Kiedy Esfira wyjrzała do przedpokoju, obok nakładającego paltot Fandorina stał siarczysty żandarm. Gładki oficerek, z zaróżowioną od mrozu fizjonomią i głupawo podkręconymi wąsikami, ukłonił się, paląc ją ciekawskim spojrzeniem. Dziewczyna zimno skinęła radcy na pożegnanie i odwróciła się.
- ...niesłychane postępy - ze wzburzeniem dopowiadał po drodze Swierczyński. - O wczorajszym z-zatrzymaniu przy pańskim udziale słyszałem. Gratuluję. Ale żeby już pociągiem o dwunastej sam Pożarski z Petersburga przybył! Wicedyrektor departamentu, w jego rękach są wszystkie sprawy polityczne. Wielka figura, szparko idzie w górę!
Zaszczycono go nominacją na fligeladiutanta. Wychodzi na to, że wyjechał
od razu, jak tylko otrzymał depeszę z ochrany. Widzi pan, jakie na górze nadają znaczenie temu śledztwu. - Skąd pan wie o jego p-przyjeździe?
- Jak to skąd? - obraził się Stanisław Filipowicz. - Mam po dwudziestu ludzi na dyżurze, na każdym dworcu. Czy oni nie znają Pożarskiego? Wyśledzili go, kiedy brał dorożkę i kazał jechać na Gniezdnikowski. Zadzwonili do mnie, a ja od razu do pana. Chce panu laury podkraść, nie ma najmniejszej wątpliwości. Widzicie go, jak szybko przyleciał!
Erast Pietrowicz sceptycznie pokiwał głową. Po pierwsze, już zdarzało mu się widzieć i nie takie stołeczne gwiazdy, a po drugie, sądząc po wczorajszym zachowaniu aresztowanego, pan fligeladiutant laurów raczej łatwo nie podbierze.
Do zaułka Wielkiego Gniezdnikowskiego z Małej Nikickiej było znacznie bliżej niż z Dworca Nikołajewskiego, dlatego przybyli do siedziby ochrany wcześniej niż wysoki gość. Nawet utarli nosa Burlajewowi, który o przyjeździe zwierzchności jeszcze nie wiedział.
Ledwo usiedli w pięciu - Erast Pietrowicz, Burlajew, Swierczyński, Zubcow, Smoljaninow - aby ustalić wspólne stanowisko, kiedy pojawił się sam policyjny wicedyrektor.
Wszedł postawny, smukły mężczyzna, jeszcze w całkiem młodym wieku. Czapka ze smuszki, z daszkiem, palto angielskiego kroju, w ręce żółta teczka. Wzrok z miejsca przykuwała jego głowa, wąska w skroniach, podłużna, z jastrzębim nosem, cofniętym podbródkiem, jasnymi włosami, czarnymi, ruchliwymi oczami. Brzydka, a nawet wręcz okropna twarz miała pewną szczególną cechę - z początku budziła niechęć, ale im dłużej się na nią patrzyło, tym korzystniejsze wywierała wrażenie.
Lustrowali nowo przybyłego długo. Swierczyński, Burlajew, Smoljaninow i Zubcow podnieśli się, a dwaj ostatni nawet stanęli na baczność. Erast Pietrowicz, jako najwyższy rangą z lokalnych szarż, nadal siedział.
Człowiek o intrygującej twarzy postał w drzwiach, przyjrzał się moskwianom i po pauzie nagle głośno, uroczyście powiedział:
- Wasz uniżony sługa, urzędnik, który na własną prośbę przyjechał
z Petersburga, prosi was do siebie. - I roześmiawszy się, poprawił: - Co ja plotę! Przyjechałem do was i proszę tylko o jedno: filiżankę mocnej kawy. Wiecie, panowie, zupełnie nie mogę spać w pociągu. Od wstrząsów wagonu mam galimatias myśli, nie potrafię się wyłączyć i odpocząć. Pan, rozumie się, to pan Fandorin. - Gość lekko się ukłonił radcy stanu. -
Wiele słyszałem. Cieszę się, że będziemy pracować razem. Pan -
Swierczyński. Pan - Burlajew. A panowie? - Spojrzał pytająco na Smoljaninowa i Zubcowa.
Ci przedstawili się, przy czym na ostatniego przyjezdny spojrzał
ze specjalną uwagą.
- Ależ tak, Siergieju Witaljewiczu, znam pana. Czytałem pańskie raporty. Zajmująca lektura, świetne.
Zubcow zarumienił się jak pensjonarka.
- Sadząc po uwadze, którą okazali mojej osobie wasi dworcowi detektywi, zostałem rozpoznany. Ale mimo to się przedstawię: Pożarski, Gleb Gieorgijewicz, do usług. W mojej rodzinie już od trzystu lat najstarsi synowie otrzymują imię albo Gleb, albo Gieorgij - w hołdzie dla świętego Gleba Muromskiego i Gieorgija Zwycięzcy, naszych protektorów.
Jak to się mówi, tradycja uświęcona wiekami. Tak więc, panowie, minister powierzył mi osobisty nadzór nad dochodzeniem w sprawie zabójstwa generała-adiutanta Chrapowa. Od nas, panowie, oczekuje się szybkich rezultatów. Konieczne będą wyjątkowe wysiłki, szczególnie z panów strony.
- Pożarski z naciskiem podkreślił ostatnie słowa i zrobił pauzę, żeby moskwianie w należnym stopniu uświadomili sobie swoje położenie. - Czas ucieka, panowie, droga jest każda chwila. Wczoraj w nocy, kiedy przyszedł
wasz telegram, na szczęście byłem akurat w swoim gabinecie. Spakowałem tę oto teczkę, złapałem walizkę - zawsze jest przygotowana na wypadek niespodziewanego wyjazdu - i ruszyłem na dworzec. Teraz przez dziesięć minut będę pił kawę i równocześnie wysłucham zdania panów. Potem pogadamy z aresztantem.
Takiego przesłuchania Erast Pietrowicz jeszcze nie widział.
- Dlaczego jest taki przykuty, jakby siedział na krześle elektrycznym? - zdziwił się książę, kiedy weszli do pokoju, gdzie czekał
aresztant. - Słyszeliście już o tym najnowszym amerykańskim wynalazku?
Właśnie tu i tu (dotknął nadgarstków i potylicy siedzącego) podłączają elektrody i przepuszczają prąd. Proste i efektywne.