Читаем Radca stanu полностью

Grin po raz pierwszy spojrzał w jej poważne, jakby przyprószone popiołem oczy i zobaczył, że barwa Igły jest podobna do jego barwy -

szara, chłodna. Pomyślał: co ciebie tak przygniotło? A może jesteś taka od narodzin?

Na głos powiedział:

- W ogień nie trzeba. W każdym razie nie teraz. Zacznijmy od nowego mieszkania. Nie będzie telefonu - trudno. Byle miało drugie wyjście. O siódmej wieczorem tutaj. A co do Rachmeta, jeśli się pojawi, bądź bardzo ostrożna. Będę go sprawdzał.

Zaświtało mu w głowie, gdzie można zdobyć pieniądze. Bez strzelaniny.

Warto było spróbować.

*

Przy bramie manufaktury Łobastowa Grin zwolnił fiakra. Z

przyzwyczajenia odczekał minutę - czy nie wyjadą zza rogu następne sanie, z filerem - i dopiero upewniwszy się, że nie jest śledzony, skręcił na teren fabryki.

Dopóki szedł do głównego biura, mijając warsztaty, zaśnieżone klomby, szykowną, zakładową cerkiew, przyglądał się wszystkiemu z niekłamaną ciekawością.

Świetnie zarządza ten Łobastow. Takiego porządku często nie uświadczysz nawet w najlepszych amerykańskich fabrykach.

Napotykani po drodze robotnicy szli sprężystym krokiem, jakoś tak nie po rosyjsku. Grin nie zauważył ani jednej fizjonomii opuchniętej z pijaństwa, chociaż był poniedziałkowy poranek. Opowiadano, że u Łobastowa za sam zapach alkoholu od razu dawali rozliczenie do ręki i - za bramę.

Za to wynagrodzenie było dwukrotnie wyższe niż w innych fabrykach, przysługiwało bezpłatne mieszkanie służbowe i prawie dwutygodniowy urlop z połową wynagrodzenia.

O urlopie to ani chybi bajki, ale że dzień pracy w zakładach Timofieja Grigorjewicza trwał tylko dziewięć i pół godziny, a w soboty osiem, to Grin wiedział na pewno.

Gdyby wszyscy kapitaliści byli tacy jak Łobastow, nie byłoby po co wzniecać pożaru rewolucji - taka myśl przyszła stalowemu człowiekowi do głowy, na widok porządnego, ceglanego budynku z tablicą „Szpital fabryczny”. Głupia myśl, ponieważ w całej Rosji był tylko jeden Łobastow.

W sekretariacie kantoru Grin napisał krótką notatkę i poprosił o przekazanie jej właścicielowi. Łobastow przyjął go od razu.

- Witam, panie Grin.

Niewysoki, masywnie zbudowany mężczyzna o prostej, chłopskiej twarzy, do której zupełnie nie pasowała wypieszczona bródka w klin, wyszedł zza szerokiego biurka i mocno uścisnął rękę gościa.

- Czym mogę służyć? - spytał, mrużąc żywe ciemne oczy. - Z

pewnością chodzi o coś nadzwyczajnego. Czy to przypadkiem nie jest związane z wczorajszym wypadkiem na Litiejnym?

Grin wiedział, że Timofiej Grigorjewicz ma swoich ludzi w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, ale i tak zaskoczyła go znakomita orientacja fabrykanta. Spytał:

- Czyżbyście nawet w departamencie kogoś smarowali? - W tej samej jednak chwili zachmurzył się, jakby wycofując to niestosowne pytanie.

I tak nie odpowie. Ten zasadniczy człowiek miał soczystą, ochronną barwę, która najczęściej pojawia się u ludzi o wielkiej wewnętrznej odporności i silnej wierze we własne siły.

- Powiedziano: „Rzuć swój chleb powszedni na wody, albowiem po upływie dni wielu znowu najdziesz go”. - Fabrykant uśmiechnął się chytrze i schylił okrągłą głowę z wielkim, byczym czołem. - O ile są lżejsze wasze kieszenie?

- O trzysta pięćdziesiąt.

Łobastow gwizdnął, wsunął kciuki w kieszonki kamizelki. Uśmiech znikł z jego twarzy.

- Żegnam pana, panie Grin - powiedział twardo. - Ja jestem człowiekiem słowa. Pan - nie. Nie chcę mieć już do czynienia z waszą organizacją. W styczniu, terminowo, wniosłem swój kolejny półroczny wkład: piętnaście tysięcy. Prosiłem, byście mnie do lipca nie fatygowali.

Moja kieszeń jest głęboka, ale nie bez dna. Trzysta pięćdziesiąt tysięcy!

Niewąski kawałeczek.

Grin nie przejął się obrazą. To tylko emocje.

- Po prostu odpowiedziałem na pytanie - rzekł spokojnym głosem. -

Niektóre płatności mogą poczekać, inne - w żadnym wypadku. Natychmiast niezbędne jest czterdzieści tysięcy. Inaczej - szubienica. Czegoś takiego się nie wybacza.

- Niech pan mnie nie straszy! - rozzłościł się właściciel zakładów. - „Nie wybacza”. Czy pan myśli, że daję wam pieniądze ze strachu? Czy też wykupuję sobie indulgencję na wypadek waszego zwycięstwa?

Grin się nie odezwał, ponieważ dokładnie tak właśnie myślał.

- A nie! Niczego i nikogo się nie boję! - Twarz Timofiewki Grigorjewicza zaczęła ze złości purpurowieć, zadrgał mu policzek. - Nie daj Boże, żebyście zwyciężyli! A zresztą nie możecie zwyciężyć.

Wyobraziliście pewnie sobie, że wykorzystacie Łobastowa? Diabła tam! To ja was wykorzystuję. A jeśli jestem z panem szczery, to właśnie dlatego, że jest pan człowiekiem pragmatycznym, pozbawionym patetyczności.

Jesteśmy jak jabłka z jednej jabłoni. Choć różny mamy smak. Cha, cha! -

Zaśmiał się krótko, ukazując żółtawe zęby.

Co tu do rzeczy mają jabłka? - pomyślał Grin. Po co rozmawiać żartami, jeśli można poważnie.

- To dlaczego pan pomaga? - spytał i od razu się poprawił. -

Pomagał.

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне