimnastyką, a już jest bardzo późno, jedenasta.
Gimnastyka zajmie nam czterdzieści pięć minut. I uprzedził: - Teraz wstanę - widocznie spodziewając się, że Esfira z delikatności się odwróci.
Nie doczekał się. Dziewczyna, przeciwnie, uniosła się trochę i oparła policzek na zgiętej w łokciu ręce, żeby wygodniej było popatrzeć.
Radca stanu odczekał chwilę, po czym wyszedł spod kołdry i bardzo szybko włożył taki sam biały kitel, jaki miał japoński kamerdyner.
Okazało się, że to nie żaden całun, tylko szeroka biała kurtka i takie same kalesony. Podobne do spodniej bielizny, tylko tkanina była bardziej gęsta i brakowało tasiemek u spodni.
Gospodarz i sługa wyszli i chwilę później z sąsiedniego pokoju (zapewne bawialni) dobiegł przerażający łoskot. Esfira wyskoczyła z łóżka, rozejrzała się, co by tu szybko na siebie narzucić, ale nic nie znalazła. Odzież Fandorina, porządnie złożona, leżała na krześle, lecz sukienka i pozostałe części garderoby Esfiry walały się w nieładzie po podłodze. Jako dziewczyna postępowa nie uznawała gorsetu, ale inne części uprzęży - stanik, pantalony, pończochy - należałoby wkładać zbyt długo, cierpliwości jej nie starczało, a pilnie chciała zobaczyć, czym oni się tam zajmują.
Otworzyła masywną garderobę, przeszukała ją szybko - znalazła męski szlafrok z aksamitną lamówką i frędzlami. Szlafrok prawie na nią pasował, tylko trochę ciągnął się po podłodze.
Przelotnie spojrzała w zwierciadło, przygładziła ręką czarne przystrzyżone włosy. Wyglądała całkiem nieźle - nawet zaskakująco dobrze, jeśli wziąć pod uwagę, że spać jej przyszło całkiem krótko. To wspaniała rzecz - krótkie włosy. Nie tylko postępowe, ale jeszcze jak ułatwiają życie!
Oto co się działo w bawialni (Esfira otworzyła drzwi, weszła cichutko i stanęła pod ścianą): Fandorin i Japończyk kopali się, krzycząc rozdzierająco, i ze świstem cięli kończynami powietrze. Raz gospodarz ze znawstwem tak przyłożył kurduplowi w pierś, że biedak poleciał aż na ścianę, ale nie stracił przytomności, tylko zatrajkotał poirytowany i na nowo podjął walkę, rzucając się na przeciwnika.
Fandorin krzyknął coś niezrozumiałego i bójka została przerwana.
Kamerdyner legł na podłodze, a radca stanu wziął go jedną ręką za pas, drugą za kołnierz i bez widocznego wysiłku zaczął podnosić do piersi i opuszczać z powrotem. Japończyk wisiał spokojnie, wyprostowany jak kij.
- Mało tego, że oprycznik, to jeszcze na wpół wariat. - Esfira głośno wypowiedziała swój pogląd na to, co zobaczyła, i poszła zająć się toaletą.
Przy śniadaniu doszło do koniecznych wyjaśnień, na które nocą nie starczyło czasu.
- To, co się zdarzyło, nie zmienia sedna sprawy - wygłosiła surowo dziewczyna. - Nie jestem przecież z drewna, a ty, jak widać, na swój sposób jesteś pociągający. Ale i tak stoimy po przeciwnych stronach barykady. Jeśli chcesz wiedzieć, wiążąc się z tobą, ryzykuję swoją reputację. Kiedy moi znajomi się dowiedzą...
- A może nie jest k-konieczne, aby się o tym dowiedzieli? -
wtrącił ostrożnie Erast Pietrowicz, nie donosząc do ust kawałka omletu. -
Przecież to pani sprawa osobista.
- No, co to, to nie! Spotykać się z oprycznikiem w tajemnicy nie będę. Tego by jeszcze brakowało, żeby uznali mnie za donosicielkę! I nie śmiej się do mnie zwracać per pani.
- Dobrze - zgodził się krótko Fandorin. - Barykady zrozumiałem.
Ale więcej nie będziesz do mnie strzelać?
Esfira posmarowała bułeczkę dżemem (doskonałym, malinowym, od Sandersa). Miała dziś po prostu zwierzęcy apetyt.
- Zobaczymy...
I z pełnymi ustami kontynuowała:
- Będę do ciebie przyjeżdżać. Ale ty do mnie nie. Wystraszysz wszystkich moich przyjaciół. I w dodatku jeszcze Papchen i Mamchen wyobrażą sobie, że zrobiłam konkietę i poderwałam atrakcyjnego narzeczonego.
Nie udało się definitywnie wyjaśnić stanowiska stron, ponieważ właśnie w tej chwili zadzwonił telefon. Słuchając niewidocznego rozmówcy, Fandorin się zasępił.
- Dobrze, Stanisławie Filipowiczu. Zajedźcie po mnie za pięć minut. Będę g-gotowy.
Przeprosił, mówiąc, że ma pilne sprawy, i poszedł włożyć surdut.
Po pięciu minutach (Esfira zobaczyła przez okno) przed bramą zatrzymały się sanie z dwoma pasażerami w błękitnych szynelach. Jeden w nich pozostał na miejscu. Drugi, przystojny i dziarski, przytrzymując szpory, pokłusował do przybudówki.