Читаем Północ-Południe полностью

Wtedy usły­szał kolejny trzask. Nie taki jak poprzed­nio, głu­chy i dud­niący, tylko ostry, głę­boki, potęż­nie­jący z każdą chwilą.

— Ucie­kać!!! — cza­ro­dziej zama­chał roz­pacz­li­wie rękami. — Wszy­scy ucie­kać!!!

Dzie­siątka Andana rzu­ciła się do biegu, pozo­stałe trzy też, ale Ken­neth zoba­czył jesz­cze, jak cza­ro­dziej pośli­zgnął się i upadł, jak pół­klę­cząc i wyrzu­ca­jąc ramiona przed sie­bie, otwo­rzył usta w krzyku, zagłu­szo­nym przez nara­sta­jący łoskot. Może pró­bo­wał rzu­cić zaklę­cie. Zoba­czył też, jak jakieś czter­dzie­ści stóp od kra­wę­dzi cze­lu­ści poja­wiła się rysa, jak bły­ska­wicz­nie rosła, odci­na­jąc olbrzy­mią połać lodu z wciąż klę­czą­cym na niej magiem. Przez chwilę ich spoj­rze­nia spo­tkały się i zda­wało mu się, że dostrzegł w oczach cza­row­nika ponurą rezy­gna­cję czło­wieka świa­do­mego wła­snej śmierci. Potem wielka lodowa półka runęła w dół, a wszystko prze­sło­nił śnieżny tuman.

Cisza zapa­dła tak nie­spo­dzie­wa­nie, że aż zadźwię­czała w uszach. Przez chwilę patrzył w miej­sce, gdzie jesz­cze przed chwilą znaj­do­wał się cza­ro­dziej, potem dotarł do niego jakiś dźwięk. To któ­ryś z żoł­nie­rzy się modlił. Za duszę maga, któ­rego jesz­cze wczo­raj każdy z nich miał ochotę wła­sno­ręcz­nie zadźgać nożem.

* * *

Zeszli z lodowca dopiero wie­czo­rem. Aby omi­nąć szcze­linę, nad­ło­żyli sporo drogi, poza tym Ken­neth kazał zwol­nić tempo aż do gra­nic roz­sądku. Następny pie­kielny kie­lich mógł go kosz­to­wać całą dzie­siątkę. Noco­wali tuż przy lodowcu, z podwo­jo­nymi stra­żami, wsłu­chu­jąc się w odgłosy nocy. Mało kto potra­fił zasnąć.

Rano ruszyli na zachód. Veler­gorf szedł ze swoją dzie­siątką pierw­szy, za nim Ken­neth, Bergh i Andan. Strata cza­ro­dzieja wywarła mniej­sze wra­że­nie, niż porucz­nik się oba­wiał, w jego ludziach obu­dziła się cha­rak­te­ry­styczna dla miej­sco­wych górali ponura zawzię­tość, która spra­wiała, że jako jedyni mogli prze­żyć w tej nie­go­ścin­nej kra­inie. Chcieli wal­czyć, a wybi­cie bandy, która zamor­do­wała rodzinę z Han­der­keh, wyraź­nie pod­nio­sło morale. Nagłe odkry­cie, że Szó­sta Kom­pa­nia jest gotowa zaufać swo­jemu dowódcy, spra­wiło, że on sam poczuł się dużo lepiej.

Nie można powie­dzieć, żeby Bore­hed poja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie. Gdyby tak było, dostałby kilka strzał, zanim zdą­żyłby mru­gnąć. Postą­pił więc bar­dzo roz­sąd­nie, poka­zu­jąc im się z odle­gło­ści dobrych trzy­stu jar­dów. Kotlina, którą szli, sze­roka i równa, wła­śnie w tym miej­scu zwę­żała się gwał­tow­nie, ucie­ka­jąc ścia­nami ku górze i zakrę­ca­jąc w prawo. I zza tego zakrętu wyszedł ubrany tylko w krótką spód­niczkę aher, nio­sący zie­loną gałąź. Ken­neth gestem zatrzy­mał oddział.

— Druga lewo, trze­cia prawo, czwarta tył. Dzie­sięt­nicy do mnie.

Veler­gorf, Bergh i Andan pode­szli. Dookoła kom­pa­nia utwo­rzyła naje­żony bro­nią krąg.

— Wie­cie kto to. — Ken­neth potrak­to­wał to pyta­nie jako reto­ryczne. — Sły­sza­łem tylko o jed­nym ahe­rze ogo­lo­nym na jajo.

— Rzeź­nik Bore­hed. — Bergh splu­nął na śnieg. — Myśla­łem, że go zabili.

Veler­gorf par­sk­nął.

— Trzy albo i cztery razy do roku sły­szę, że ktoś dostał jego uszy.

— Co robimy, panie porucz­niku? — Andan nie zamie­rzał komen­to­wać tego, że sławny aher żyje.

Ken­neth wzru­szył ramio­nami.

— Jest sam, nie­sie zie­loną gałąź. Chce roz­ma­wiać, więc pójdę do niego.

— To nie­bez­pieczne. — Veler­gorf spo­waż­niał. — Pan pozwoli mi pójść.

— Bez urazy, Var­henn, ale jesteś tylko dzie­sięt­ni­kiem. Na cie­bie nawet nie spoj­rzy. Wódz ma roz­ma­wiać z wodzem.

— To może być pułapka. — Star­szy dzie­sięt­nik nie ustę­po­wał.

— Wiem, ale to Bore­hed, Wielki Sza­man, Usta Nie­bios i takie tam. On może w każ­dej chwili skrzyk­nąć dwu­stu albo trzy­stu wojow­ni­ków. Gdyby chciał naszej krwi, już zoba­czy­li­by­śmy ostrza ich mie­czy.

W tym cza­sie aher prze­był już połowę drogi. Zatrzy­mał się przy naj­bliż­szym dużym kamie­niu, nie­dba­łym ruchem starł z niego śnieg i usiadł, demon­stru­jąc pokryte tatu­ażem plecy.

Ken­neth skrzy­wił się i popra­wił broń.

— No, teraz już nie ma wyj­ścia. Idę.

— Niech pan poli­czy jego bli­zny — rzu­cił Bergh.

— Co?

— Bli­zny, panie porucz­niku. Mówią, że w cza­sie ini­cja­cji ten sukin­syn tań­czył z pięć­dzie­się­cioma kamie­niami. A potem jesz­cze z dobrą setką.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Неудержимый. Книга I
Неудержимый. Книга I

Несколько часов назад я был одним из лучших убийц на планете. Мой рейтинг среди коллег был на недосягаемом для простых смертных уровне, а силы практически безграничны. Мировая элита стояла в очереди за моими услугами и замирала в страхе, когда я выбирал чужой заказ. Они правильно делали, ведь в этом заказе мог оказаться любой из них.Чёрт! Поверить не могу, что я так нелепо сдох! Что же случилось? В моей памяти не нашлось ничего, что бы могло объяснить мою смерть. Благо судьба подарила мне второй шанс в теле юного барона. Я должен восстановить свою силу и вернуться назад! Вот только есть одна небольшая проблемка… как это сделать? Если я самый слабый ученик в интернате для одарённых детей?Примечания автора:Друзья, ваши лайки и комментарии придают мне заряд бодрости на весь день. Спасибо!ОСТОРОЖНО! В КНИГЕ ПРИСУТСТВУЮТ АРТЫ!ВТОРАЯ КНИГА ЗДЕСЬ — https://author.today/reader/279048

Андрей Боярский

Попаданцы / Фэнтези / Бояръ-Аниме