Siedział tam bezczynnie, oczekując przerzutu przez granicę. Wtedy właśnie poznał Sniegira, dopiero co przerzuconego z Rosji, gdzie osadzono w areszcie jego kolejnych opiekunów. W Zurychu nikt nie miał czasu zajmować się chłopcem. Poprosili Grina, ten zgodził się, ponieważ nie mógł wtedy przynieść partii żadnej innej korzyści. Przerzut się opóźniał, potem kanał uznano za spalony. Zanim przygotowano nowy, upłynął rok.
Z jakiejś przyczyny opieka nad chłopakiem nie ciążyła Grinowi, wręcz przeciwnie. Może dlatego, że po długim okresie troski o całą ludzkość mógł się zająć jednym człowiekiem. No, może jeszcze nie człowiekiem - podrostkiem.
Pewnego razu, po poważnej, wyczerpującej rozmowie, Grin obiecał
podopiecznemu, że - gdy ten podrośnie - wprowadzi go w swoją robotę bez względu na to, czym wtedy będzie się zajmował. O Grupie Bojowej nikt jeszcze nawet nie myślał, bo inaczej Grin nigdy by takiej obietnicy nie złożył.
Potem wrócił do ojczyzny, zajął się sprawami partyjnymi, chłopaczka wspominał nawet często, ale o obietnicy, rzecz jasna, zupełnie zapomniał. Tymczasem dwa miesiące temu przyprowadzili mu na konspiracyjną kwaterę w Pitrze Sniegira - poznajcie się, towarzyszu Grin, młode pokolenie z emigracji. Pupil patrzył na niego palącym wzrokiem, o przyrzeczeniu przypomniał mu niemal w pierwszej minucie rozmowy. Co można było zrobić? Grin nie potrafił się sprzeniewierzyć danemu słowu.
Na razie chronił chłopaka, nie dopuszczał do akcji, ale wiecznie tak trwać nie mogło. W końcu Sniegir jest już dorosły, ma osiemnaście lat. Grin, gdy doszło do konfrontacji na moście kolejowym, miał tyle samo. Jeszcze nie teraz - powiedział sobie w noc poprzedzającą akcję.
Następnym razem. I rozkazał Sniegirowi jechać do Moskwy - jakoby sprawdzić łączność.
Sniegir miał aurę o subtelnej, brzoskwiniowej barwie. Jaki tam z niego bojowiec! Chociaż zdarza się, że z takich wyrastają prawdziwi bohaterowie. Trzeba przygotować chłopakowi chrzest bojowy, nie powinien jednak rozpoczynać działalności kaźnią zdrajcy.
- Nikt nigdzie nie pójdzie - rzekł twardo Grin. - Wszyscy spać.
Ja pierwszy obejmę straż. Za dwie godziny obudzę Rachmeta.
- Eech... - Były kornet się uśmiechnął. - Grin, jesteś wspaniały w każdym calu, tyle że nudny. Powinieneś zajmować się nie terrorem, ale w banku pracować, księgowym zostać.
Ale nie wszczynał dyskusji. Wiedział, że nie miałaby najmniejszego sensu.
Rzucili kości. Wypadło, że Rachmet będzie spał w łóżku, Jemiela na tapczanie, a Sniegir na zwiniętej pościeli.
Jeszcze przez piętnaście minut zza drzwi sypialni dochodziły głosy i śmieszki, potem zapadła cisza. Wtedy z gabinetu wyjrzał
gospodarz, błysnął w półmroku złotym pince-nez i niepewnie wymamrotał:
- Dobry wieczór.
Grin skinął na powitanie głową, lecz nieetatowy Privat-dozent nie odchodził.
Wtedy Grin uznał za konieczne okazać kurtuazję. Przecież to dla człowieka nie tylko niewygoda, ale i ryzyko. Za ukrywanie terrorystów grozi zesłanie.
- Wiem, Siemionie Lwowiczu, krępujemy pana - powiedział
grzecznie. - Niech pan wytrzyma. Jutro odejdziemy.
Aronzon ociągał się, jakby pragnął o coś spytać, i Grin się domyślił: chce porozmawiać. Jasna sprawa - inteligent. Takiemu tylko pozwól zacząć, a do rana nie skończy. Nic z tego! Po pierwsze, podejmowanie abstrakcyjnych dyskursów z niesprawdzonym człowiekiem nie przynosi żadnej korzyści, a po drugie, musi przemyśleć poważny problem.
- Przeszkadzam panu. - Podniósł się zdecydowanie. - Posiedzę w kuchni.
Usiadł na twardym krześle, przy zawieszonym kotarą wejściu (już sprawdzał - do służbówki). Zaczął rozmyślać o TG. Pewnie już tysiączny raz w ciągu minionych miesięcy.
Wszystko zaczęło się we wrześniu, kilka dni po tym, jak wysadził
się Sobol - rzucił bombę w Chrapowa, kiedy ten wychodził z cerkwi, lecz pocisk trafił pod krawędź trotuaru i wszystkie odłamki poszybowały w kierunku zamachowca, a nie wyznaczonej ofiary.
Wtedy właśnie przyszedł pierwszy list.
Nie, nie przyszedł, pojawił się. Na stole jadalnym, w mieszkaniu, gdzie wówczas kwaterowała Grupa Bojowa i gdzie wstęp mieli tylko nieliczni. Właściwie nie była to grupa - pozostała wyłącznie nazwa, ponieważ z bojowców po śmierci Sobola pozostał tylko Grin. Pomocnicy i łącznicy się nie liczyli.
Historia powstania Grupy Bojowej była następująca.
Kiedy Grin wrócił nielegalnie do Rosji, długo rozważał, w jaki sposób może przynieść partii najwięcej korzyści - gdzie przyłożyć zapałkę, by powstał jak największy pożar. Woził ulotki, pomagał
zorganizować podziemną typografię, ochraniał zjazd partyjny. Wszystko to było potrzebne, ale nie po to wykuł z siebie stalowego człowieka - nie dla zajęć, z którymi poradzi sobie każdy.
Stopniowo cel się określił. Ciągle ten sam - terror. Po pogromie Narodnej Woli rewolucjoniści praktycznie nie prowadzili działań bojowych.