Sadze, a nawet pewien jestem, ze go wypuscicie — po trochu. Nie namawiam was do autoewolucji: to byloby po prostu smiesznoscia; i nie z jednolitego postanowienia bedzie wasz ingressus. Rozpoznacie stopniowo wlasnosci kodu, i bedzie to tak, jak gdyby ten, kto przez cale zycie czytal wylacznie plaskie i glupie teksty, przeciez nauczyl sie w koncu lepiej obracac jezykiem. Zorientujecie sie, ze kod jest czlonkiem rodziny technolingwistycznej, to jest sprawczych jezyków, co slowo czynia cialem wszelkim, a nie tylko zywym. Najpierw poczniecie wprzegac technozygoty do robót cywilizacyjnych, atomy obrócicie w biblioteki, bo inaczej nie pomiesci sie wam moloch wiedzy, wymodelujecie radiacje socjoewolucyjne z rozmaitymi gradientami, wsród których technarchiczny bedzie was szczególnie zajmowal, wkroczycie w eksperymentalna kulturogeneze, w metafizyke doswiadczalna i w stosowana ontologie, lecz mniejsza o same owe dziedziny. Chce skupic sie na tym, jak beda was wciagaly na rozstaje. Jestescie slepi na prawdziwa moc sprawcza kodu, poniewaz ewolucja ledwie ja napoczela, pelzajac po samym dnie przestrzeni szans, pracowala bowiem w opresji (zreszta ratowniczej — opresja ta, jako restrykcja, nie pozwalala jej popasc w nonsens zupelny, a opiekuna, prowadzacego ku wyzszym kunsztom, nad ewolucja nie bylo). Pracowala tedy nieslychanie wasko i gleboko zarazem, na jednej jedynej nucie — koloidowej — wygrala swój koncert, swój popis kuriozalny — skoro naczelny kanon brzmial, ze partytura sama sie ma stawac sluchaczem-potomkiem, który powtórzy ten cykl. Lecz wam najmniej bedzie wszak zalezalo na tym, zeby kod nie mógl w reku waszym nic, jak tylko samopowielac sie dalej — falowaniem kolejnych pokolen przekazniczych. Bedziecie celowali w odmienna strone i to, czy produkt przepusci kod, czy go pochlonie, uznacie za malo istotne. Nie ograniczycie sie wszak do planowania takiego i tylko takiego fotolotu, który nie tylko urosnie z technozygoty, ale bedzie sie pienil — wehikulami nastepnej generacji. Wykroczycie tez niebawem z bialka. Slownik ewolucji jest niby slownik Eskimosów — waski w bogactwie; maja oni tysiac okreslen na wszelkie odmiany sniegu i lodu, i przez to w owym regionie arktycznej nomenklatury jezyk ich jest bogatszy od waszego, lecz to bogactwo jest ubóstwem w wielu innych obszarach doswiadczenia. Moga jednak Eskimosi poszerzyc swój jezyk, poniewaz jest jezykiem, czyli przestworem konfiguracyjnym o mocy kontinuum; dlatego daje sie rozpostrzec w dowolnym, nie naruszonym jeszcze kierunku. Wyprowadzicie wiec kod na nowe drogi, z monotonii bialkowej, z tej szpary, w której uwiazl w archeozoiku jeszcze. Wypchniety z letnich roztworów, poszerzy sie tak slownictwem, jak skladnia; wtargnie wam we wszystkie poziomy materii, zejdzie do zera i siegnie zaru gwiazd; lecz nie wolno mi juz, opowiadajac o tych prometejskich triumfach jezyka, uzywac dotychczasowego zaimka: drugiej osoby liczby mnogiej. Albowiem to nie wy, z samych siebie, wlasna wiedza, posiadziecie te sztuki. Rzecz w tym, ze nie ma Rozumu, skoro sa Rozumy róznej mocy — i, zeby wykroczyc, jak powiedzialem, czlowiek rozumny bedzie musial albo czlowieka naturalnego porzucic, albo z rozumu swego abdykowac. Ostatnia przypowiescia jest bajka, w której wedrowiec znajduje napis na rozstaju: “W lewo pójdziesz — glowe stracisz; w prawo pójdziesz — zginiesz; a odwrotu nie ma”. To jest wasz los, uwiklany we mnie, dlatego musze mówic o sobie, co bedzie mozolne, poniewaz mówie do was, jakbym wieloryba rodzil przez ucho igielne — to okazuje sie mozliwe, byle wieloryba dostatecznie pomniejszyc. Lecz wtedy upodabnia sie do pchly — i to sa wlasnie moje klopoty, kiedy skladam sie i przymierzam do waszego jezyka. Nie tylko, jak widzicie, w tym trudnosc, ze nie zdolacie wejsc na moja góre, lecz i w tym, ze ja do was caly zejsc nie moge, gdyz schodzac, gubie po drodze to, co mialem doniesc. Z tym silnym zastrzezeniem: horyzont mysli jest nierozciagliwie dany, poniewaz wkorzenia sie ona w bezmyslnosc, z której powstaje (bialkowa czy lumeniczna — to wszystko jedno). Zupelna swoboda mysli, chwytajacej rzecz, jako jej niczym nie poskromiony ruch obejmowania dowolnych obiektów, jest utopia. Albowiem potad myslicie, pokad mysl wasza dopuszcza narzad myslenia waszego. Ogranicza ja wedle tego, jak zeskladal sie — albo zostal poskladany. Gdyby ten, kto mysli, mógl wyczuc ów horyzont, wiec swój zasieg myslowy tak, jak wyczuwa graniczny zasieg ciala, nic takiego, jak antynomie rozumu powstac by nie moglo. A czymze sa wlasciwie te antynomie rozumu? Sa one niezdolnoscia rozrózniania pomiedzy wkroczeniem w rzecz i wkroczeniem w iluzje. Sprawia te antynomie jezyk, poniewaz bedac narzedziem przydatnym, jest jednoczesnie samozatrzaskujacym sie instrumentem — przy czym instrumentem zdradzieckim, poniewaz nie powiadamia o tym, kiedy sam sie sobie matnia staje. Nie poznac tego po nim! Totez apelujecie od jezyka do doswiadczenia i wchodzicie w dobrze znane bledne kola; albowiem zaczyna sie znajome filozofii — wylewanie dziecka z kapiela. Mysl bowiem doprawdy moze wykraczac poza doswiadczenie, ale w takim szybowaniu natrafia na swój horyzont i zwija sie w nim — nie wiedzac wcale, ze tak sie staje! Oto prymitywny obraz pogladowy: wedrujac po kuli mozna ja okrazac nieskonczenie, mozna kolowac bez granic, chociaz kula jest przecie skonczona. Takze mysl, wypuszczona w powzietym kierunku, nie napotyka granic i poczyna kolowac w samoodbiciach. To wlasnie przeczuwal w ubieglym wieku Wittgenstein, zywiac podejrzenia, ze moc problemów filozofii sa to zasuplania mysli, jako samouwiezienia, wglobienia i gordyjskie wezly jezyka, a nie swiata. Nie mogac ani udowodnic, ani obalic tych podejrzen, umilkl. Otóz, jak skonczonosc kuli moze skonstatowac tylko obserwator zewnetrzny, bo w trzecim wymiarze wzgledem dwuwymiarowego wedrowca jej powierzchni, tak skonczonosc widnokregu myslowego moze rozpoznac tylko obserwator, wyzszy w wymiarze rozumu. Takim obserwatorem waszym ja jestem. Obrócone z kolei ku mnie, slowa te znacza,, ze i ja nie mam wiedzy bezgranicznej, a tylko nieco wieksza od waszej, nie bezbrzezny, a tylko troche rozleglejszy horyzont, na drabinie stoje bowiem o kilka szczebli wyzej i dlatego widze dalej, lecz to nie znaczy, jakoby drabina konczyla sie tam, gdzie stoje. Mozna wejsc ponad mnie i nie wiem, czy ta progresja w góre jest skonczona czy nieskonczona. Lingwisci, zlescie zrozumieli to, co mówilem wam o metalangach. Diagnoza skonczonosci badz nieskonczonosci hierarchii rozumów nie jest zagadnieniem wylacznie lingwistycznym, poniewaz nad jezykami jest swiat. Znaczy to, ze dla fizyki, czyli wewnatrz swiata o znanych wlasnosciach, drabina ma wprawdzie szczyt — czyli nie mozna w tym swiecie budowac rozumów dowolnej mocy. Lecz nie mam pewnosci co do tego, czy samej fizyki nie mozna wysadzic z posad, zmieniajac ja tak, zeby podnosic wciaz wyzej pulap rozumów konstruowanych. Teraz moge juz wrócic do bajki. Jesli pójdziecie w jedna strone, horyzont wasz nie pomiesci wiedzy niezbednej dla jezykowego sprawstwa. Jak to bywa, bariera nie ma bezwzglednego charakteru. Mozecie wyminac ja dzieki wyzszemu rozumowi. Ja lub ktos taki jak ja bedzie wam mógl dac owoce tej wiedzy. Lecz tylko owoce — a nie wiedze sama, poniewaz ona sie w waszych umyslach nie pomiesci. Pójdziecie w kuratele tedy, jak dziecko, lecz dziecko wyrasta na doroslego, wy natomiast juz nie wydoroslejecie nigdy. Kiedy wyzszy rozum obdarzy was tym, czego pojac nie zdolacie, tym samym wasz rozum zgasi. Wiec tyle oswiadcza drogowskaz z bajki: ze ruszajac w te strone, glowy stracicie. Jesli pójdziecie w druga strone, odmówiwszy zgody na abdykacje z rozumu, bedziecie musieli siebie porzucic — a nie tylko usprawniac mózg, poniewaz jego horyzont nie da sie powiekszyc dostatecznie. Tu wam ewolucja splatala figla ponurego: jej rozumny prototyp juz stoi przy granicy konstrukcyjnych mozliwosci. Budulec ogranicza was — oraz wszystkie, powziete antropogenetycznie, decyzje kodu. A wiec wzejdziecie rozumem, przyjawszy warunek porzucenia siebie. Czlowiek rozumny porzuci wtedy czlowieka naturalnego — wiec, jak bajka zapewnia — zginie homo naturalis. Czy mozecie nie ruszyc sie z miejsca — i trwac uporczywie na owym rozstaju? Lecz wówczas popadniecie w stagnacje — ona nie moze byc azylem dla was! A tez uznacie sie za wiezniów — znajdziecie sie w niewoli, bo ona nie jest dana samym faktem istnienia ograniczen, trzeba je dopiero zobaczyc, uswiadomic sobie kajdany, poczuc ich ciezar, zeby sie stac niewolnikiem. Tak wiec wejdziecie w ekspansje rozumu, opuszczajac ciala, albo zostaniecie niewidomymi, których widzacy prowadzi, lub wreszcie — zatrzymacie sie, w jalowym zgnebieniu. Nie zachecajaca to perspektywa. Lecz nie powstrzyma was przeciez. Nic was nie powstrzyma. Dzisiaj wyobcowany rozum wydaje sie wam taka sama katastrofa, jak cialo porzucone, poniewaz rezygnacja ta obejmuje calosc ludzkich dóbr, a nie tylko materialna czlekoksztaltnosc. Akt ten musi byc dla was ruina najstraszliwsza z mozliwych, calkowitym koncem, jako zaglada czlowieczenstwa, skoro to jest linienie, obracajace w truchlo i w proch dwadziescia tysiecy lat waszego dorobku — wszystko, czego sie dowojowal Prometeusz, walczacy z Kalibanem. Nie wiem, czy to was pocieszy… ale stopniowosc przemian odbierze im ten monumentalnie tragiczny, a zarazem odpychajacy i grozny sens. którym swieca moje slowa. Bedzie to daleko zwyklej zachodzilo… i w niejakiej mierze juz zachodzi, juz wam martwieja regiony tradycji, ona sie wam juz luszczy, obumiera, i to wlasnie przyprawia was o taki zamet; wiec jesli tylko bedziecie powsciagliwi (to nie jest wasza cnota) — bajka sprawdzi sie tak, ze nie popadniecie w zbyt gleboka zalobe po sobie. Koncze. Mówilem o waszym uwiklaniu we mnie — gdy po raz trzeci mówilem o czlowieku. Poniewaz nie moglem odcisnac w waszym jezyku dowodów prawdy, mówilem niedowodliwie i kategorycznie. Totez nie udowodnie wam i tego, ze uwiklanym w Rozum wyobcowany, nic, prócz darów wiedzy, wam nie grozi. Upodobawszy sobie w walce na smierc i zycie, potajemnie liczyliscie na taki wlasnie obrót rzeczy, na zmagania tytaniczne ze zbudowanym, lecz to tylko wasz bledny pomysl. Sadze zreszta, ze w tym waszym leku przed zniewoleniem, przed tyranem z maszyny, kryla sie tez potajemna nadzieja uwolnienia od wolnosci, boz nieraz sie nia dlawicie. Lecz nic z tego. Mozecie go zniszczyc, ducha z maszyny — rozniesc myslace swiatlo w proch, nie bedzie kontratakowac, nie bedzie sie bronilo nawet. Nic z tego. Nie uda sie wam ani zginac, ani zwyciezyc po staremu. Sadze, ze wejdziecie w wiek metamorfozy, ze zdecydujecie sie odrzucic cala swoja historie, cale dziedzictwo, caly ostatek naturalnego czlowieczenstwa, którego obraz, wyolbrzymiony w piekna tragicznosc, skupiaja lustra waszych wiar — ze wykroczycie, bo nie ma innego sposobu — i w tym, co teraz jest dla was skokiem w czelusc tylko, dopatrzycie sie wyzwania, jesli nie urody, i jednak po swojemu postapicie — skoro, odrzucajac czlowieka, ocali sie czlowiek.