- Hmm, panie asesorze kolegialny, przesadził pan. Trzeba umieć rozróżniać ludzi. Wydaje się, że wprowadzono nas w błąd. Tutaj nie ma terrorystów, tylko zupełnie porządni ludzie. I w dodatku - zniżył głos, ale tak, by było go słychać - prosiłem przecież o ciut delikatniejsze zachowanie podczas zatrzymania. Po co to - rewolwerem po głowie, ręce wykręcać? Doprawdy nieładnie.
Jewstratij Pawłowicz nastroszył się niezadowolony.
- Panie podpułkowniku, pański wybór - wyburczał półgłosem - ale ja bym z tą swołoczą po swojemu porozmawiał. Pan tylko wszystko zepsuje tym liberalizmem. Dajcie ich mnie na pół godzinki - wyśpiewają wszystko jak słowiki, słowo honoru.
- No nie - wysyczał Piotr Iwanowicz. - Zostawcie swoje metody.
Sam wyjaśnię wszystko, co trzeba. - I zwykłym głosem spytał: - Panie Łarionow, co jest za tymi drzwiami, gabinet? Nie sprzeciwi się pan, jeśli pogawędzę tam z pańskimi gośćmi, z każdym po kolei? Wybaczcie, państwo, ale sytuacja jest nadzwyczajna. - Omiótł wzrokiem zatrzymanych. - Dzisiaj rano zbrodniarze zabili generała-adiutanta Chrapowa. Tego samego...
Widzę, że nie jesteście zaskoczeni. No właśnie, o tym też sobie pogwarzymy. Jeśli nie ma sprzeciwów.
- „Jeśli nie ma sprzeciwów”, o Boże! - Mylnikow zgrzytnął zębami i z wściekłością rzucił się do korytarza, wywracając po drodze krzesło.
Erast Pietrowicz westchnął cierpiętnicze. Farsa wydała się mu zbyt oczywista, ale na zatrzymanych, zdaje się, podziałała. W każdym razie wszyscy oni, jak zaczarowani, patrzyli na drzwi, za którymi skrył
się groźny Jewstratij Pawłowicz.
Chociaż nie wszyscy. Chudziutka panienka, siedząca przy pianinie, jakby na uboczu głównych wydarzeń, nie wyglądała na zaczarowaną. Jej matowoczarne oczy płonęły oburzeniem, śliczna smagła twarzyczka była wykrzywiona nienawiścią. Skrzywiwszy soczyste purpurowe usta, dziewczyna wyszeptała coś z zawziętością, wyciągnęła szczuplutką rękę ku leżącej na pianinie torebce i wyłowiła stamtąd maleńki wytworny rewolwer.
Pewna siebie uchwyciła niepoważną broń obiema dłońmi i wycelowała prosto w plecy podpułkownika żandarmerii, ale Erast Pietrowicz jednym ogromnym skokiem pokonał prawie połowę długości bawialni i jeszcze zanim dotknął stopami podłogi, uderzył laską w lufę.
Zabawka o uchwycie z masy perłowej stuknęła o dywan i wystrzeliła
- niezbyt głośno, ale Burlajew przezornie odskoczył na bok, a filerzy wszyscy naraz wycelowali w zuchwałą pannicę i niewątpliwie podziurawiliby ją jak rzeszoto, gdyby nie radca stanu, który zakończył swój oszałamiający skok lądowaniem przed pianinem, tak że osłonił
przestępczynię własnym ciałem.
- Ach, to tak! - krzyknął podpułkownik, który jeszcze nie doszedł
do siebie po wstrząsie. - Ach, to tak! Suka! Zabiję na miejscu! - I wyrwał z kieszeni wielki rewolwer.
Na ten harmider z korytarza wbiegł Mylnikow, wołając ostrzegawczo:
- Piotrze Iwanyczu! Stójcie! Potrzebna nam żywa! Chłopaki, brać ją!
Tajniacy opuścili broń, dwóch pokłusowało do panienki i złapali ją krzepko za ręce.
Burlajew bezceremonialnie odsunął radcę stanu na bok i stanął
przed czarnowłosą terrorystką, którą przewyższał niemal o głowę.
- Ktoś ty? - Wypuścił powietrze z płuc, próbując poradzić sobie z zadyszką. - Jak się nazywasz?
- Jeśli będziecie tykać, nie będę odpowiadała - odparowała nihilistka, patrząc z dołu na żandarma.
- Jak się pani nazywa? - cierpliwie spytał Mylnikow, który zdążył
już do niej podejść. - Imię, nazwisko. Proszę podać swoje nazwisko.
- Esfira Litwinowa, córka rzeczywistego radcy stanu - tak samo grzecznie odpowiedziała zatrzymana.
- Córka bankiera Litwinowa. - Jewstratij Pawłowicz wyjaśnił
półgłosem naczelnikowi. - Figuruje w naszych aktach. Ale dotąd w podobnych okolicznościach nienotowana.
- A choćby i samego Rothschilda! - wycedził Burlajew, wycierając spotniałe czoło. - Za to ty, łajdaczko, pójdziesz na katorgę. Tam ciebie nie będą karmić żydowskimi koszerami.
Erast Pietrowicz nachmurzył się, gotując się wystąpić w obronie godności mademoiselle Litwinowej, ale jego rycerskość, jak się bezzwłocznie okazało, nie była potrzebna.
Wziąwszy się pod boki, córeczka bankiera pogardliwie rzuciła podpułkownikowi:
- Bydlak! Zwierzę! Chcesz dostać w mordę tak jak Chrapow?
Burlajew zaczai gwałtownie purpurowieć, dochodząc tło soczystej barwy buraka.
- Jewstratiju Pawłowiczu! - wrzasnął. - Rozsadźcie zatrzymanych w saniach i wieźcie do prewencyjnego!