- Stop, panie Mylnikow. - Radca stanu uniósł palec. - Nie p-pozwolę nikogo wywieźć. Specjalnie przyjechałem tutaj, żeby tytułem nadzoru, z ramienia władz guberni, obserwować, czy będą przestrzegane podczas operacji przepisy obowiązującego prawa. Z ubolewaniem stwierdzam, że zostały zlekceważone. Na jakiej podstawie chce pan zatrzymać tych ludzi? Żadnego oczywistego przestępstwa nie popełnili, nie zostali ujęci na gorącym uczynku, zatem aresztowanie pod tym zarzutem absolutnie nie wchodzi w grę. Jeśli zaś macie zamiar oprzeć je na podejrzeniu, to konieczna jest sankcja. Jak pan niedawno sam powiedział, panie Burlajew, w kwestii dochodzenia Oddział Ochrany nie podlega władzom miasta. I tak powinno być. Ale przeprowadzanie aresztowań znajduje się w gestii organów podporządkowanych generałowi-gubernatorowi. Jako pełnomocny przedstawiciel jego jaśniewielmożności rozkazuję natychmiast uwolnić zatrzymanych.
Radca odwrócił się do aresztantów, zaskoczonych jego suchą, wygłoszoną apodyktycznym tonem przemową i ogłosił:
- Jesteście państwo wolni. W imieniu księcia Dołgorukiego składam na ręce państwa najuniżeńsze przeprosiny za niezgodne z regulaminem działania podpułkownika Burlajewa i jego podwładnych.
- To niesłychane! - zaryczał Piotr Iwanowicz, kolorem twarzy przypominający już nie buraka, lecz bakłażan. -Po czyjej pan jest stronie!?
- Po stronie p-prawa. A pan? - zainteresował się Fandorin.
Burlajew rozłożył ręce, nie znajdując słów, i demonstracyjnie odwrócił się do radcy stanu plecami.
- Zabierajcie Litwinową i jedziemy - rozkazał agentom, a siedzącym pokazał kułak. - Pilnujcie się, bydlęta! Znam was na pamięć!
- I panią Litwinową trzeba będzie oswobodzić - rzekł nonszalancko Erast Pietrowicz.
- Przecież strzelała do mnie! - Podpułkownik znowu się odwrócił, ze zdziwieniem wpatrując się w radcę stanu. - Do urzędnika! Na służbie!
- Nie strzelała do pana - to raz. O tym, że pan jest urzędnikiem, nie miała obowiązku wiedzieć - przecież pan się nie przedstawił i nie ma pan na sobie munduru - to d-dwa. O wypełnianiu obowiązków lepiej w ogóle nie wspominać. Nawet pan nie powiadomił, że następuje akt aresztowania -
to trzy. Wyłamaliście drzwi, wdarliście się z krzykiem, strasząc bronią.
Ja na miejscu tych państwa uznałbym was za bandytów i gdybym miał przy sobie rewolwer, bez uprzedzenia otworzyłbym ogień. Czy mogła pani uznać pana Burlajewa za bandytę? - spytał Erast Pietrowicz panienkę, patrzącą na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
- A to nie bandyta? - zareagowała natychmiast Esfira Litwinowa, udając skrajne zdziwienie. - Właściwie kim wy wszyscy jesteście? Z
Oddziału Ochrany? Dlaczego od razu nie powiedzieliście?
- No, ja tego tak nie zostawię, panie Fandorin - złowieszczo przemówił Burlajew. - Jeszcze zobaczymy, czyj resort jest silniejszy.
Idziemy stąd w cholerę!
Ostatnia fraza była adresowana do agentów, którzy schowali broń i zdyscyplinowanym szeregiem skierowali się do wyjścia.
Pochód zamykał Mylnikow. Na progu odwrócił się, z uśmieszkiem pogroził młodym ludziom palcem, radcy stanu skłonił się z pełną kurtuazją i wyszedł. Przez pół minuty w bawialni panowała cisza, tylko zegar tykał
na ścianie. Potem student z rozbitą brwią podniósł się gwałtownie i pędem rzucił się do drzwi. Pozostali, również gwałtownie, nie żegnając się, poszli w jego ślady.
Zanim upłynęło następne pół minuty, w pokoju zostały tylko trzy osoby: Fandorin, Łarionow i zapalczywa panienka.
Córka bankiera z bliska wpatrywała się w Erasta Pietrowicza zuchwałymi, żywymi oczyma, a pełne usta, nie całkiem pasujące do szczuplutkiej twarzyczki, wypaczyły się łukiem jadowitego uśmieszku.
- Nieźle zainscenizowane - oceniła mademoiselle Litwinowa i z udawanym zachwytem pokiwała ostrzyżoną główką. - Odkrywcze. I odegrane wirtuozersko, niby w teatrze Korsza. Jaki powinien być dalszy ciąg waszej sztuki? Wdzięczna dziewica pada na łono pięknemu wybawcy i roniąc łzy na jego wykrochmaloną koszulę, zaprzysięga mu wieczne oddanie? A potem pisze dla was donosy na swoich towarzyszy, tak?
Erast Pietrowicz zauważył ze zdziwieniem, że krótko obcięta fryzura wcale nie szpeci panienki, lecz na odwrót, doskonale pasuje do jej chłopięcej twarzy.
- Czy pani rzeczywiście miała zamiar strzelać? - spytał. -
Głupio. Z takiego ś-świecidełka - wskazał laską walający się rewolwerek -
Burlajewa i tak nie dałoby się zabić, za to panią z pewnością rozsiekaliby na miejscu. Mało tego...
- A ja się nie boję! - przerwała mu zadziorna pannica. - A niechby rozerwali! Nikczemności i samowoli nigdy nie wolno tolerować!
- Mało tego - kontynuował radca, puszczając jej replikę mimo uszu
- zgubiłaby pani swoich przyjaciół. Wasz wieczorek zostałby uznany za naradę terrorystów i wszyscy wylądowaliby na katordze.
Mademoiselle Litwinowa speszyła się, ale tylko na ułamek sekundy.