Jeszcze o zmroku Grin wysłał Sniegira, aby zostawił w „skrzynce pocztowej” notatkę dla Igły: „Rachmet zniknął. Konieczny nowy adres. O
dziesiątej tam gdzie zawsze”.
Wygodniej byłoby przekazać łączniczce wiadomość telefonicznie z lokum Aronzona, ale ostrożna Igła nie zostawiła ani swojego numeru, ani adresu. Dom z facjatką, z którego widać było przez lornetkę okna mieszkania docenta - to wszystko, co Grin wiedział o jej miejscu zamieszkania. Za mało. Nie odnajdzie.
Funkcję „skrzynki pocztowej” na nadzwyczajne wiadomości pełniła stara szopa na karety w zaułku przy bulwarze Prieczystieńskim - tam, pomiędzy bierwionami ścian, znajdowała się wygodna szczelina: wystarczało, przechodząc obok, na ułamek sekundy wsunąć rękę. Przed wyprowadzką Grin polecił wykładowcy pamiętać o konspiracji. Z ich towarzyszem, jeśli wróci, rozmawiać jak z nieznajomym: pierwszy raz pana widzę i nie rozumiem, o czym pan mówi. Rachmet nie dureń, zrozumie. O
„skrzynce pocztowej” wie. Zechce się wytłumaczyć - znajdzie możliwość.
O dziewiątej Grin zajął posterunek obserwacyjny obok baszty Suchariewskiej, gdzie wczoraj rano spotkał się z Igłą. Miejsce i czas były dogodne: ludzie tłumnie walili na tandetę.
Przez przechodnie podwórze, kuchennym wejściem, dotarł na pozycję upatrzoną jeszcze wczoraj - niepozorny stryszek z na wpół zabitym oknem wychodzącym akurat na plac.
Czujnie obserwował każdego, kto kręcił się w pobliżu.
Straganiarze byli prawdziwi. Kataryniarz też. Kupujący się zmieniali, żaden nie wałęsał się długo i bez konkretnego celu. Znaczy się, czysto.
Za kwadrans dziesiąta pojawiła się Igła. Najpierw przeszła w jedną stronę, potem zawróciła. Też sprawdza. To dobrze. Można zaufać.
- Złe wiadomości - powiedziała łączniczka na powitanie. Jej chuda, oschła twarz była blada i przybita. - Powiem po kolei.
Szli ramię w ramię po Srietience. Grin słuchał, milcząc.
- Pierwsze. Wieczorem policja dokonała nalotu na mieszkanie Łarionowa. Nikogo nie wzięli. Ale później była tam strzelanina. Łarionow zabity.
To Rachmet, jego robota - pomyślał Grin, czując jednocześnie ulgę i złość. Niech tylko wróci, trzeba będzie mu dać lekcję dyscypliny.
- Drugie? - spytał.
Igła tylko pokiwała głową.
- Jak pan szybko osądza. - Wyraźnie czytała w jego myślach. -
Sprawy jeszcze nie zbadano, a pan już wydał wyrok.
- Co drugie? - powtórzył Grin.
- Gdzie jest pański Rachmet, nie udało się ustalić. Jak tylko czegoś się dowiem, zaraz poinformuję. Trzecie z miasta nie uda się was szybko wyprawić. Chcieliśmy pociągiem towarowym, ale na dwunastej wiorście i potem na sześćdziesiątej żandarmeria kolejowa sprawdza wszystkie plomby.
- To nic. Masz gorsze wiadomości, widzę to. Mów.
Wzięła go pod łokieć, skierowała z ludnej ulicy w pusty zaułek.
- Pilna wiadomość z Centrum. Przywiózł kurier porannym pociągiem.
Wczoraj o świcie, kiedy wykonywaliście wyrok na Chrapowie, lotny oddział
Departamentu Policji rozbił nasz lokal na Litiejnym.
Grin spoważniał. Na Litiejnym, w schowku doskonale zakonspirowanego mieszkania, chroniono partyjną kasę - wszystkie środki, które zostały po styczniowej ekspropriacji, kiedy wzięli oddział
Towarzystwa Kredytowo-Pożyczkowego „Petropol”.
- Znaleźli? - spytał szybko.
- Tak. Wzięli wszystkie pieniądze. Trzysta pięćdziesiąt tysięcy.
To straszny cios dla partii. Polecono mi przekazać, ze w was cała nadzieja. Za jedenaście dni musimy wnieść ostatnią ratę za poligrafię w Zurychu. Sto siedemdziesiąt pięć tysięcy franków francuskich. Inaczej maszyny zostaną zabrane. Trzynaście tysięcy funtów szterlingów potrzeba na zakup broni i na fracht w Bristolu. Czterdzieści tysięcy rubli obiecano nadzorcy więzienia centralnego w Odessie za organizację ucieczki naszych towarzyszy. I jeszcze są niezbędne pieniądze na stałe wydatki...
Bez środków cała działalność partii zostanie sparaliżowana. Musicie natychmiast dać odpowiedź - czy w obecnych warunkach Grupa Bojowa jest w stanie zdobyć potrzebną sumę.
Grin nie odpowiedział od razu. Rozważał.
- Czy wiadomo, kto wydał?
- Nie. Wiadomo tylko, że operacją kierował osobiście pułkownik Pożarski, wicedyrektor Departamentu Policji.
Jeśli tak, Grin nie miał prawa odmówić. Wypuścił Pożarskiego z rąk na Wyspie Aptekarskiej - teraz musi się rozliczyć za swój błąd. Ale przeprowadzenie eksu w obecnych warunkach było nadzwyczaj ryzykowne.
Po pierwsze - niejasna sytuacja Rachmeta. A jeśli został
aresztowany? Jak zachowa się na przesłuchaniach - trudno odgadnąć. Zawsze był nieprzewidywalny.
Po drugie - mało ludzi. Tak naprawdę został jedynie Jemiela.
Po trzecie - do pościgu za GB z pewnością rzucono wszystkie siły policyjne. Miasto roi się od żandarmów, agentów i wywiadowców. Nie, ryzyko jest większe od dopuszczalnego. Nie można.
Jakby znów odgadując jego myśli, Igła rzekła:
- Jeśli potrzeba ludzi, mam. Nasz moskiewski oddział bojowy. Nie są zbyt doświadczeni, dotąd ochraniali tylko zebrania, za to odważni. I mają broń. Jeśli im się powie, że to dla GB, pójdą w ogień. I mnie weźcie ze sobą. Dobrze strzelam. Umiem robić bomby.