Читаем Północ-Południe полностью

Nikt nie miał ochoty tego komen­to­wać. Po chwili Andan chrząk­nął i wska­zał trupy.

— Gdy rozej­dzie się wieść o tym, co było w wor­kach, wielu ludzi będzie się krzy­wić, że poda­ro­wał pan tym suczym synom taką lekką śmierć.

— To moja decy­zja, dzie­sięt­niku.

— Taaa jest. — Andan wzru­szył ramio­nami. — Ale… Może powin­ni­śmy pocze­kać na cza­row­nika?

— Nasz cza­row­nik nie­zbyt się zna na czy­ta­niu w myślach.

— Rozu­miem. Co teraz?

Ken­neth odwró­cił się do niego tak, że aż zało­po­tały poły płasz­cza. Dzie­sięt­nik pobladł.

— Roz­kazy zostały już wydane. Var­henn zaj­mie się przy­go­to­wa­niem stosu. Dwóch sto­sów. Ty zbierz ludzi, niech tu posprzą­tają, a potem roz­biją obóz — porucz­nik mówił coraz ciszej i wol­niej. — Gdy dołą­czy reszta, przej­dziemy lodo­wiec, znaj­dziemy klan i zakoń­czymy całą tę histo­rię. Jeśli sytu­acja wymusi jakąś zmianę, nie­zwłocz­nie dam ci znać. Zro­zu­mia­łeś?

W miarę, jak mówił, lek­ce­wa­że­nie ście­kało z pod­ofi­cera jak śnieg ze stro­mego stoku na wio­snę. Przy ostat­nim pyta­niu Andan-keyr-Tref­fer stał już na bacz­ność, wyprę­żony jak struna.

— Tak jest!

— Dosko­nale, dzie­sięt­niku. A teraz odma­sze­ro­wać. Obaj. I ty też — wark­nął do żoł­nie­rza, pil­nu­ją­cego na­dal tru­pów.

Cała trójka bły­ska­wicz­nie zeszła mu z oczu.

Ken­neth spoj­rzał ostatni raz na bez­głowe ciało młod­szego jeńca. Chło­pak nie miał wię­cej niż czter­na­ście lat.

Dla­czego ja?, pomy­ślał. O Pani, dla­czego wła­śnie ja?

Tego, oczy­wi­ście, nie wie­dział.

Wszystko zaczęło się rok temu i począt­kowo nie wyglą­dało groź­nie. Ot, jakiś pastuch znik­nął z sza­łasu albo zagi­nęło dziecko, wysłane do lasu po chrust. Takich histo­rii zda­rzało się w górach bez liku, a lista poten­cjal­nych spraw­ców tych zagi­nięć była długa i barwna. Potem jed­nak, na jakiś mie­siąc przed zimą, patrole Straży zaczęły naty­kać się na nie­po­ko­jące ślady. Pry­mi­tywne rzeź­nie, gdzie patro­szono nie tylko zwie­rzęta, i wyga­słe ogni­ska, stra­szące poczer­nia­łymi pisz­cze­lami, czasz­kami i grze­bie­niami żeber. Ludz­kich żeber. Nie dało się tego utrzy­mać w tajem­nicy i w pro­win­cji zawrzało. Obwi­niano Pomiot­ni­ków, cza­row­ni­ków, dzi­kich górali, ahe­rów i nie­lu­bia­nych sąsia­dów. Nawet cza­ro­dzieje nie potra­fili pomóc w odna­le­zie­niu zbrod­nia­rzy, swoje porażki tłu­ma­cząc męt­nie i nie­ja­sno. Sprawcy pozo­sta­wali nie­znani do czasu, gdy nie powró­ciło trzech kolejno wysy­ła­nych komor­ni­ków cesar­skich. Wszy­scy mieli ode­brać zale­głe podatki od żyją­cego na ubo­czu klanu górali. Pierw­szy poje­chał z jed­nym pachoł­kiem tylko, bo droga była łatwa, a suma nie­zbyt duża. Drugi wziął trzech tęgich chło­pów. Z trze­cim poje­chało dzie­się­ciu żoł­nie­rzy. Wró­cił jeden, posi­wiały, z sza­leń­stwem w oczach i gar­ścią tak strasz­nych wie­ści, że począt­kowo nie dawano mu wiary. Opo­wia­dał o towa­rzy­szach mor­do­wa­nych strza­łami w plecy, o patro­sze­niu i ćwiar­to­wa­niu żywych jesz­cze żoł­nie­rzy, o kamien­nym rusz­cie, na któ­rym pie­czono skrwa­wione kawały ludz­kiego mięsa, i o ludo­żer­czej uczcie, w któ­rej brał udział cały klan, łącz­nie z małymi dziećmi i bez­zęb­nymi sta­ru­chami.

Wyrok mógł być tylko jeden. Kom­pa­nia Gór­skiej Straży, wsparta pięć­dzie­się­cioma łucz­ni­kami z Dru­giego Pułku Pie­szego, ruszyła do sie­dziby klanu. Oto­czono dolinę, w któ­rej stało kil­ka­na­ście mizer­nych chat, i roz­po­częto poszu­ki­wa­nia. Na próżno. Klan roz­pły­nął się w powie­trzu. Odna­le­ziono tylko liczne ślady potwier­dza­jące opo­wieść oca­la­łego żoł­nie­rza, sporo zra­bo­wa­nych przed­mio­tów, szczątki ludz­kie, mnó­stwo kości i zako­pane w ziemi garnki z dziw­nym, żół­ta­wym smal­cem. W ciągu dzie­się­ciu dni zor­ga­ni­zo­wano wielką obławę, wycho­dząc z zało­że­nia, że licząca sto głów grupa, z babami i dziećmi, nie da rady ukry­wać się zbyt długo.

Po następ­nych dzie­się­ciu dniach oka­zało się jed­nak, że to ze wszech miar słuszne i logiczne zało­że­nie musi zawie­rać jakiś błąd. Klan Sha­do­ree roz­pły­nął się w powie­trzu.

Tym­cza­sem nade­szła zima. Śnieg pokrył drogi zaspami wyso­kimi na chłopa, zawa­lił prze­łę­cze i wąwozy, a na co bar­dziej stro­mych zbo­czach przy­czaił się uśpio­nymi lawi­nami. Ze śnie­giem przy­szedł mróz i prze­ni­kliwy, pół­nocny wicher. Życie w górach zamarło, zapa­dło w letarg w odcię­tych od świata wio­skach i mia­stecz­kach, które cza­sem i przez trzy mie­siące nie miały kon­taktu ze świa­tem. Nawet korzy­sta­jąca z psich zaprzę­gów Gór­ska Straż ogra­ni­czyła swoje patrole. Nowe Rewen­dath było naj­da­lej na pół­noc wysu­niętą pro­win­cją cesar­stwa i przez kilka mie­sięcy w roku rze­czy­wi­stą wła­dzę nad nim spra­wo­wała Anday’ya, Pani Lodu. Impe­ra­tor musiał jakoś prze­łknąć tę obe­lgę.

Potem jed­nak, jak co roku, z połu­dnia zaczęły wiać cie­płe wia­try, a słońce świe­ciło coraz wyżej nad hory­zon­tem. I zima musiała wyco­fać się na pół­noc, na pokryte wiecz­nym lodem szczyty. Jak co roku.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Неудержимый. Книга I
Неудержимый. Книга I

Несколько часов назад я был одним из лучших убийц на планете. Мой рейтинг среди коллег был на недосягаемом для простых смертных уровне, а силы практически безграничны. Мировая элита стояла в очереди за моими услугами и замирала в страхе, когда я выбирал чужой заказ. Они правильно делали, ведь в этом заказе мог оказаться любой из них.Чёрт! Поверить не могу, что я так нелепо сдох! Что же случилось? В моей памяти не нашлось ничего, что бы могло объяснить мою смерть. Благо судьба подарила мне второй шанс в теле юного барона. Я должен восстановить свою силу и вернуться назад! Вот только есть одна небольшая проблемка… как это сделать? Если я самый слабый ученик в интернате для одарённых детей?Примечания автора:Друзья, ваши лайки и комментарии придают мне заряд бодрости на весь день. Спасибо!ОСТОРОЖНО! В КНИГЕ ПРИСУТСТВУЮТ АРТЫ!ВТОРАЯ КНИГА ЗДЕСЬ — https://author.today/reader/279048

Андрей Боярский

Попаданцы / Фэнтези / Бояръ-Аниме