Przesłuchanie przeprowadzano w gabinecie naczelnika. Pośrodku przestronnego pokoju siedział na krześle znany Fandorinowi wesołek.
Krzesło było specjalne, masywne, z rzemieniami na dwóch przednich nóżkach i na podłokietnikach. Ręce i nogi jeńca mocno przywiązano, tak że poruszać mógł tylko głową. Z jednej strony stał naczelnik ochrany, z drugiej mężczyzna o sympatycznej powierzchowności, na oko mniej więcej dwudziestosiedmioletni, szczupły, z angielskimi wąsikami.
Burlajew chmurnie skinął radcy głową.
- Zawzięty łajdak - poskarżył się. - Całą godzinę już się męczę, i nic. Nawet nazwiska nie powiedział.
- A po co ci moje nazwisko? - Impertynent familiarnie spytał
podpułkownika. - Ono przeminie tak, jak smutna sława.
Nie zwracając uwagi na bezczelnego młokosa, podpułkownik dokonał
prezentacji:
- Zubcow, Siergiej Witaljewicz. Opowiadałem panu o nim.
Szczupły mężczyzna ukłonił się z uszanowaniem, uśmiechając się po przyjacielsku do Erasta Pietrowicza.
- Jestem szczęśliwy, że przedstawiono mnie panu, panie Fandorin.
Jeszcze bardziej będę rad, mogąc wspólnie z panem pracować.
- Aa! - ucieszył się więzień. - Fandorin! Tak, tak. Widzę, siwe skronie. Wcześniej nie dojrzałem, nie dano mi sposobności. Co tak patrzycie? Łapcie go, panowie! Przecież to on zabił tego starego osła Chrapowa.
I zaśmiał się, bardzo zadowolony z żartu.
- Mogę kontynuować? - spytał Zubcow obu naczelników i odwrócił
się ku przestępcy. - A więc wiemy, że jest pan członkiem Grupy Bojowej i brał udział w zamachu na generała Chrapowa. Właśnie pośrednio pan się przyznał, ze dysponował rysopisem pana radcy stanu. Wiemy także, że wasi wspólnicy znajdują się obecnie w Moskwie. Nawet jeśli oskarżeniu nie uda się udowodnić pańskiego współuczestnictwa w zamachu, i tak grozi panu najwyższy wymiar kary. Zabił pan człowieka i stawiał zbrojny opór przedstawicielom prawa. To zupełnie wystarczy, żeby wysłać pana na szafot.
Piotr Iwanowicz nie wytrzymał.
- Czy ty chociaż rozumiesz, podlecu, że zadyndasz na sznurze? To straszna śmierć, nieraz zdarzało mi się widzieć. Najpierw człowiek rzuca się i chrypi. Czasem nawet trwa to kwadrans - zależy, jak pętlę zawiązano. Potem język wysuwa się z ust, oczy wychodzą z orbit, a z wnętrzności wypływają nieczystości. Pamiętasz, co w Biblii napisano o Judaszu? „Powiesiwszy się, rozpukł się na poły i wypłynęły wszystkie wnętrzności jego”.
Zubcow z wyrzutem spojrzał na Burlajewa, widocznie uważając jego taktykę za niewłaściwą, aresztant zaś na te groźne słowa odrzekł
beztrosko:
- Nic takiego, pochrypię i przestanę. Mnie to już potem będzie wszystko jedno, ale wam przyjdzie moje łajno podcierać. Taką masz służbę, ty tłusta mordo.
Podpułkownik szybko, z trzaskiem uderzył nieustraszonego młodego człowieka pięścią w twarz.
- Piotrze Iwanyczu! - zaprotestował głośno Zubcow i pozwolił
sobie nawet schwycić naczelnika za rękę. - To całkowicie niedopuszczalne!
Pan uwłacza prestiżowi władzy!
Burlajew z rozdrażnieniem odwrócił głowę i najwyraźniej chciał
przywołać swojego pomocnika do porządku, kiedy Erast Pietrowicz uderzył
laską o podłogę i rzekł surowo:
- Przestać!
Podpułkownik pomiarkował się i ciężko dysząc, oswobodził rękę.
Terrorysta wypluł na podłogę skrzep krwi, w którym bielały dwa przednie zęby, i uśmiechnął się szczerbato, patrząc zadziornie na podpułkownika błyszczącymi niebieskimi oczyma.
- Proszę o wybaczenie, panie Fandorin - warknął niechętnie Piotr Iwanowicz. - Uniosłem się. Sam pan widzi, co to za gagatek. Co pan każe z takim zrobić?
- Pańskie zdanie, Siergieju Witaljewiczu? - spytał radca stanu sympatycznego Zubcowa.
Ten, zmieszany, potarł nos, ale nie zwlekał z odpowiedzią i rzekł
bez wahania:
- Moim zdaniem niepotrzebnie tracimy czas. Ja bym przełożył
przesłuchanie.
- M-ma pan rację. Należy, panie podpułkowniku, postąpić następująco. Natychmiast przygotować szczegółowy rysopis zatrzymanego i gruntowny portret antropometryczny, zgodnie ze wszystkimi regułami.
Następnie portret i rezultaty pomiarów przesłać telegraficznie do Departamentu Policji w celu identyfikacji. Możliwe, że tam już mają dossier tego człowieka. I proszę się pospieszyć. Nie później niż za godzinę depesza powinna być w Petersburgu.
I znowu, nie wiadomo który to już raz w ciągu ostatniej doby, Fandorin szedł bulwarem Twerskim, całkowicie wyludnionym o tak późnej porze. Ten długi, niekończący się dzień zdominowały zjawiska atmosferyczne: zamieć, opady śniegu, nieoczekiwane słońce... Za to nocą stało się cicho i uroczyście: przyćmione światło latarni gazowych, białe, jakby owinięte gazą sylwetki drzew, miękkie płatki śniegu.
Radca stanu sam nie całkiem rozumiał, co go podkusiło, by zrezygnować z przejazdu służbowymi saniami, dopóki pod jego nogami nie zaskrzypiał dźwięczny, niezadeptany śnieg alei. Trzeba było się pozbyć uciążliwego odczucia nieczystości, bez tego i tak nie da się usnąć.