— Ty! Wszystko przez ciebie! Ty brudny, zapchlony pętaku! Jeśli ktoś ma mi za wszystko zapłacić, to możesz być ty! — powietrze wokół zamgliło się lekko, śnieg w promieniu kilku stóp zaczął parować. Gromadził Moc.
Kenneth zgarbił się i uniósł wyżej tarczę. Ruszył na Amandellartha, nie spuszczając oczu z jego rąk. Jednego był już pewien, mag zawsze uwalniał czary gestami. Na ustach czarownika pojawił się krzywy uśmieszek.
— Więc to prawda, co mówią o Górskiej Straży. Nie macie ani krzty rozsądku. Zbyt głupi, by wiedzieć, kiedy ustąpić. — Od niechcenia pstryknął palcami, wokół dłoni zatańczyły maleńkie płomyki. — Wiesz, co się teraz stanie, nieprawdaż? Zabiję cię, a potem przeskoczę w bezpieczne miejsce, tak jak na lodowcu. Potem zadbam, żeby żaden z was nie wrócił na drugą stronę. Nikt nigdy nie pozna prawdy, twoja kariera się skończy, a dobre imię legnie w gruzach. A ty mimo wszystko nie chcesz zrezygnować. Gdyby to nie było tak beznadziejnie żałosne, czułbym nawet coś w rodzaju podziwu.
Kenneth zbliżył się na może dziesięć kroków. Wiedział, że mimo przechwałek czarownik musi być zmęczony i czeka na okazję do rzucenia niezawodnego czaru. Za plecami Amandellartha skalna płaszczyzna załamywała się i mknęła w dół, skąd dochodził do nich łoskot wody. Dla maga jedyną szansą ucieczki była droga jedną ze Ścieżek Mocy.
Udając, że poprawia tarczę, oficer rozpiął rzemień podtrzymujący ją na przedramieniu.
— Dlaczego, czarowniku? Dlaczego?
Amandellarth opuścił rękę i spojrzał na niego jak na zwierzę, które nagle przemówiło.
— No proszę, nagle zaczynamy zadawać pytania. A skąd to wzięła nam się ta maniera? Zrezygnowaliśmy ze ślepego wykonywania rozkazów i próbujemy zrozumieć, co się wokół nas dzieje? Wysilamy namiastkę umysłu, który do tej pory zajmował się tylko żarciem, piciem i szukaniem dziury, w którą można by wsadzić kuśkę? I cóż to wymyśliliśmy?
Kenneth zatrzymał się dziesięć kroków od maga, opuścił ręce i wziął głęboki wdech, próbując uspokoić rozszalałe serce.
— Talent jest dziedziczny — zaczął, robiąc pół kroku do przodu. — To wiedzą nawet dzieci. Ale zarówno czarodzieje, jak i czarodziejki mają poważne kłopoty z dorobieniem się w pełni zdrowego potomstwa. Przeważnie rodzą im się potworki, wypaczone przez Moc. Talent dziedziczy się przeważnie z przeskokiem, po ciotkach, wujkach i innych krewnych. A od setek lat znalezienie sposobu na kontrolowanie tej dziedziczności jest marzeniem każdej gildii czarodziejów. To dałoby jej przewagę nad innymi – zamiast całymi miesiącami, a niekiedy nawet latami poszukiwać dzieci uzdolnionych, można by założyć hodowlę. Dynastię magów, z pokolenia na pokolenie potężniejszych i znaczących coraz więcej. Aż w końcu nikt nie mógłby się im oprzeć.
Z twarzy czarownika zniknął wyraz pogardliwego lekceważenia.
— Nie doceniłem cię, strażniku. Co jeszcze mi opowiesz?
— Shadoree byli eksperymentem. W tym rodzie w ciągu ostatnich trzystu lat pojawiło się kilku magów, więc postanowiliście sprawdzić, co się stanie, jeśli nie będą rozcieńczać krwi. Mówiąc wy, mam na myśli twoją gildię, Bractwo z Werhenn. Nie wiem, czy inne gildie o tym wiedziały, ale nie sądzę. Zbyt cenicie tajemnice i sekrety, żeby się nimi dzielić, nawet między sobą. Sami to zaplanowaliście, czy okazja nadarzyła się przypadkiem?
Czarodziej uśmiechnął się leciutko.
— Nazwijmy to przypadkiem, któremu odrobinę dopomogliśmy.
— Ale eksperyment wymknął się spod kontroli. Zakończył fiaskiem. Shadoree okazali się nie do opanowania i nie do wyśledzenia, bo niewyszkoleni utalentowani mają świetną aurę ochronną – używają Mocy w sposób zbyt chaotyczny, żeby dało się odróżnić to od naturalnych fenomenów, zaburzeń w Źródłach, pulsowania Uroczysk. Więc kiedy zaczęła ich poszukiwać Górska Straż, przyłączyliście się do nas.
— Fiaskiem? — Mag uniósł brwi. — Fiaskiem? Nie wiesz, o czym mówisz, robaku. Wśród nich co dwunasty potrafił czerpać ze Źródeł. Jeden na tuzin, słyszysz człowieczku? Normalnie wśród ludzi potrafi to jeden na tysiąc, wystarczająco utalentowani, żeby zostać członkami lepszych gildii, pojawiają się raz na dziesięć tysięcy, a arcymagowie raz na milion. Dzieci tych, których zamordowaliście tam na dole, mogłyby wstrząsnąć światem!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Pełną wersję tej książki znajdziesz w sklepie internetowym ksiazki.pl pod adresem: http://ksiazki.pl/index.php?eID=evo_data&action=redirect&code=8e707caa137