Trzeba się tym poważnie zająć po powrocie do Pitra. Zrobić spis osób, które miały dostęp do miejsc, gdzie podrzucano zapiski. Jeśli wykluczy się tych, którzy nie mogli trafić do wszystkich czterech miejsc po kolei, wykaz bardzo się skróci. Oprócz członków grupy pozostanie tylko kilka osób. Przyjrzeć się każdemu, określić kto - i wezwać na szczerą rozmowę. Oko w oko, udzielając gwarancji pełnego zachowania tajemnicy.
Już kwadrans po dwunastej. Chyżo upłynęły dwie godziny. Czas budzić Rachmeta. Grin przeszedł przez bawialnię do ciemnej sypialni.
Usłyszał miarowe posapywanie Sniegira, cichutko zachrapał Jemiela.
- Rachmet, wstawaj - szepnął Grin, nachylając się nad łóżkiem, i wyciągnął rękę. Pusto. Przykucnął, przesunął ręką po podłodze - butów nie ma. Rachmet, chabrowy człowiek, uciekł. Albo wyprawił się na poszukiwanie przygód, albo zbiegł definitywnie.
.
Rozdział trzeci,
- D-długo jeszcze będzie się nam przyglądać? - spytał znudzonym tonem Erast Pietrowicz, oglądając się na Burlajewa.
Odkąd radca stanu i podpułkownik (który zmienił niebieski mundur na cywilne ubranie) weszli przez furtkę skromnej willi na Arbacie i pociągnęli za dzwoneczek, minęło już pięć minut. Wprawdzie zrazu obiecująco zachwiała się zasłonka w okienku facjatki, ale ciąg dalszy nie następował.
- Uprzedzałem pana - powiedział półgłosem naczelnik ochrany. -
Osóbka z charakterem. Gdyby nie moja obecność, nieznajomemu w ogóle by nie otworzyła. - I zadarłszy głowę, krzyknął już nie po raz pierwszy: -
Diano, to ja, proszę otworzyć! Ze mną jest ten pan, o którym mówiłem pani przez telefon!
Żadnej odpowiedzi.
Fandorin już wiedział, że ten domek, wynajęty przez podstawioną osobę, jest konspiracyjnym lokum Oddziału Ochrany, udostępnionym do wyłącznego rozporządzenia cennej współpracownicy. Wszystkie spotkania odbywają się tylko tutaj i po uprzednim uzgodnieniu; dlatego w willi specjalnie zainstalowano aparat telefoniczny.
- Łaskawa pani! - podniósł głos Erast Pietrowicz. - Z-zamarzniemy przez panią! Przecież to po prostu niegrzecznie! Chce pani przyjrzeć mi się lepiej? Można było od razu powiedzieć.
Zdjął cylinder, uniósł nieco twarz, pokazał lewy profil, następnie prawy - i zdarzył się cud: lufcik się uchylił, przez szparkę wysunęły się szczupłe białe paluszki i wprost pod nogi gościom upadł
maleńki kluczyk.
- Uff - westchnął z ulgą podpułkownik, schylając się. - Pan pozwoli, ja sam. Tutaj jest szczególny zamek...
Rozebrali się w pustym przedpokoju. Piotr Iwanowicz, z jakiegoś powodu podenerwowany, przyczesał się przed lustrem i pierwszy wstąpił na skrzypiące schody.
Na górze był korytarzyk z dwojgiem drzwi. Podpułkownik krótko zastukał w te z lewej strony i nie czekając na odpowiedź, wszedł. Dziwne, ale w pokoju było prawie całkiem ciemno. Erast Pietrowicz wyczuł aromat olejku piżmowego, rozejrzał się i zobaczył, że story są szczelnie zasłonięte i nie ma żadnego oświetlenia. Wydało mu się, że to gabinet. W
każdym razie pod ścianą ciemniało coś podobnego do sekretery, a w rogu szarzało biurko. Nie od razu radca stanu dostrzegł, że nieopodal okna zastygła zgrabna kobieca figurka z nieproporcjonalnie wielką głową.
Zrobił dwa kroki do przodu i zrozumiał, że gospodyni ma na głowie toczek z woalką.
- Proszę spocząć, panowie - powiedziała świszczącym szeptem kobieta i eleganckim ruchem wskazała fotele. - Witam, Piotrze Iwanowiczu.
Cóż więc takiego pilnego się stało? I kim jest pański towarzysz?
- To pan Fandorin, urzędnik do specjalnych poruczeń przy księciu Władimirze Andriejewiczu - także szeptem odpowiedział Burlajew. -
Prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa generała-adiutanta Chrapowa.
Słyszała już pani?
Diana skinęła głową i odczekawszy chwilę, dopóki goście nie spoczną, sama zajęła miejsce na tapczanie stojącym pod przeciwległą ścianą.
- Skąd? W g-gazetach jeszcze nie zdążyli o tym napisać.
Słowa wymówione zostały najzwyklejszym tonem, ale przez kontrast z wcześniejszymi szeptami zabrzmiały bardzo głośno.
- Plotki są szybsze od wiatru - wyszeptała żartobliwie współpracownica. - My, rewolucjoniści, mamy swoje telegrafy.
- A d-dokładniej? Dokładnie skąd? - radca stanu nie poddał się swawolnemu tonowi interlokutorki.
- Diano, to bardzo ważne - zaterkotał Burlajew, tuszując ostrość pytania. - Nawet pani sobie nie wyobraża, do jakiego stopnia...
- Dlaczegóż miałabym sobie nie wyobrażać? - Kobieta odchyliła się do tyłu. - Za Chrapowa wszystkich was, panowie, mogą wygonić z ciepłych posadek. Czyż nie tak, Eraście Pietrowiczu?
Fandorin pomyślał, że jej niski, ściszony głos niechybnie pełen jest zmysłowości. Jak i zapach piżma, leniwe, pełne gracji ruchy wąskiej dłoni, niedbale bawiącej się kolczykiem w uchu. Zaczynał rozumieć, dlaczego i w żandarmerii, i w ochranie z powodu tej mesaliny kipią takie namiętności.
- Skąd pani wie, jak się nazywam? - Pochylił się trochę do przodu. - Ktoś już pani o mnie opowiadał?
Diana chyba się uśmiechnęła - w jej szepcie dał się słyszeć przypochlebny ton.